Triumfalny pochód karnawału przez Europę zwiastował niegdyś nadejście ery demokracji. Zmierzch ludowej fety jest kolejnym z niepokojących symptomów początku zupełnie nowych czasów. Wiele wskazuje na to, że w miastach Zachodu nadchodzący karnawał odbywać się będzie wedle zasady „armlange”. Sformułowała ją pani burmistrz Kolonii Henriette Reker, gdy zaczęła wychodzić na jaw skala nadużyć seksualnych i rabunków podczas sylwestrowej nocy w tym mieście.
Zszokowani Niemcy nagle dowiedzieli się, iż ich państwo okazało się zupełnie bezradne wobec hord rozochoconych osób „o wyglądzie wskazującym na północnoafrykańskie i bliskowschodnie pochodzenia”. Gdy pękało tabu politycznej poprawności i media, po kilku dniach milczenia, zaczęły rzetelnie informować obywateli, Henriette Reker zaapelowała do kobiet, by w czasie karnawału zachowywały się bardziej odpowiedzialnie niż podczas sylwestra. „Należy trzymać się w grupie, nie dać się z takiej grupy wyciągnąć, nie być w wesołym nastroju” – instruowała pani burmistrz.
Zalecając zachowanie wobec obcych dystansu na długość ramienia (armlange). Jej wystąpienie wywołało złość lub ironiczne komentarze. Zaczął nawet krążyć dowcip, iż rekordy popularności wśród płci pięknej zaczyna bić nowy rodzaj operacji plastycznej – wydłużanie ramienia. Ale ironia, wściekłość czy obietnice polityków nie zmieniają faktu, że w Europie Zachodniej imprezom karnawałowym towarzyszyć będą policyjne patrole uzbrojone w broń maszynową. Bawiących się ludzi sfilmują kamery wszechobecnego monitoringu, a ich smartfony dyskretnym nadzorem obejmą inwigilujące programy. Nawet stara tradycja zakładania karnawałowych masek staje pod znakiem zapytania. W tak mało zabawnym świecie łatwo – zgodnie z zaleceniem pani Reker – „nie być w wesołym nastroju”. Tylko że taki karnawał już nie jest świętem wolności, lecz co najwyżej stypą po jej utracie.
Lek na nadchodzące smutki
„Rzymski karnawał nie jest fetą wydaną dla ludu, lecz fetą, którą lud wydaje dla siebie” – notował w 1788 r. Johann Wolfgang Goethe, po porzuceniu posady ministra na dworze księcia Karola Augusta Wettyna, władcy księstwa Sachsen-Weimar. Dobrze rokującego poetę zachwyciła atmosfera wolności. „Na jedną chwilę zdają się zanikać różnice między stanami: wszyscy rozmawiają z wszystkimi, wszystko jest przyjmowane za dobrą monetę i powszechna wesołość równoważy bezczelność i swawolę” – obserwował, zadziwiony, jak łatwo może zniknąć obowiązująca hierarchia społeczna. Posiadaczy wielkich majątków i ludzi o arystokratycznym pochodzeniu na co dzień dzieliła od plebsu nieprzekraczalna przepaść. Oni mieli władzę i wpływ. Reszcie pozostawało wykonywanie poleceń oraz liczenie na ochłapy. Ale w zimowe tygodnie taki świat na moment znikał. Co przecież oznaczało, iż jest możliwa zupełnie inna rzeczywistość.
Zaledwie rok później rewolucjoniści we Francji dowiedli, że faktycznie jest możliwa i to przez okrągły rok. Ale nim Europę ogarnął karnawał rewolucji i wojen, w Rzymie, Wenecji oraz innych miastach kontynentu bawiono się hucznie jak nigdy przedtem. Tamto święto wolności zapowiadało zbliżanie się czasów stopniowego znikania ograniczeń dla zwykłych ludzi, a jednocześnie narzucania ich tym, którzy sprawowali rządy. Co stanowiło samo sedno karnawału, bo zwyczaj ten narodził się samorzutnie, gdy Stary Kontynent obrał kurs dokładnie w odwrotnym kierunku.
