Polska nie była i nie jest atrakcyjnym celem dla terrorystów. Według ABW, która odpowiada m.in. za rozpoznawanie potencjalnych zagrożeń związanych w atakami, zagrożenie jest nikłe. Co nie znaczy, że zawsze tak będzie. Jednym z podstawowych błędów, jakie mogą doprowadzić do tragedii, jest zaniechanie.
Najczęściej wynika on z przekonania, że skoro do tej pory nic złego się nie wydarzyło, to się z pewnością nie wydarzy. Zresztą niektórzy eksperci są zdania, że właśnie to, że mało kto się w Polsce zamachu spodziewa, czyni nas potencjalnie łatwiejszym celem do jego przeprowadzenia.
Atak może nastąpić wszędzie
Według ekspertów najbardziej zagrożone atakiem są tzw. cele miękkie. – Czyli takie, w których gromadzi się w określonym czasie dużo ludzi, do których można się stosunkowo łatwo dostać i wykorzystując element zaskoczenia, dokonać ataku terrorystycznego – mówi dr Krzysztof Liedel z Collegium Civitas, prawnik, specjalista w zakresie terroryzmu i jego zwalczania. – Zarówno Al-Kaida, jak i Państwo Islamskie, jeśli już planują działania poza Bliskim Wschodem, czyli w Europie czy Stanach Zjednoczonych, to właśnie na takie cele. To samo dotyczy ataków dokonywanych przez tzw. samotne wilki, osoby niemające powiązań z organizacjami terrorystycznymi. Ataku w miejscu publicznym stosunkowo łatwo mogą dokonać nawet osoby po podstawowym szkoleniu. Poza tym efekt psychologiczny i medialny jest o wiele większy niż atak na policjanta, żołnierza czy jednostkę wojskową – tłumaczy ekspert.
– Pytanie powinno brzmieć nie tak, czy nastąpi atak, tylko kiedy – przekonuje Michał Rybak, były funkcjonariusz Agencji Wywiadu, prowadzący Kancelarię Bezpieczeństwa Rybak. – Przez ostatnich kilkanaście lat służbom udawało się udaremniać i zapobiegać zamachom w Polsce. Niestety, musimy wreszcie zacząć akceptować wysoki poziom ryzyka zamachu w naszym kraju i pilnie wdrażać działania prewencyjne – uważa ekspert. Według niego narzędziem do tego może być edukacja obywatelska czy zapowiadana ustawa antyterrorystyczna. – Niestety, jak wskazują źródła, część zawartych w niej bardzo kontrowersyjnych zapisów może przysłonić ogólną słuszność wprowadzenia takiego aktu – ubolewa.
– Po atakach nożowników Izrael postawił na strategię, że każdy jest tzw. antyterrorystycznym zasobem. Każdy obywatel czy pracownik firmy ochroniarskiej, który ma przecież jakieś przygotowanie, może reagować i zapobiec zamachowi. W Izraelu 70 proc. udaremnionych ataków stanowią te, którym zapobiegli obywatele. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę, że tam każdy ma przeszkolenie wojskowe, dużo ludzi ma broń, część pracuje w prywatnych firmach ochroniarskich. Te doświadczenia pokazują jednak, jak ważną funkcję w procesie przeciwdziałania potencjalnym zagrożeniom terrorystycznym pełni prywatny sektor usług ochroniarskich – wskazuje dr Liedel.
Jak szacuje Sławomir Wagner, prezes Polskiej Izby Ochrony w Polsce, takich „zasobów” u nas jest ok. 300 tys. To trzykrotna liczebności polskiej armii. Z czego, według danych Komendy Głównej Policji, na listę kwalifikowanych pracowników ochrony fizycznej wpisanych jest niewiele ponad 90 tys. osób, a kolejnych 17 tys. to kwalifikowani pracownicy zabezpieczenia technicznego (stan na 11 stycznia 2016 r.). To grupa tzw. ochroniarzy z uprawnieniami. Oprócz tego spora część z nich ma uprawnienia do pracy z bronią, choć policja nie ma aktualnych danych. Według statystyk dopuszczenie do pracy z bronią w celu ochrony osób i mienia zostało wydane prawie 77 tys. osób.
