Donald Trump tylko z pozoru wygląda na szaleńca. Każdy jego ruch jest przemyślany i obliczony na zdobycie władzy.
Trump w ostatnim cyklu republikańskich prawyborów zmiażdżył konkurencję. Teraz jeszcze częściej powtarza się opinię o nim jako szaleńcu, który nie wie, dokąd dryfuje. Ale wiele wskazuje na to, że to bardzo świadomy swoich kroków polityk. Gracz, który na lata może zmienić amerykańską debatę publiczną. Ostatnio nawet Bill Clinton stwierdził, że to najbardziej wyrafinowany polityk, jakiego zna, i będzie śmiertelnie trudnym rywalem dla jego żony.
– To jest niezwykle utalentowany mówca, obdarzony jedyną w swoim rodzaju intuicją. W najnowszej historii mieliśmy dwóch liderów, którzy mogą konkurować z nim na tym polu, Billa Clintona i Baracka Obamę. Jednak Trump, mówiąc to, czego inni się wstydzą, rywalizację z obydwoma prezydentami może wygrać – tłumaczy DGP Richard Braunstein z South Dakota University.
Trump przede wszystkim stanowczo stwierdza, że podstawową rolą prezydenta jest zadbać o to, by kraj, którym rządzi, wygrywał. Tylko tyle i aż tyle. Krytykuje Obamę za to, że ten chce być obywatelem świata. A przywódca USA nie musi podobać się wszystkim, tylko wypełniać wolę obywateli, którzy go wybrali. Zwraca uwagę ludzi na to, do czego tak naprawdę mają prawo i czego mogą od swojego lidera wymagać. Konkurenci ekscentrycznego miliardera zupełnie to pomijają.
– On jest biznesmenem z 45-letnim stażem i naprawdę potrafi kokietować wyborcę, tak jak wcześniej uwodził swoich klientów. Trochę to przypomina subtelny, ale dosadny i niesamowicie skuteczny styl Steve’a Jobsa, kiedy przekonywał ludzi, że nie obejdą się bez nowej wersji iPoda czy iPhone’a, mimo że nie ma żadnych przesłanek, by sądzić, że produkty Apple’a są lepsze od innych – wyjaśnia nam Dante Scala z New Hampshire University.
Trump jest politykiem nowych czasów, epoki, która nastąpiła po Clintonie, Bushu i Obamie. Współczesnym mu w retoryce i w modelu tworzenia polityki jest Bernie Sanders. Bardzo mocno lewicowy senator z Vermontu mówi, że Wall Street przez dekady okradała ludzi i teraz należy im się zadośćuczynienie, wspomina, iż jeden procent obywateli ma więcej kapitału, a w konsekwencji politycznych praw, niż pozostałe 99 proc. Wkracza na terytoria, jakie były dotąd w Ameryce tabu, oświadczając, że jest socjaldemokratą w skandynawskim stylu. A słowo „socjaldemokracja” dotąd w USA kojarzyło się z Leninem i Stalinem. Ale z jakiegoś powodu to nie do końca działa, a przynajmniej ma mniejsze znaczenie niż to, co mówi Trump.
Jego odwoływanie się do obywatelskości, patriotyzmu, dumy z bycia Amerykaninem i przypominanie wyborcom o tym, że jako Amerykanie mają prawo czuć się lepszymi od innych, daje znacznie lepszy skutek.
– Słowa, jakich używa republikański kandydat, są często straszne. Idee, do jakich się odnosi, niejednokrotnie też. Nie stroni od otwartego rasizmu, opowiada, że w każdym meksykańskim imigrancie drzemie potencjalny gwałciciel. Pogardza wszystkimi muzułmanami tylko dlatego, że są muzułmanami. Jako pierwszy w głównym nurcie amerykańskiej polityki od ponad pięciu dekad nie dystansuje się do Ku-Klux-Klanu, a przynajmniej oficjalnie go nie potępia. Ale okazuje się, że ludzie właśnie to chcą usłyszeć, i stąd jego bezprecedensowe sukcesy wyborcze – zauważa Patrick Egan z Tulane University.
W grudniu w San Bernardino kobieta i mężczyzna zastrzelili 14 osób. Przyznali się, że dokonali zamachu w imieniu Państwa Islamskiego. Donald Trump zareagował na to pomysłem, by zacząć obowiązkowo monitorować wszystkie meczety, muzułmańskie stowarzyszenia i organizacje oraz stworzyć kartotekę każdemu wyznawcy islamu.
„Nie pogrywam sobie i nie straszę ludzi. Po prostu odwołuję się do wspólnego zdrowego rozsądku. W końcu każdy się ze mną zgodzi” – powiedział ekscentryczny miliarder w programie „Face the Nation” nadawanym w lewicującej stacji CBS. Tymczasem fakty są takie, że po 11 września 2001 r. znacznie więcej w USA wybuchło bomb podłożonych przez fanatyków chrześcijańskich, głównie pod kliniki aborcyjne (przerywanie ciąży jest legalne od 1973 r.), a nawet żydowskich, niż muzułmańskich.
Jednak większość społeczeństwa najbardziej boi się islamistów. Trump to wie i z chirurgiczną precyzją buduje swoją polityczną agendę. Ma potężną broń do jesiennej walki z Hillary Clinton, która jako sekretarz stanu u Obamy z łatwością może być obciążona odpowiedzialnością za wzrost i potęgę Państwa Islamskiego. Nawet jeżeli nie jest to prawdą.
– Oczywiście, że republikański kandydat często kłamie. Ale nie jest szaleńcem, tylko oportunistą. Idę o zakład, że kiedy zdobędzie nominację, przejdzie na pozycje centrowe i będzie kokietować grupy wyborców, które są w jego zasięgu, w tym mniejszości seksualne, bo przypomni, iż zawsze sprzyjał prawom LGBT – dodaje Dante Scala.
Jeżeli jako prezydent Trump rzeczywiście zacząłby zabiegać o przepisy, w wyniku których byłaby możliwa inwigilacja muzułmanów, to i tak kolejne instancje sądów je najpewniej wygaszą, bo łatwo sobie wyobrazić argument o dyskryminacji ze względu na wyznanie, czego zabrania pierwsza poprawka do konstytucji. Utrzymane zostanie status quo, prawa obywatelskie pozostaną nienaruszone, a jednak polityk będzie mógł powiedzieć wyborcom, że spełnił składane w kampanii obietnice.
Na razie jego głównym problemem jest brak politycznego zaplecza – większość establishmentu republikańskiego go odrzuca. Starzy liderzy w wypowiedziach publicznych go potępiają i z niego szydzą, ale prywatnie się go po prostu boją. Ich strach wynika stąd, że Trump w ciągu bieżącego sezonu politycznego może im zwyczaje ukraść partię, a tym samym zupełnie zmienić jej oblicze. Urzędujący prezydent oraz jego wyborczy rywal są tradycyjnie, chociaż nieoficjalnie liderami swoich obozów, więc jeżeli nowojorski biznesmen zdobędzie nominację, będzie mógł zacząć proces powolnej wymiany kadr. A przejęcie stronnictwa o ponad 150-letniej tradycji wymaga bezprecedensowego talentu politycznego i na pewno nie byłby w stanie tego zrobić przygodny szaleniec.
Clinton stwierdził, że Trump to najbardziej wyrafinowany polityk, jakiego zna.
Świat wg Trumpa vs świat wg Clinton. O wizjach polityki zagranicznej kandydatów czytaj Dziennik.pl