Wszystko zaczęło się od wprowadzenia przez Kościół w VII w. trwającego aż czterdzieści dni postu. Pojawienie się tak szczególnego okresu w kalendarzu zmusiło władców i wszystkie instytucje średniowiecznego państwa, by na ten czas ograniczały swoje codzienne funkcjonowanie. Z tego powodu zaczęto wyznaczać w środę popielcową termin wygasania umów o zatrudnieniu, regulowania wszystkich zobowiązań oraz spłaty pożyczek. Następnego dnia każdy chrześcijanin musiał wyrzec się (poza kobietami w zaawansowanej ciąży, starcami oraz ciężko chorymi) nie tylko mięsa, ale też jajek, mleka, sera, smalcu. Złamanie zakazu traktowano jako coś więcej niż grzech ciężki. Synod w Paderborn orzekł w 785 r. nawet, iż: „Kto z pogardy dla chrześcijaństwa nie zachowuje czterdziestodniowego postu, winien umrzeć”. Nic więc dziwnego, że każdorazowe zbliżanie się dnia spłaty kredytów i przymusowego przejścia na weganizm mocno stresowało ogół społeczeństwa. Próbowano więc jakoś uprzyjemnić sobie ostatnie chwile przed Wielkim Postem. Zaczęto od jedzenia na zapas. „Pierwsze objadanie się było ograniczone tylko do wieczora bezpośrednio przed rozpoczęciem postu w środę popielcową. Do dziś ostatni wtorek karnawału nazywany jest w krajach romańskich tłustym wtorkiem (fr. mardi gras, wł. martedi grasso itd.). Stopniowo dołączano do karnawału drugi dzień, poniedziałek” – opisuje Werner Mezger w opracowaniu „Obyczaje karnawałowe i filozofia błazeństwa”. I na tym wcale się nie skończyło, bo sukcesywnie rodziły się kolejne dni świąteczno-rozrywkowe. „W niedzielę pracować nie było wolno, wkrótce więc pieczenie ciasta i szlachtowanie przeniesiono na sobotę. Również to nie było szczególnie korzystne, bo w soboty pracowało się tylko do południa: już w średniowieczu sobotnie popołudnie miało służyć wprowadzaniu się w nastrój świątecznej niedzieli. Piątek z kolei, obłożony przez cały rok zaleceniem ascezy na pamiątkę Męki Chrystusa, nie wchodził w ogóle w grę jako dzień szlachtowania, pieczenia i gotowania, tak więc wszystkie przygotowania musiały się wreszcie skoncentrować na czwartku” – opisuje Werner Mezger. Narodził się więc tłusty czwartek.
Ale perspektywa czterdziestu dni poszczenia zaczęła sprawiać, iż nawet tydzień obżarstwa przestał ludziom wystarczać. W końcu przecież nie tylko jedzenie sprawia człowiekowi przyjemność. Organizowano zatem biesiady w coraz szerszym gronie, chcąc wspólnie się pośmiać. Wreszcie przedpostne uczty wzięły na siebie organizacje cechowe oraz rady miejskie. „Główną rolę zaczął tu dość wcześnie pełnić taniec. Na tańce musiała wówczas każdorazowo wyrażać zgodę rada miejska, dlatego też skwapliwie korzystano potem z otrzymanego zezwolenia” – opisuje Mezger. „Taniec wymagał znów muzyki i muzyków, w ten sposób więc z prywatnych, domowych improwizowanych zabaw karnawałowych, wytworzyło się dokładnie zaplanowane wydarzenie o charakterze społecznym z wykrystalizowaną strukturą programową” – dodaje uczenie autor, opisując krok po kroku narodziny karnawału. Notabene słowo to pochodzi z języka łacińskiego i pierwotnie „carnelevamen” oznaczało ostatnie dni, w których dozwalano jeść mięso.
Apetyt rośnie w miarę zabawy
Ochota, z jaką ludzie brali się do biesiadowania przed Wielkim Postem, sprawiła, iż w XII w. Kościół zaczął propagować ideę wprowadzenia dodatkowych 30 dni przedpościa. Czyli wydłużyć okres umartwiania się o kolejny miesiąc. Coraz ostrzej potępiano też radosne hulanki, jakie urządzali sobie zwyczajni obywatele. Zwłaszcza gdy na wenecką modłę zaczynali się przebierać w stroje płci przeciwnej. Nawet w Polsce arcybiskup gnieźnieński Mikołaj Trąba w spisanych w latach 1420–1422 statutach prowincjonalnych zawarł paragraf: „O gusłach i nadużyciach w czasie karnawału”. Nakazywał w nim proboszczom surowo przestrzegać wiernych przed: „rozpasanymi wyuzdanymi stosunkami, aby mężczyźni kobiecych szat nie używali ani kobiety męskich”. Zaostrzano również zasady poszczenia. Ponownie usuwając z jadłospisów jajka. Wszystko przez wykładnię uczonego teologa Aegidiusa de Bellamery, który uznał, że: „jajko nie jest niczym innym niż płynnym mięsem”. Kłopot w tym, że kury złośliwie składały je, bez oglądania się na kalendarz liturgiczny. Dobrym chrześcijanom nie pozostawało nic innego, jak bronić się przed pokusą poprzez likwidację jej źródła. W efekcie pod koniec karnawału masowo wyrzynano więc kury. Co dawało dodatkowy impuls do biesiadowania. Bo przecież mięso nie mogło się zmarnować. W Wenecji takie uczty nazywano „kurami karnawałowymi” (pulli carnispriviales).