Co istotne, szacuje się, że ok. 60 proc. klientów firm zajmujących się ochroną osób i mienia stanowią różnego rodzaju instytucje publiczne. Nie tylko urzędy, sądy czy muzea, lecz nawet jednostki wojskowe. Ustawa o ochronie osób i mienia określa, jakie obszary, obiekty i urządzenia podlegają obowiązkowej ochronie. W szczególności są to obiekty istotne z punktu widzenia obronności państwa, jak: zakłady przemysłu zbrojeniowego, wydobywcze, porty morskie i lotnicze, elektrownie, wodociągi, rurociągi paliwowe, infrastruktura telekomunikacyjna czy archiwa państwowe. Do ich ochrony uprawnione są firmy posiadające status SUFO (specjalistycznych uzbrojonych formacji ochronnych).
Jedni udają, że płacą, drudzy udają, że ochraniają
Firmy ochroniarskie są zaangażowane w ochronę przeciwko zagrożeniom terrorystycznym. Jednak nie powinniśmy tego traktować w kategorii służb specjalnych. Branża ochrony nigdy nie była, nie jest i nie będzie taką służbą. To natomiast, co może zrobić, to identyfikować symptomy zagrożeń – mówi Jacek Grzechowiak zarządzający ryzykiem w firmie Securitas.
– Każdy zamach jest poprzedzony rozpoznaniem obiektu, w którym ma zostać dokonany. Przestępcy działają jak wojsko. Nie przychodzą do obiektu na ślepo, ale rozpracowują go, wielokrotnie i wnikliwie. Jeśli pracownik ochrony nie jest tylko po to, by stać, powinien umieć wyłowić z tłumu osoby przejawiające nadmierne i nieuzasadnione zainteresowania obiektem. Bo nie wiadomo, czy taka osoba chce ukraść biznesplan czy podłożyć bombę – tłumaczy ekspert. I podaje przykład z Warszawy, z jednej z sieciowych księgarni. – Jest lipiec lub sierpień. Upał. I nagle pojawia się człowiek w luźnym i zapiętym prochowcu, z wypchaną teczką. Zachowanie ewidentnie niestandardowe. Pod płaszczem czy w teczce mogło być wszystko: stare gazety, ale też ładunek wybuchowy. Pracownik ochrony nawet nie zwrócił na to uwagi. Dlaczego? Bo nie starczyło pieniędzy na szkolenia, na którym ktoś wytłumaczyłby mu, że to jaskrawy wręcz przykład zagrożenia. Można zapomnieć, że za 5 zł na godzinę dostaniemy superkomandosa wyposażonego w broń palną i na dodatek z umiejętnościami analitycznymi – wyjaśnia Grzechowiak.
Podstawowym problemem są pieniądze. Bardzo duża część branży na rynku usług ochroniarskich nie konkuruje jakością usług, lecz ceną. Ale trudno konkurować jakością, jeśli zamawiający rzadko kiedy są świadomi zagrożeń i po prostu chcą mieć ochronę, np. jako alibi dla ubezpieczenia. – Mamy całe spektrum firm ochrony i mamy całe spektrum klientów. Wachlarz klientów zaczyna się od takich, którzy przychodzą i mówią: chcę mieć ochronę. Na takie ogłoszenia odpowiada firma, która mówi: to ja zapewniam ochronę. Tylko za tym się nic kryje. Klient kupuje pusty worek z napisem „ochrona” nieświadom tego, że kupił usługę ochronopodobną – mówi Grzechowiak.
Firma, która realizuję taką usługę, nie posiada statusu SUFO, co oznacza, że nie jest pod nadzorem policji. Zatrudnieni przez nią ludzie nie są kwalifikowanymi pracownikami ochrony, najczęściej są kiepsko opłacani i zatrudnieni na umowy śmieciowe. Te od nowego roku zostały właśnie ozusowane, więc firmy musiały zwolnić ok. 45 tys. osób. Z ubiegłorocznej analizy wynagrodzeń pracowników ochrony i osób sprzątających, przeprowadzonej przez PwC w Niemczech, Czechach, na Węgrzech i w Rumunii, wynika, że w każdym z tych krajów ochroniarze zarabiają o kilkadziesiąt procent więcej w stosunku do obowiązującej w danym kraju pensji minimalnej. By zarobić więcej, muszą pracować po kilkaset godzin w miesiącu. Choć praca w takich wypadkach często siłą rzeczy oznacza spanie na służbie. Trudno sobie wyobrazić, by mogło być inaczej, skoro zdarzają się nawet 72-godzinne zmiany.
