W USA sprawa jest prosta: demokraci są przeciwnikami broni, zaś republikanie daliby ją każdemu. Stary Kontynent jest pod tym względem bardziej jednomyślny – od 50 lat stara się ograniczać do niej dostęp
Przyczyn różnicy pomiędzy dwoma brzegami Atlantyku można upatrywać w kulturze i systemie prawnym. W USA prawo do posiadania broni jest gwarantowane przez drugą poprawkę do konstytucji i z tego względu traktowane jako fundamentalne. Potwierdził je w 2008 r. Sąd Najwyższy, uchylając zakaz posiadania broni krótkiej, jaki nałożyły na mieszkańców władze stołecznego Dystryktu Kolumbii. Z tego względu każda propozycja ograniczenia dostępu do broni budzi w USA kontrowersje, nawet w obliczu tragedii związanych z masowymi zabójstwami.
„Poza Stanami Zjednoczonymi ta kwestia nie jest stale obecna w debacie publicznej. Zwłaszcza w krajach europejskich” – pisze Steffen Hurka, politolog z monachijskiego Ludwig-Maximilians-Universität w rozdziale książki „On the Road to Permissiveness?”, poświęconym ewolucji rozwiązań w zakresie prawa do posiadania broni palnej. W większości krajów Starego Kontynentu na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat zapanował konsensus: im mniej broni palnej będzie w obiegu, tym lepiej dla wszystkich.
Z dokonanej przez Hurki analizy polityki wybranych krajów europejskich wynika, że przez ostatnie 50 lat na Starym Kontynencie dominowała tendencja do zaostrzania przepisów w tym zakresie. Widać to dokładnie na wykresie z prawej strony, gdzie punkty symbolizujące państwa przesunęły się w kierunku górnego, prawego rogu. Im wyżej na osi pionowej znajduje się kraj, tym trudniejszy dostęp do broni mają obywatele. Im dalej w prawo znajduje się na osi poziomej, tym cięższej kary może się spodziewać osoba, która łamie prawo.
Charakterystyczną rzeczą jest to, że podział Europy na kraje bardziej lub mniej liberalne w kwestii broni nie pokrywa się z innymi dziedzinami życia. Wielka Brytania, której system prawny jest najbardziej podobny do amerykańskiego, ma bardzo restrykcyjne przepisy dotyczące posiadania broni, natomiast w krajach nordyckich, gdzie państwo mocno reguluje życie obywateli (np. ograniczając dostęp do alkoholu), broń jest znacznie powszechniejsza. Wystarczy powiedzieć, że w 65-milionowej Wielkiej Brytanii szacowana liczba broni palnej jest niewiele większa niż w niespełna 10-milionowej Szwecji.
Inna sprawa, że to w krajach nordyckich miały miejsce najgłośniejsze incydenty, które wzbudziły dyskusje na temat zbyt łatwego dostępu do broni. W listopadzie 2007 r. w szkole średniej w Jokela w południowej Finlandii Pekka-Eric Auvinen, 18-letni uczeń liceum, zastrzelił osiem osób z broni, którą kilka dni wcześniej legalnie kupił jako członek klubu strzeleckiego. Niecały rok później podobne zdarzenie miało miejsce w innej fińskiej szkole w Kauhajoki, gdzie 22-letni Matti Juhani Saari zabił 10 osób (obaj napastnicy popełnili samobójstwo na miejscu zbrodni). Także Anders Breivik w lipcu 2011 r. masakry na norweskiej wyspie Utoya dokonał przy użyciu legalnie nabytego karabinu. Kupił go jako członek klubów strzeleckiego i myśliwskiego. Co ciekawe jednak, komisja fińskiego parlamentu po zbadaniu sprawy uznała, że zaostrzenie przepisów nie jest konieczne.
Hurka wyróżnia trzy typy rozwiązań w kwestii dostępu do broni: permisywne, oparte na przywileju oraz restrykcyjne. Charakterystyczną cechą pierwszego jest brak wymogu podawania powodu ubiegania się o broń (albo nikt nie poddaje go gruntownej weryfikacji). W przypadku drugiego pozwolenie na broń jest wydawane tylko po podaniu przyczyny uzasadniającej potrzebę posiadania (w tych dwóch grupach obecne są także inne obostrzenia, jak wiek, stan psychiczny, fizyczny itd.). Restrykcyjne rozwiązania dążą do zakazu posiadania broni palnej przez cywili.
Zaostrzanie przepisów regulujących dostęp do broni często ma związek z wydarzeniami wstrząsającymi opinią publiczną. Warto jednak odnotować, że wpływ takich wydarzeń na regulacje w zakresie dostępu do broni bywa różny. „Nie ma ścisłego związku między zdarzeniami, w których kilka osób ginie z ręki szaleńca, a późniejszymi zmianami w prawie. W wielu przypadkach te incydenty prowadzą do zaostrzenia regulacji, ale ponieważ rozwiązania prawne są kwestią kompromisu, a więc negocjacji, wyniki bywają różne” – czytamy w raporcie „Small Arms Survey” z 2011 r.
Zmiany na mniejszą skalę wprowadzano w różnych krajach europejskich. W Belgii znacząco ograniczono dostęp do broni po tym, jak w 2006 r. Hans Van Themsche zabił w Antwerpii dwie osoby. Przed tym incydentem debata nad aktualizacją przepisów w zakresie prawa do posiadania broni trwała w belgijskim parlamencie już od kilku lat. Po strzelaninie wystarczyło kilka dni, by deputowani zatwierdzili nowelę. Nowe prawo było znacznie bardziej restrykcyjne. Na jego mocy wielu Belgów musiało wystąpić o przedłużenie swoich licencji na broń, przedstawiając m.in. „dobry powód”, dla którego mieliby ją otrzymać. Rząd zorganizował również skup broni, w wyniku którego z kraju zniknęło ok. 200 tys. jej sztuk, które zostały następnie zniszczone.
