Dziennik Gazeta Prawna
Żadna pieśń na przestrzeni dziejów nie brzmiała równie pięknie, jak pieśń syren. Różnie starano się tłumaczyć pochodzenie tych dziwadeł. Rzymski poeta Owidiusz zdradził, że na początku należały one do orszaku młodej Persefony. Po uprowadzeniu dziewicy przez władcę podziemi Hadesa zrozpaczona Demeter dała im skrzydła i wysłała na poszukiwania córki. Od tego momentu pokorne służki i skromne damy dworu miały się przeistoczyć w krwiożercze bestie. Naturalnie, antyczne syreny w niczym nie przypominały sympatycznej warszawskiej Syrenki, zakochanej w młodym rybaku imieniem Wars. Starożytne wyobrażenia ukazują je jako uskrzydlone hybrydy o ciele pół kobiety, pół ptaka. Paniczny strach budziły zwłaszcza ich złowieszczo zakrzywione pazury.
Obrawszy za siedzibę wyspy otoczone podziemnymi skałami, zaczęły poszukiwać ofiar na morzu, a trzeba wiedzieć, że spotkanie z syreną oznaczało dla śmiertelnika koniec życia. Marne pocieszenie stanowił fakt, że był to koniec na swój sposób piękny. Syreny obdarzone zostały nadludzko pięknym głosem. Ich pieśni hipnotyzowały słuchaczy, którzy, zapomniawszy o wszystkim, bezwolnie oddawali się w ich ręce. Kres żywota nieszczęśnika poprzedzał więc moment ogromnego szczęścia. Niektórzy autorzy uważali syreny za najgorsze z możliwych wcieleń kanibali. Miały najpierw odbierać ofiarom rozum i wolę, by potem żywcem rozrywać je na strzępy i pożerać. Bardziej wyważone opinie ograniczyły się do przypisania im sprawstwa licznych morskich katastrof.
Liczba syren nie była znacząca. Homer wymienia dwie, późniejsi autorzy pięć. Nie polowały więc na nieszczęsnych ludzi w sforze, niczym wilki. Nie było takiej potrzeby. Działając samotnie i tak mogły wyrządzać ogromne straty. Wśród skał, na których wysiadywały całymi dniami, bielały kości marynarzy i pasażerów okrętów, którzy uwierzyli obietnicom zaklętym w ich cudownym śpiewie.
W „Odysei” można przeczytać, jak wracający do Itaki Odyseusz zdał sobie sprawę, że jego okręt na skutek kolejnej igraszki bogów został skierowany na wody graniczące z wyspą syren. Doświadczony wódz doskonale znał magiczną moc ich pieśni. Dlatego polecił załodze, by każdy z jej członków zakleił uszy woskiem. W ten sposób miał gwarancję, że nikt nie wyskoczy za burtę, nie odrzuci wiosła ani nie popsuje rytmu pracy współtowarzyszom podróży. Sam jednak zapragnął usłyszeć... Ten jeden raz poczuć to, co przed śmiercią poczuło tylu innych.
Rozkazał więc marynarzom, by przywiązali go do masztu. Wyruszono w drogę. Nagle powietrzem wstrząsnęły wibracje wywołane nieziemskim dźwiękiem. Odyseusz nie spodziewał się siły, z jaką uderzy go pieśń potworów. Począł krzyczeć i szarpać liny, raniąc przy tym ręce do krwi. Toczył pianę z ust, złorzeczył swoim ludziom, by za chwilę błagać ich pokornie o odwiązanie. Nic z tego. Zajęta wiosłowaniem załoga, pomna rozkazów kapitana, nie zwróciła uwagi na jego wysiłki. Zbolałego i wyczerpanego do granic uwolniono dopiero wówczas, gdy statek znalazł się na bezpiecznych wodach.
Motyw syren pojawił się ostatnio podczas rozmowy, której uczestnicy komentowali ostatnie wydarzenia polityczne i zastanawiali się, jakie mogą mieć one przełożenie na porządek prawny w naszym kraju. „Nie podoba mi się forma pewnych przedsięwzięć – oświadczył jeden z moich przyjaciół – ale... zainteresowały mnie niektóre prezentowane niedawno w mediach pomysły. I wiecie co? Jeżeli ustawa dotycząca frankowiczów zostanie przyjęta przez parlament, po raz pierwszy zagłosuję inaczej niż dotychczas”. Przyjaciel mój jest znakomitym prawnikiem z tytułami i dorobkiem. „Pieniądze na dzieci...” – kontynuował. Podniosłem się leniwie, wytrącając go z rytmu. „A ty dokąd?” – padło pytanie. „Po linę. Wy zaś – zwróciłem się do pozostałych – przypilnujcie go i rozejrzyjcie się za solidnym masztem”. ©?