Do tego jedynym umundurowaniem ochroniarza stanowi koszulka z napisem „ochrona”. Taką można kupić na każdym bazarze, dzięki czemu podszycie się pod ochroniarza i wejście przez nikogo niepokojonym wszędzie na chronionym przez niego obiekcie jest dziecinnie proste. Bo ochronę wpuszcza się wszędzie.
Dlatego tak ważne jest, by ochroniarz był w pełnym umundurowaniu, tj. miał w pełni uzgodniony strój. Jak ma wyglądać garnitur, gdzie ma być umieszczona naszywka, jaki może być kolor krawata, a nawet jego krój. Im więcej elementów utrudniających podszycie się pod ochroniarza, tym większa szansa na szybkie wykrycie intruza.
2 proc. dobrze chronionych
Drugi biegun klientów stanowią ci świadomi. To firmy oraz instytucje, które wysyłając pytanie o ofertę, dołączają do niego kilka stron sprecyzowanych wymagań, poczynając od określenia kwalifikacji i doświadczenia ochroniarzy, a na wymogu cyklicznych szkoleń w danym zakresie kończąc.
– Tak skonfigurowana ochrona będzie potencjalnym narzędziem do neutralizacji zagrożeń, także terrorystycznych. Przygotowanych jest do tego ok. 20 proc. firm z branży. Jednakże najwyżej 10–15 proc. ich klientów można uznać za klientów świadomych. Obydwa szacunki i tak są optymistyczne. Innymi słowy znikomy procent wszystkich chronionych obiektów jest naprawdę chronionych. Niezależnie od tego, czy należą one do firm prywatnych, czy instytucji publicznych – mówi Grzechowiak. – Zabrzmi to brutalnie, ale czytając zapytania ofertowe, bardzo często dochodzę do wniosku, że jedynym impulsem do zmiany tego stanu rzeczy może być dopiero duży incydent – dodaje. Nawet jeśli chodzi o obiekty podlegające obowiązkowej ochronie, sytuacja nie jest lepsza. Choć wydawać by się mogło, że świadomość potencjalnych zagrożeń powinna być tam dużo większa.
W wielu firmach niemających obiektów obowiązkowej ochrony jest ktoś, kto zajmuje się bezpieczeństwem. W całej masie instytucji państwowych w ogóle nie ma takiej osoby. Jak wyjaśnia Grzechowiak, do zadań takiego specjalisty należy wyłapywanie drobnych, ale istotnych zaniedbań, dziur w systemie bezpieczeństwa. Przykładowo niedomykające się okna, brudna czujka ruchu, nieprzetarty ekran monitora. – To bardzo ważne, bo przynajmniej w 80 proc. audytów bezpieczeństwa obraz z 16 kamer monitoringu wyświetlany był na jednym monitorze. Czyli wysokość obrazu z jednej kamery na tym monitorze stanowi jakieś 5 cm. Człowiek, w zależności od pola widzenia kamery, ma około 1,5 cm wysokości. To się dzieje również w obiektach podlegających obowiązkowej ochronie – przyznaje ekspert.
Te często mają duże nasycenie techniką. Tylko co z tego, kiedy nie współgra ona z tzw. komponentem ludzkim. Jeżeli jeden operator ma obserwować obraz z 300 kamer, to będzie on co najwyżej bezwiednie patrzył w monitory, ale nic nie będzie widział. Pozostaje liczyć na to, że kamery zadziałają prewencyjnie. – W innym przypadku zainstalowany był system CCTV najwyższej klasy. Ale nie współgrał z bardzo mocnym oświetleniem terenu, które na ekranie z kamer powodowało bitonalność: duże olśnienie i głęboki cień. Dzięki temu można było podejść niezauważonym do okien z dwóch stron budynku. Jedno z nich było wypaczone, wystarczyło je mocniej pchnąć, by wejść do środka. Wejść niezauważonym, bo nie było czujki ruchu. Czy musiała być? Nie, ale okno nie powinno być wypaczone. Dodatkowo na zmianie był jeden pracownik ochrony, inwalida. Więc nie wychodził na obchód. Podobne luki odnajdowałem w zabezpieczaniu obiektów o naprawdę najwyższym priorytecie, jeśli chodzi o bezpieczeństwo – opowiada Grzechowiak.
