Stosunki między Arabią Saudyjską a Iranem od 30 lat nie były tak złe. Wydalenie dyplomatów opóźni proces rozwiązania konfliktów trawiących ten region świata
Dzisiaj mija termin, jaki minister spraw zagranicznych Arabii Saudyjskiej Adil al-Dżubajr wyznaczył irańskim dyplomatom na opuszczenie Rijadu. W ślad za wahabicką monarchią przedstawicieli Teheranu wydaliły także rządy Bahrajnu i Sudanu, a Zjednoczone Emiraty Arabskie zapowiedziały zmniejszenie obsady swojej placówki w Teheranie, a równolegle także liczby pracowników irańskiej ambasady w Abu Zabi.
Bezpośrednią przyczyną zerwania stosunków było podpalenie w niedzielę późnym wieczorem saudyjskiej ambasady w Teheranie. Ogień podłożył tłum oburzony egzekucją szyickiego duchownego szejka Nimra an-Nimra w Rijadzie. An-Nimr został skazany w 2014 r. na karę śmierci za nieposłuszeństwo wobec władcy i podważanie jedności narodowej. Saudyjskie MSZ odnotowało, że irańskie ministerstwo spraw wewnętrznych pozostało głuche na prośby o uspokojenie sytuacji przed teherańską placówką królestwa. Irańczycy bronią się, że zrobili, co w ich mocy oraz że zostało zatrzymanych 50 osób.
– Te działania stanowią kontynuację wrogiej polityki Iranu w regionie, której celem jest destabilizacja i podżeganie do konfliktu – powiedział minister al-Dżubajr, dorzucając oskarżenia o przemyt broni i tworzenie komórek terrorystycznych w państwach regionu, w tym w samej Arabii Saudyjskiej. Wydalenie dyplomatów to kolejny krok w rywalizacji Rijadu i Teheranu o supremację w regionie. Ostatnim razem kraje nie utrzymywały ze sobą stosunków dyplomatycznych między 1988 a 1991 r. Teraz jednak atmosfera na Bliskim Wschodzie jest znacznie bardziej napięta, a dwaj pretendenci do roli lokalnego hegemona prowadzą ze sobą równocześnie dwie wojny zastępcze – jedną w Syrii, a drugą w Jemenie.
Być może Saudowie ograniczyliby się do pogrożenia Irańczykom palcem, gdyby nie to, że z perspektywy Rijadu wpływy szyickiego Teheranu w regionie rosną. Po amerykańskiej interwencji w Iraku władzę przejęli właśnie szyici, a ich bojówki walczą ramię w ramię z iracką armią. Sam Iran, izolowany dotychczas przez wzgląd na swoje ambicje atomowe, wrócił do społeczności międzynarodowej na skutek podpisanego w lipcu ubiegłego roku porozumienia, z którego na razie się wywiązuje (zgodnie z jego zapisami pod koniec 2015 r. 11 ton wzbogaconego uranu opuściło kraj i zostało wysłane do Rosji).
Dzięki temu Teheran odzyska wkrótce dostęp do aktywów zamrożonych na zagranicznych kontach, a także będzie mógł wrócić na światowy rynek handlu ropą naftową. Tymczasem świadoma tych korzyści dla regionalnego rywala Arabia Saudyjska sprzeciwiała się każdej próbie porozumienia. Widząc amerykańskie zaangażowanie w dogadanie się z Teheranem, Saudyjczycy poczuli zapewne, że mocarstwowe wiatry im nie sprzyjają, i postanowili wziąć sprawy we własne ręce.
Tym można tłumaczyć prawdziwą ofensywę działań na płaszczyźnie dyplomatycznej i militarnej, w jakie zaangażowało się królestwo na przestrzeni ostatnich dwóch lat. Ostatnio Rijad ogłosił powstanie pod własnym przywództwem koalicji antyterrorystycznej, powołanej m.in. celem wymiany informacji (oczywiście w gronie członków zabrakło Iranu). Saudowie nie wahali się także w 2015 r. podjąć interwencji militarnej w Jemenie, kiedy szyici z północy kraju przejęli kontrolę nad stolicą.
Stawką było niedopuszczenie do sytuacji, w której monarchia graniczyłaby z państwem znajdującym się pod znacznym wpływem szyickiego arcywroga. Z kolei dla Iranu taka sytuacja byłaby niezwykle dogodna, dlatego Teheran w ubiegłym roku wysyłał do Jemenu statki z zaopatrzeniem (a prawdopodobnie także bronią). W myśl coraz bardziej asertywnej postawy, w sobotę Saudyjczycy jednostronnie zdecydowali się wznowić naloty na Jemen pomimo trwającego od 15 grudnia zawieszenia broni, które – ich zdaniem – nie było dotrzymywane przez żadną ze stron.
Konflikt dyplomatyczny między oboma krajami nie przyczyni się również do szybszego rozwiązania sytuacji w Syrii. Także w tej sprawie Saudyjczycy zawiedli się na Waszyngtonie, którego celem jest obecnie przede wszystkim zniszczenie Państwa Islamskiego, a nie – jak chciano by w Rijadzie – odsunięcie od władzy sprzymierzonego z Iranem prezydenta Baszara al-Asada. Złość w monarszym pałacu musi być tym większa, że przed rosyjską interwencją w Syrii reżim syryjskiego prezydenta zdawał się chylić ku upadkowi, przed czym nie uchroniło go nawet wejście do walki bojówek Hezbollahu. Gdyby al-Asad upadł, Iran nie miałby nic do powiedzenia w kwestii przyszłości Syrii. Wraz z rosyjskim wsparciem Teheran wciąż jest w grze.
Konflikt dyplomatyczny nie ułatwia złagodzenia konfliktu między przedstawicielami dwóch islamskich wyznań. Do protestu szyitów doszło bowiem nie tylko przed ambasadą królestwa w Teheranie, lecz także przed konsulatem w Meszhedzie, drugim co do wielkości mieście w Iranie, zaś w rodzinnym mieście an-Nimra na wschodzie Arabii Saudyjskiej doszło do starć z policją. Nie sprzyja również wygaszeniu przemocy na tle religijnym: w noc po ścięciu szejka Nimra al-Nimra podłożono bomby pod dwa sunnickie meczety na szyickim południu Iraku. W wyniku jednej z eksplozji zginął muezzin. Według źródeł BBC za zamachem stały szyickie bojówki. ©?
Prawdziwa gra toczy się tutaj o ropę, pieniądze i wpływy polityczne