W teorii z imigracji powinni cieszyć się wszyscy. Zarówno lewica, podkreślająca na każdym kroku równość ludzi, jak i prawica, wierząca w wolny rynek, wolność swobodnego transferu towarów, kapitału czy osób. Zanim zaczniemy nienawidzić wszystkich imigrantów po zamachach w Paryżu, warto zwrócić uwagę na plusy zjawiska imigracji.
Człowiek rodzi się wolny, ale potem zewsząd krępują go kajdany – pisał kiedyś Jean-Jacques Rousseau. Nawet nie chodzi o te kajdany, w które zakuwani są ludzie próbujący przemknąć przez granicę, niewidzialny mur dzielący kraje od siebie, przy którym stoją żołnierze, niepozwalający na swobodne przemieszczanie się. Chodzi także o kajdany, które krępują nasze umysły, uniemożliwiając otwarcie się na pozytywny wpływ przybyszów z zagranicy.
Ekonomia nie kłamie. To nic odkrywczego, że ludzie migrują w miejsca, gdzie są wyższe płace. Kiedy mieszkaniec Indonezji przybywa do Malezji, jego zarobki rosną średnio trzykrotnie, gdy Polak przyjeżdża pracować do Niemiec, zarobi przeciętnie czterokrotnie więcej. Jeżeli obywatel Indii trafiłby do Norwegii, mógłby liczyć na ponad 20 razy więcej niż w swojej ojczyźnie. W nierównomiernych zarobkach tkwi niewykorzystany potencjał światowej gospodarki, który zostałby uruchomiony, gdyby nie było granic. Efektem byłoby zwiększenie całkowitej produkcji światowej. Jak wynika z badań Michaela Clemensa, amerykańskiego naukowca z Center for Global Development, świat otwartych granic oznaczałby podwojenie łącznego PKB wszystkich krajów, czyli globalnego produktu brutto.
Jako wykładowca uczę studentów m.in. z Wietnamu, Indii, Ukrainy, Pakistanu i wiem, że nie różnią się oni od przeciętnego Polaka czy Polki. Chcą pracować, rozwijać się, zawierać przyjaźnie. Są racjonalni, a ich celem jest maksymalizacja własnego szczęścia i dlatego są w Polsce, gdzie pragną pozostać na dłużej, a nie w swojej ojczyźnie. W Polsce jest lepiej niż w ich ziemi ojczystej.
Pozytywne skutki przyjmowania imigrantów widać na każdym kroku. Od kuchni takich jak wszędobylskie tureckie kebaby czy talerze pełne smażonego ryżu od Wietnamczyka po kwalifikacje językowe oraz większą możliwość znalezienia pracowników lub znawców innego kraju. Nawet niewielki wzrost imigracji może mieć ogromne korzyści. Jeżeli Polska przyjęłaby tylu imigrantów, by całkowita liczba pracujących wzrosła o 1 proc., to wartość dodana stworzona w ten sposób będzie więcej warta niż koszt utrzymania całego systemu edukacji na poziomie wyższym.
Napływ nowo przybyłych imigrantów jest jak dodatkowa woda z topniejącego śniegu na wiosnę, która pomaga młynowi wodnemu rozkręcić się szybciej, dzięki czemu produkowane jest więcej energii. Więcej podatków pobieranych od dodatkowych pracowników oznacza, że więcej może być przeznaczone na edukację, drogi oraz infrastrukturę, zwiększając tym samym produktywność społeczności jako całości. Nowi imigranci wbrew pozorom nie kradną pracy obywatelom kraju, do którego przybywają. Jeśli imigranci kradliby pracę, to podobnie byłoby z każdym absolwentem opuszczającym szkołę i wchodzącym na rynek pracy. W rzeczywistości dzieje się odwrotnie, gospodarka się poszerza, a łączna liczba miejsc pracy rośnie, bo gospodarka to żywy organizm. Dzisiejszy pracownik to potencjalny jutrzejszy przedsiębiorca. Przykładem jest choćby Maksymilian Faktorowicz, który po przybyciu do USA na początku XX w. założył firmę Max Factor, istniejącą do dziś.
