W ubiegłym roku odbyło się pięć razy więcej protestów niż w roku poprzednim. Ale do Zachodu nam daleko. W ubiegłym roku zarejestrowano w Polsce 14 strajków, w których uczestniczyło 19,1 tys. osób. Rok wcześniej były trzy takie protesty z udziałem 800 pracowników – wynika z danych GUS.
– Strajków przybyło, ponieważ część związków zawodowych uznała, że w roku wyborczym, z jakim mieliśmy do czynienia, można więcej wytargować – ocenia prof. Henryk Domański, socjolog z PAN. Jego zdaniem protesty są podejmowane wtedy, gdy zainteresowani dochodzą do wniosku, że odniosą sukces. Prawdopodobieństwo, że tak się stanie, wzrasta przed pójściem do urn. – Wśród organizatorów strajków zwiększa się przekonanie, że rząd i siły polityczne uwikłane w wybory skłonią pracodawców do ustępstw – twierdzi prof. Domański. W tym okresie pojawia się atmosfera mobilizująca do większej aktywności i do działań bardziej radykalnych.
W ubiegłym roku strajkowali m.in. górnicy, lekarze rodzinni, pielęgniarki i kierowcy autobusów. W sumie w protestach uczestniczyło 19,1 tys. osób spośród około 10 mln pracowników zatrudnionych na etacie. To niewiele w porównaniu z tymi, które odbywały się w bankrutującej Grecji, paraliżując ten kraj. Albo w porównaniu z protestami w Niemczech pracowników sektora publicznego, branży metalowej, kolejarzy, pracowników lotnictwa czy m.in. sektora energetycznego. Nie możemy się porównywać też z Włochami, gdzie tylko w strajku pracowników hipermarketów, supermarketów i dyskontów uczestniczyło ponad pół miliona osób.
– Odsetek ludzi uczestniczących w strajkach czy w demonstracjach w Polsce i we wszystkich krajach postkomunistycznych jest o wiele niższy niż na Zachodzie. Ludzie z dawnego bloku wschodniego nie wierzą, że to przyniesie efekty. W Polsce wygasła motywacja do strajków po czasach Solidarności walczącej z komunizmem – uważa prof. Domański.
– U nas już od połowy lat 90. strajki nie są znaczącym zjawiskiem, jest ich bardzo mało – zauważa prof. Juliusz Gardawski, socjolog z SGH. Protest ma wtedy sens, gdy jest jasno wyklarowana szansa na zdobycie tego, co pracownicy chcą uzyskać. A takich jasno określonych sytuacji nie jest dużo. – Ponadto mamy otwarty europejski rynek pracy. Ci, którzy są niezadowoleni z warunków zatrudnienia, mogą się zwolnić i poszukać nowego pracodawcy za granicą – dodaje prof. Gardawski.
W dodatku mamy dość restrykcyjne przepisy. Protesty mogą być organizowane dopiero po zakończeniu okresu rokowań i mediacji (z uwzględnieniem zewnętrznego mediatora) oraz po zorganizowaniu referendum, w którym weźmie udział co najmniej połowa wszystkich zatrudnionych, a większość opowie się za podjęciem protestu. Ponadto rozpoczęcie strajku powinno zostać ogłoszone co najmniej pięć dni wcześniej, a jego organizatorzy są zobowiązani do wzięcia pod uwagę współmierności żądań do strat związanych z protestem.
Kolejną przeszkodą w częstszym sięganiu po oręże strajkowe jest to, że szczególnie w małych i średnich firmach dość mało jest organizacji związkowych – twierdzi prof. Zenon Wiśniewski z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. W wielu dużych firmach istnienie związków jest tylko formalne. Z badań GUS wynika, że spośród 19,5 tys. zarejestrowanych w 2014 r. organizacji związkowych 6,6 tys. nie prowadziło żadnej działalności. Za to – wbrew obiegowym opiniom – związki zawodowe są liczne – mają 1,6 mln członków. To 17 proc. osób zatrudnionych na etacie, czyli tyle, ile wynosi średnia dla wysoko rozwiniętych krajów należących do OECD.