W 1996 r. w podobny sposób po strzelaninie w Dunblane zareagowali Brytyjczycy, kiedy 43-letni Thomas Hamilton zastrzelił 16 dzieci, ich nauczyciela, a następnie siebie. Jak odnotowuje Hurka, pomimo że u władzy był konserwatywny gabinet, przegłosowano jedne z najbardziej restrykcyjnych uregulowań prawnych w zakresie posiadania broni na świecie, w efekcie praktycznie zakazując jej posiadania, a także organizując gigantyczny program skupu broni od prywatnych właścicieli. Tak daleko nie sięgały zmiany wprowadzone w Niemczech po strzelaninie w Erfurcie w 2002 r., kiedy 19-letni Robert Steinhäuser zabił 19 osób, a potem siebie. Tego samego dnia rano Bundestag przegłosował nowelę regulacji w zakresie broni, została ona jednak wstrzymana w Bundesracie. Ostatecznie podniesiono wiek, w którym można się ubiegać o broń, z 18 do 21 lat, a także wprowadzono obowiązkowe testy psychologiczne dla chętnych.
Wyjątkiem na skalę europejską jest również Szwajcaria, gdzie broń posiada 36 proc. gospodarstw domowych. W 2001 r. w miejscowości Zug doszło do zamachu, w którym Friedrich Leibacher zabił 14 polityków i ranił 14 następnych. Konsultacje zmian w prawie, jakie miały nastąpić po tym zdarzeniu, trwały 10 lat, m.in. na skutek działań lobby klubów zrzeszających posiadaczy broni. Ostatecznie podczas krajowego referendum w 2011 r. Szwajcarzy większością 56 proc. głosów odrzucili proponowane zmiany.
Chociaż europejskie kraje w różny sposób reagowały na incydenty z użyciem broni, generalny kierunek tych zmian idzie w stronę zaostrzania prawa w tym zakresie. Szczególnie dumni z wprowadzonych zmian są Brytyjczycy, którzy chwalą się, że od momentu zaostrzenia przepisów nie mieli tego typu incydentów z bronią (podobnie jest w przypadku Australii). Jak pokazuje jednak przykład krajów nordyckich i Szwajcarii, dostęp do broni nie musi automatycznie pociągać za sobą wzrostu przestępczości (bądź co bądź wymienione powyżej incydenty były wydarzeniami odosobnionymi). W grę wchodzą bowiem potężne czynniki kulturowe, które trudno przedstawić na liczbach.
Bardzo często rządy decydują się ograniczyć obywatelom dostęp do broni po zbiorowych zabójstwach z jej użyciem. Tak było w Belgii czy Wielkiej Brytanii
Pistolet prosto z drukarki
Chociaż dostęp do broni w Stanach Zjednoczonych jest relatywnie prosty, to nie można powiedzieć, że Amerykanie mogą bezwarunkowo nabyć każdy jej typ. Na mocy prawa sprzedawcy są zobowiązani zwracać się do Federalnego Biura Śledczego z prośbą o przeprowadzenie background check, czyli sprawdzenia, czy nabywca broni nie ma np. przestępstw na koncie. Problem polega na tym, że system ten jest notorycznie niedofinansowany i obsługiwany przez zbyt małą liczbę osób. W efekcie jeśli w ciągu trzech dni służby federalne nie dadzą sprzedawcy odpowiedzi, może on bez przeszkód dokończyć transakcję. Tak było w przypadku szaleńca, który w czerwcu 2015 r. zabił dziewięć osób w kościele w Charlestonie w Karolinie Południowej.
Władze stoją więc przed nie lada wyzwaniem: w USA jest więcej sztuk broni niż mieszkańców kraju, spora jej część jest nielegalna, a do tego system obostrzeń jest dziurawy. Jakby tego było mało, coraz doskonalsza jest technologia druku trójwymiarowego. Kiedy kilka lat temu ta technologia zaczęła się upowszechniać, pojawiło się pytanie, czy możliwe będzie stworzenie za jej pomocą broni. Eksperci byli zdania, że tworzywo sztuczne, z którego drukarki 3D wykonują przedmioty, nie wytrzyma sił działających wewnątrz broni. Czas pokazał, że byli oni w błędzie. O ile pierwsze egzemplarze faktycznie nie były w stanie wystrzelić więcej niż jednego, dwóch pocisków, o tyle po odpowiednich modyfikacjach w sieci pojawiły się plany, jak wydrukować broń zdolną do wystrzelenia nawet kilkunastu nabojów.
Na czele tego ruchu „DIY” stanął Cody Wilson, który postawił sobie za cel stworzenie broni w całości drukowalnej w tej technologii. Schematy Liberatora – bo tak nazywał się końcowy efekt prac Wilsona, dystrybuowała w sieci jego firma, Defense Distributed. Chociaż Liberator został pomyślany jako niewielka broń krótka, umożliwiająca wystrzelenie wyłącznie jednego pocisku, to w sieci opublikowano filmy pokazujące, że możliwe jest także wystrzelenie większej liczby nabojów. Chociaż plastikowa broń nie jest tak groźna jak metalowa, nie jest powiedziane, że druk 3D nie nadaje się też np. do wytwarzania elementów normalnych broni. W 2015 r. amerykański Departament Obrony zakazał działalności Wilsonowi, w związku z czym ten postanowił wystąpić na ścieżkę sądową. Pod koniec ubiegłego roku niespodziewanego poparcia udzieliło mu 15 republikańskich kongresmanów.