W ten sposób rosnąca liczba zakazów generowała nowe rodzaje rozrywek. Nadmierny rygoryzm pchał bowiem wiernych do buntu przybierającego formę zabawy. W takim samym tempie postępowało wówczas rozluźnienie obyczajów. Miało to związek z demoralizacją postępującą w łonie samego Kościoła. W czym prym wiedli ówcześni papieże. Już w połowie XV w. papież Sykstus IV, by zdobyć fundusze, rozkręcił biznes ze sprzedażą odpustów i urzędów. A gdy i to nie wystarczyło, dodatkowe dochody czerpał z opodatkowania rzymskich domów publicznych. Po nim rekordy umiejętnego dozowania sobie rozrywki bił Aleksander VI (Rodrigo Borgia). Korzystając pełnymi garściami z wszelkich doczesnych uciech. A skoro taki przykład szedł z góry, trudno się dziwić zwykłym ludziom. „W konsekwencji karnawałowe widowiska na przełomie średniowiecza i czasów nowożytnych nabrały charakteru obscenicznego. Sprośne zachowania nie znały teraz granic, wspólne tańce służyły za erotyczną grę, uprawiany po kątach seks nie należał do rzadkości” – opisuje Mezger.
Dostosowała się do tego również symbolika przedmiotów obnoszonych w karnawałowych pochodach. Niegdyś kojarzone jedynie z konsumpcją kiełbasy, coraz mocniej swoim wyglądem upodabniały się do fallusów, stając się symbolem zabawy przed Wielkim Postem. „Wzory odnośnych zachowań dotyczyły z jednej strony wzmożonego ruchu w burdelach, z drugiej zaś zawierania większej niż zwykle liczby małżeństw – by móc spełnić jeszcze przed rozpoczęciem postu »actus carnalis«, czyli uważany za grzech akt płciowy” – relacjonuje Mezger.
Jednym z elementów takich zabaw stało się zakładanie masek. Jako pierwsi wpadli na to wenecjanie. Zapożyczono je ze spektakli jasełkowych, acz okazały się bezcennym wynalazkiem, bo zapewniały anonimowość. Co pozwalało na jeszcze większą swobodę obyczajową. Nawet na konserwatywnych krańcach Europy. „W pewnej porze roku chrześcijanie dostają warjacyi i dopiero jakiś proch sypany im potem w kościołach na głowę leczy takową” – raportował sułtanowi Sulejmanowi Wspaniałemu poseł turecki po pobycie na dworze Zygmunta Starego.
Katolickie brewerie
Upolitycznienie karnawału, podobnie jak wcześniejsze rozluźnienie rygorów moralnych, następowało stopniowo. Zaczęło się to w dobie reformacji. Zbuntowany przeciw zdemoralizowanemu papiestwu Marcin Luter potępił w czambuł również zabawy ludowe. Jeszcze ostrzejsze zasady propagował Jan Kalwin. Zabronił on swoim zwolennikom maskarad i tańców. Na wszelki wypadek dorzucił też zakaz korzystania w styczniu i lutym z łaźni publicznych.