Kandydat idealny, upośledzony umysłowo
Ogromnym problemem branży są patologie związane z zatrudnianiem niepełnosprawnych. Wystarczy spojrzeć na oferty pracy: „zatrudnię osobę z umiarkowanym lub znacznym stopniem niepełnosprawności (mile widziane schorzenia 01-U, 02-P, 04-0, 06-E) do dozoru/ochrony mienia na terenie Ełku”. Czego może upilnować osoba cierpiąca na choroby psychiczne, z chorobami oczu, upośledzeniem umysłowym albo epilepsją, bo to właśnie oznaczają kody? Mało tego, firma zatrudniająca takich pracowników komunikuje klientom, że „w swojej działalności stawiamy na jakość wykonywanej usługi, poprzez odpowiednio przygotowanych i doświadczonych pracowników”.
Ba, są firmy, które w ogłoszeniach wprost piszą, że posiadanie odpowiedniego schorzenia jest jedynym kryterium naboru, natomiast „osoby niespełniające wymagań proszone są o nieodpowiadanie na ogłoszenie”. Pół biedy, gdy niepełnosprawny ochroniarz siedzi w stróżówce na osiedlowym parkingu. Jednak gdy osoba niesłysząca ochrania sporą rozdzielnię gazu, której wybuch zniszczyłby pół miasteczka, sytuacja przestaje być groteskowa, a staje się śmiertelnie poważna. A taki właśnie przypadek miał miejsce.
– Niestety są firmy, które uczyniły z zatrudniania niepełnosprawnych sposób na biznes. Dzięki temu zyskują status zakładu pracy chronionej oraz dotacje z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. A to sprawia, że są w stanie oferować najniższe stawki w przetargach – wyjaśnia Sławomir Wagner z PIO. – Co więcej, firma, która nie zatrudnia inwalidów, pośrednio wspiera konkurencję. Bo nie mając statusu ZPCh, musi odprowadzać składki na PFRON, z którego potem dotowany jest jej rywal – dodaje.
Potrzebna współpraca systemowa
Krzysztof Liedel zwraca uwagę, że emeryci czy renciści stanowią małą część „zasobów” firm ochroniarskich. – Jest jeszcze cała rzesza ludzi mających przeszkolenie, często z przeszłością w wojsku czy policji, których trzeba w jakiś sposób ulokować w systemie bezpieczeństwa – wskazuje i dodaje, że obecny wizerunek branży ochroniarskiej nie tyle jest winą samych firm, ile rynku, który zwyczajnie jest zainteresowany przede wszystkim tym, by płacić jak najmniejszą cenę. – A nie da się zapewnić wysokiej jakości usług za małe pieniądze – rozkłada ręce ekspert.
Inaczej na to patrzy Michał Rybak, który uważa, że słabością branży ochroniarskiej są same firmy. – Dbając o zysk, często obniżają one standardy zapwnianego bezpieczeństwa. W kancelarii zajmujemy się m.in. weryfikowaniem skuteczności zespołów ochrony fizycznej odpowiedzialnych za bezpieczeństwo obiektów i osób. Nie jesteśmy przez firmy ochroniarskie zbyt lubiani, bo niestety bardzo często wskazujemy ich klientom nieprzestrzeganie założeń umowy, brak profesjonalizmu i nieskuteczność pracy ochroniarzy. Bo ochroniarzowi nie płaci się za tzw. stanie. Niestety nadal panuje przekonanie, że to jest główny model pracy – wytyka Rybak.