Przybysze z innych krajów, zwykle pochodzący z krajów o niższych standardach życia, są chętni do podjęcia pracy, której miejscowi nie chcą się podjąć. Dla małych firm taki pracownik jest olbrzymią szansą, aby przetrwać na konkurencyjnym rynku. Imigranci posiadają zasadniczo odmienne, komplementarne do lokalnej ludności umiejętności, co potwierdzają badania Giovanniego Periego z Uniwersytetu w Kalifornii.
Adam Smith twierdził, że specjalizacja i podział pracy są konieczne do wzrostu gospodarczego. Imigracja dodatkowo wzmaga kształtowanie się specjalizacji i podziału pracy poprzez zapewnienie dodatkowej pracy, w miejscu gdzie jest ona potrzebna i gdzie będzie lepiej i efektywniej wykorzystywana. Myśląc w ten sposób, ukraińska sprzątaczka, porządkując mieszkanie biologów genetyków, pośrednio pomaga im zgłębiać niezbadane dotąd tajemnice DNA.
Imigracja wyzwala siły ekonomiczne, które podnoszą płace realne w całej gospodarce i tworzą proedukacyjną presję. W ten sposób każdy człowiek czerpie korzyści z pojawiających się imigrantów, a imigracja jest największym i najskuteczniejszym programem walki z ubóstwem, jaki kiedykolwiek powstał. Świadczą o tym transfery pieniężne z krajów bogatych do biednych.
Polacy ten problem znają z autopsji. Niewiele ponad 30 lat temu wielu Polaków bywało uchodźcami, emigrantami szukającymi swojej szansy w krajach, których rząd nie krępował działalności gospodarczej i nie zniewalał ludzi. Następnie już po akcesji do Unii Europejskiej mnóstwo Polaków wyjechało za chlebem. Ponad 700 tys. na Wyspy Brytyjskie, ponad 500 tys. do Niemiec, ponad 250 tys. łącznie do Francji, Belgii i Holandii. 10 mln osób mieszkających w USA ma polskie korzenie.
Polacy przez lata byli i dalej są beneficjentami możliwości wyjechania z kraju i taką możliwość uważamy za naturalne prawo jednostki. Mało tego, rządy, które uniemożliwiają wyjazd własnych obywateli, traktujemy jako złowrogie reżimy. Ci Polacy, którzy wyjechali, rzadko odmawiają tego prawa innym, wiedząc, że korzystają ze swobody przemieszczania się, która jest podstawowym prawem człowieka. Artykuł 13 Powszechnej deklaracji praw człowieka stanowi: „Każdy człowiek ma prawo swobodnego poruszania się i wyboru miejsca zamieszkania, w granicach każdego Państwa”. Powstaje pytanie, czy prawa człowieka zatrzymują się na granicach?
W imigracji leży niewykorzystany potencjał, przy założeniu, że imigranci chcą pracować, a nie być na garnuszku obywateli. Ten potencjał sprawia, że Unia Europejska jest skłonna przyjmować imigrantów. Niestety, w przeciwieństwie do ekonomii, w prawdziwym życiu nie można wszystkiego założyć ceteris paribus i patrzeć na problemy wyłącznie pod kątem ekonomicznym. Kwestia imigracji jest skomplikowanym i kontrowersyjnym tematem, także dlatego że przeciwnicy imigracji opierają się na argumentach wywodzących się z nacjonalizmu, różnicy kultur i na naturalnej instynktownej niechęci do „obcych” i „innych”. Przybyszom nie pomaga fakt, że często pochodzą z krajów, w których władze hamują rozwój przedsiębiorczości i przyczyniają się do promowania religijnej bądź społecznej nietolerancji czy dyskryminacji ze względu na płeć lub poglądy. Chcąc nie chcąc, część tej rzeczywistości w głowach, w postaci nieformalnych instytucji ekonomicznych, przywożą do nowego kraju. Rolą rządów przyjmujących imigrantów jest więc tak kształtować bodźce i instytucje, aby przybysze byli zauroczeni możliwościami pracy zawodowej, jaką otrzymują, a nie kultywowali część złych wzorców, które dostali w spadku ze swojej ojczyzny.