Skoro protestanci opowiedzieli się zdecydowanie przeciwko karnawałowi, Kościół katolicki zapałał do niego wielką miłością. Za jej przyczyną Stary Kontynent podzielił się w XVII w. na część północno-ponurą, której mieszkańcom karnawałowych uciech zakazały kościoły protestanckie, oraz południowo-rozrywkową, gdzie przeważali katolicy. Rangę jej stolicy ostatecznie zdobyła sobie Wenecja. To tam przed Wielkim Postem zawsze bawiono się najlepiej, wymyślając coraz to nowe rodzaje imprez masowych. Do legendy przeszły bitwy staczane przez tłumy przybyłe z całej Europy na moście nad Canal Grande. W końcu władze miejskie musiały ich zakazać z powodu rosnącej liczby utonięć. Zastąpiono je potem Świętem Byków. Wypuszczając każdego roku całe stado, razem z psami, na plac św. Marka. „Krzyk przeszło pięćdziesięciu tysięcy masek przyprawił mnie wtedy o taki strach, że włosy stanęły mi na głowie” – zapisał w 1740 r. Johann Caspar Goethe, obserwując walkę zwierząt i reakcje przebranej w karnawałowe stroje publiczności. „Jeśli któreś zwierzę osłabło, wpuszczano nowe, co powtarzało się wielokrotnie, aż na placu kłębiła się ich setka lub więcej” – dodawał niemiecki turysta. Na koniec spektaklu trzy ostatnie byki związano linami z zamocowanym na nich potężnym ładunkiem fajerwerków. Imprezę zamknięto efektownym wysadzeniem biednych stworzeń w powietrze. Pół wieku później goszczący w Italii syn Johanna Caspara także uległ czarowi włoskiego karnawału. „Dano tylko znak, że każdy może błaznować i szaleć do woli, że wszystko, poza pięściami i nożami, jest dozwolone” – wspominał na kartach „Podróży włoskiej” Johann Wolfgang Goethe. Autor „Fausta” brał udział w bitwie na konfetti, obserwował wybór króla błaznów, przysłuchiwał się utarczkom słownym mieszkańców Rzymu. Na koniec uczestniczył w nocnym święcie ognia – każdy z uczestników pochodu niósł zapaloną świeczkę, a cała zabawa polegała na próbie zgaszenia płomienia sąsiada. A jednak poetę najbardziej urzekł demokratyczny charakter święta. W 1788 r. arystokraci obserwowani przez Goethego bawili się wspólnie z pospólstwem, bez oglądania się na różnice klasowe. Czas karnawału czynił jego uczestników równymi sobie.
Coraz więcej osób zadawało więc pytanie, czemu nie może to trwać okrągły rok. Jak wkrótce się okazało, równość wcale nie oznacza wolności ani też trwałego braterstwa. Gdy we Francji w 1789 r. wybuchła rewolucja, jej przywódcy obiecywali zniesienie wszelkich podziałów społecznych. Tymczasem wkrótce nasilił się terror, a jednym z symptomów zniewolenia stała się likwidacja karnawału. Tym razem to nie Kościół ani protestanccy reformatorzy, lecz rewolucyjny rząd uznał go za zbyt niebezpieczny dla władzy. Zlikwidowany został razem z postem i całym kalendarzem liturgicznym, dekretem wydanym pod koniec 1790 r. Kilka lat później francuskie wojska wkroczyły do Wenecji i administrujący miastem, z nadania Paryża, gubernatorzy uparcie starali się wytępić dawne obyczaje. Jedynie zdobywca Italii generał Napoleon Bonaparte wykazywał się w tej kwestii mało rewolucyjną postawą.
Zabawa zinstytucjonalizowana
Karnawał w Warszawie 7 stycznia 1807 r. otwierał minister interesów zagranicznych Francji Charles-Maurice de Talleyrand. I to na samym Zamku Królewskim. Ale miejsca nie wybrano przypadkowo. Do stolicy startej z map Europy Rzeczypospolitej przybył osobiście Napoleon Bonaparte. Cesarza opromieniał blask nowych, wojennych triumfów. Tym razem władca Francuzów rzucił na kolana Prusy. Zwycięską wojnę zamierzał zamknąć karnawałowym balem. Choć nie spodziewał się aż tak udanej imprezy. Kiedy ujrzał panie zgromadzone na sali, zakrzyknął: „Oh, qu’il y a de jolies femmes a Varsovie” (O, jakież to mnóstwo pięknych kobiet w Warszawie!). „Wtedy właśnie przed panią Walewską się zatrzymał, ja zaś, stojąc obok niej, te jego słowa słyszałam” – zapisała w pamiętniku Anna Nakwaska. Kolejny bal Napoleon przetańczył niemal cały z Marią Walewską. „Dowiedzieliśmy się potem, że Talleyrand posunął swoją usłużność aż do ułożenia tego pierwszego spotkania i usunięcia wstępnych przeszkód. Ponieważ Napoleon wyraził życzenie, aby jakaś Polka znalazła się wśród jego miłosnych podbojów, wybrano taką jak należy, to jest śliczną, ale nijaką umysłowo” – odnotowała złośliwie Aneta Potocka. Przez cały karnawał Warszawa huczała od plotek o romansie cesarza z piękną mężatką spod Łowicza. Wkrótce coraz więcej osób zaczęło mieć nadzieję, że słabość cesarza do kochanki przełoży się na ogólną sympatię do Polaków. Dzięki czemu odzyskają niepodległą ojczyznę. Ale zauroczenie Bonapartego nie przyniosło wolności Polsce.