Jednak w przyjętym w grudniu 2014 r. Narodowym Programie Antyterrorystycznym na lata 2015–2019 współpracy z sektorem prywatnym poświęcono tylko kilka krótkich akapitów. Do tego pełnych ogólników: „Do poprawy zdolności do przeciwdziałania zagrożeniom o charakterze terrorystycznym przyczyni się także rozwijanie współpracy z sektorem prywatnym w odniesieniu do problematyki zagrożeń o charakterze terrorystycznym. Powyższemu celowi służyć będzie wypracowanie standardów wymiany informacji o tego rodzaju zagrożeniach między podmiotami administracji publicznej a sektorem prywatnym prowadzącym działalność w obszarach istotnych z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa oraz jego obywateli”. Lub: „Efektywność systemu antyterrorystycznego RP zależy nie tylko od współpracy organów administracji publicznej, lecz również bieżącego współdziałania z sektorem prywatnym – zarówno z właścicielami obiektów, mogących stać się celem zamachu terrorystycznego, jak i podmiotami odpowiadającymi za ich ochronę. Działania w tym obszarze powinny dotyczyć przede wszystkim dokonywania sprawdzenia zabezpieczenia antyterrorystycznego wybranych obiektów oraz prowadzenia szkoleń osób odpowiedzialnych za ich zabezpieczenie w zakresie zachowania się w sytuacji kryzysowej oraz możliwościach jej zapobiegania”.
Jak to się przekłada na konkrety? Powoli. – Pod koniec listopada szkolenie z zakresu zagrożenia terrorystycznego, przygotowania, przeciwdziałania, rozpoznania przeprowadzili dla nas najwyższej klasy specjaliści jednej z trzyliterowych służb. Taka współpraca powinna być systemowa, bo duży zasób ludzi odpowiednio wykorzystanych może się przyczynić do wyeliminowania potencjalnych zagrożeń – mówi Sławomir Wagner z PIO.
Według gen. Stanisława Kozieja, byłego szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, potencjał branży ochrony pozostaje niewykorzystany i niesłusznie leży na uboczu zainteresowania państwa. – Powinno się przygotować dla niej doktrynę działania, jednolity system postępowania, pakiet dobrych praktyk w zakresie realizacji zadań na rzecz bezpieczeństwa państwa i obywateli. Państwo powinno ujednolicić sposób ich działania, aby to nie było chaotyczne. I to nie tylko w zakresie przeciwdziałania zagrożeniom terrorystycznym, lecz także na wypadek wystąpienia sytuacji kryzysowej, np. wojny – przekonuje. I dodaje, że w ramach BBN odbył w tej sprawie kilka spotkań z organizacjami branży. – Warto spróbować wypracować jakąś formułę włączenia tych struktur w zintegrowany system bezpieczeństwa narodowego, tak jak chce się włączać różne organizacje proobronne – przekonuje gen. Koziej.
Krytycznie nastawiony do takich pomysłów jest jednak Michał Rybak. – Więcej jest obywateli niż ochroniarzy. Edukujmy społeczeństwo w zakresie udzielania pierwszej pomocy i przezorności. Dzięki temu mamy szansę zyskać znacznie więcej dla bezpieczeństwa, niż wspierając prywatne podmioty – przekonuje Rybak, który przypomina, że w lipcu 2014 r. minister obrony narodowej podpisał decyzję umożliwiającą wdrożenie „Koncepcji racjonalizacji systemu ochrony jednostek wojskowych”. Jej opracowanie było wynikiem niekorzystnych opinii wynikających z kontroli ochrony obiektów wojskowych przeprowadzonych przez Sztab Generalny WP, Komendę Główną ŻW, Departament Kontroli MON, Prokuraturę Wojskową i Służbę Kontrwywiadu Wojskowego oraz potrzebą racjonalizacji istniejącego systemu ochrony obiektów wojskowych. – Jednym z zasadniczych wniosków wynikających z koncepcji była potrzeba ograniczenia wykorzystywania specjalistycznych uzbrojonych formacji ochronnych (SUFO) do ochrony obiektów wojskowych, gdyż w ocenie kontrolujących SUFO jest najsłabszym ogniwem w systemie ochrony – mówi Rybak. – Jak więc mamy rozmawiać o jakimkolwiek przeciwdziałaniu zagrożeniom terrorystycznym, skoro SUFO nie radzą sobie z zabezpieczeniem terenu jednostki wojskowej albo obiektów należących do służb specjalnych i otwierają bramę na hasło: Darek, otwórz!