Nadchodzące stulecie okazało się niełatwe dla tych, którzy jej pragnęli. Od upadku Napoleona nad Europą niepodzielną władzę sprawowali konserwatyści. Zadbali oni o narzucenie społeczeństwom sztywnych reguł wykluczających zbyt swobodną zabawę. Podobnie jak możliwość bratania się elit z ludem. Dopuszczalną formą masowej rozrywki stały się bale. Przybywający na nie panowie musieli zakładać fraki, cylindry i niewygodne lakierki lub wojskowe mundury. Panie miały jeszcze gorzej z powodu gorsetów i wystawnych sukien z falbankami. W takich strojach już samo przemieszczanie się stanowiło wielkie wyzwanie, o rzeczach dających więcej radości już nie wspominając. „Wzorowym przykładem (...) może być »romantyczna reforma« karnawału w Kolonii w 1823 roku ze zorganizowanym komitetem karnawałowym na czele” – podkreśla Karl Braun w opracowaniu „Karnawał? Karnawalizacja!”.
Upłynęło całe stulecie, nim ten stan rzeczy zburzyła I wojna światowa. Po jej zakończeniu ludzie znów bardzo potrzebowali odreagować. Pomimo fatalnej sytuacji gospodarczej i niepewnej przyszłości bawiono się niemal w weneckim stylu.
Powrót do korzeni
Autor książki „Życie codzienne oficerów Drugiej Rzeczpospolitej” prof. Franciszek Kusiak doliczył się, iż tylko kasyno Garnizonu Warszawskiego w czasie karnawału organizowało 13 bali. Odbywały się one w każdą sobotę oraz środy, czwartki, a nawet niedziele. Typowy karnet balowy oficerów 63. Pułku Piechoty z 1924 r. zapowiadał, iż zatańczą oni z damami: „polonez, boston, shimmy, one-step, walc, tango, mazur”. Zaś po przerwie na posiłek planowano m.in.: oberka, biały walc, krakowiaka itd. Nic dziwnego, że panie uwielbiały bawić się na imprezach z żołnierzami. A także domagały się, żeby oni bywali na każdym innym balu. „Starosta powiatu konińskiego w piśmie do władz centralnych żalił się, że bal Czerwonego Krzyża, którego prezeską była jego żona, nie udał się, ponieważ został przez oficerów zbojkotowany” – opisuje prof. Kusiak. Ale nie tylko mundurowi nadawali ton rozrywce. Sławny poeta Jarosław Iwaszkiewicz zaszokował stolicę, gdy zjawił się na balu warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych jedynie w siatce z naszywanymi sztucznymi perłami. W miasto poszła plotka, iż był całkiem nagi, co miało potwierdzać pogłoski, że od towarzystwa pań woli przystojnych chłopców.
Młode pokolenie coraz śmielej odrzucało dziewiętnastowieczne konwenanse. „Gdy u wejścia pojawił się ktoś w zwykłej marynarce, albo co gorzej w smokingu, malarze z komitetu (organizacyjnego – przyp. aut.) chwytali go w swoje obroty. Marynarkę obracano mu podszewką ku górze, tors koszuli i twarz malowano w kolorowe desenie, do włosów wpinano pióra lub inne ozdoby” – wspominał Zygmunt Leśnodorski karnawałowe imprezy plastyków w krakowskiej Jamie Michalikowej. Nie inaczej bawiono się w Berlinie czy Paryżu. A potem nadciągnęła kolejna rzeź światowa. Gdy dobiegła końca, doszczętnie zniszczona Europa znów zatęskniła za karnawałem. Przez następne półwiecze miał się on coraz lepiej, a im obyczaje stawały się bardziej liberalne, tym bawiono się dłużej i huczniej. Triumfalnie powróciły imprezy uliczne dla każdego. Swój złoty okres „street party” przeżywały w bezpiecznych i radosnych latach 90. ubiegłego stulecia. Ale moda na nie przeminęła podczas kryzysu po 2008 r. Zagrożenie zamachami terrorystycznymi jedynie przyspieszyło ten proces. I tak znów zmierzch karnawału zdaje się zapowiadać trudne czasy dla europejskiej wolności.