Piątkowe ataki terrorystyczne – pierwsze przeprowadzone przez Państwo Islamskie na terenie Europy – będą miały konsekwencje daleko wykraczające poza granice Paryża
Jak zwykle w przypadku każdego takiego zamachu niektórzy na nich politycznie skorzystają, a inni stracą. W wewnętrznej francuskiej polityce pierwszym beneficjentem będzie zapewne Front Narodowy, który od początku wzywa do ograniczenia imigracji. Na początku grudnia we Francji odbędą się wybory lokalne i ugrupowanie kierowane przez Marine Le Pen, które i tak miało dobre notowania, może liczyć na zdobycie władzy przynajmniej w jednym lub dwóch regionach, co jeszcze nigdy mu się nie udało.
W górę mogą pójść też notowania prezydenta Francois Hollande’a. Jeszcze w połowie ubiegłego miesiąca sondaże przeprowadzone przez instytut Ifop plasowały poparcie dla francuskiej głowy państwa na poziomie 20 proc., co oznaczało najniższe notowanie w 2015 r. Sondaże mogą jednak podźwignąć niepopularnego prezydenta, co wynika zarówno z faktu, że w sytuacjach zagrożenia zewnętrznego zwykle obywatele skupiają się wokół władz, jak i ze zdecydowanej reakcji francuskiego przywódcy. Już następnego dnia po zamachach francuskie samoloty zbombardowały stolicę samozwańczego kalifatu – miasto Ar-Rakka.
W polityce międzynarodowej na zamachach skorzystają przede wszystkim ci, którzy uważają, że prezydent Syrii Baszar al-Asad jest mniejszym złem niż Państwo Islamskie, a zatem jako potencjalny sojusznik w walce z dżihadystami powinien przynamniej w okresie przejściowym pozostać na stanowisku. Taki pogląd od dawna prezentują Rosja i Iran. Tak się stanie, jeśli międzynarodowy konsens miałby faworyzować jak najszybsze doprowadzenie do zawieszenia broni w Syrii i utworzenie z sił opozycji antyasadowskiej i wojsk rządowych wspólnego frontu walki z dżihadystami. Na takim obrocie rzeczy zyskałby też rzecz jasna prezydent al-Asad, który od dawna powtarza w międzynarodowych mediach, że jest jedynym gwarantem pokonania Państwa Islamskiego.
Zyska zapewne także Turcja, która w sprawie Asada ma zupełnie odmienne zdanie, ale z racji położenia, wielkości armii i możliwości powstrzymania fali uchodźców będzie miała jeszcze większe znaczenie w oczach Unii Europejskiej. To oznacza po pierwsze dalszą pomoc finansową dla Ankary oraz przymykanie przez Brukselę oczu na coraz bardziej autorytarne rządy prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana.
Przypuszczalnie dodatkowe pieniądze mogą trafić do Grecji, przez którą przechodzi główny szlak migracyjny i która od dawna informowała, że ze względu na kryzys gospodarczy nie radzi sobie z zabezpieczeniem granic. W pewnym sensie zyskują również kraje Afryki Północnej, którym Unia Europejska na szczycie w Malcie obiecała pomoc finansową na rozwój ochrony granicznej, zwłaszcza na Morzu Śródziemnym. Zamachy w Paryżu wzmocnią zwolenników każdej inicjatywy tego typu.
Zamachy stają się argumentem dla tych krajów UE, które były przeciwne systemowi obowiązkowego rozdziału uchodźców. Nowy polski minister spraw europejskich Konrad Szymański już zapowiedział, że w obecnej sytuacji nie ma możliwości, by ta decyzja została wykonana. Do grona najbardziej zawziętych przeciwników rozdziału należały także pozostałe kraje Grupy Wyszehradzkiej – Czechy, Słowacja i Węgry. Zwłaszcza premier tego ostatniego kraju Viktor Orban, który od dawna ostrzegał przed takim scenariuszem i był z tego powodu ostro krytykowany, może mieć teraz gorzką satysfakcję.
Jeśli pod wpływem zamachów zwiększy się presja z europejskiej strony na jak najszybsze zakończenie konfliktu w Syrii, przegranym w pewnym sensie okażą się Stany Zjednoczone. Oznaczać to będzie bowiem klęskę amerykańskiej polityki nieangażowania się bezpośrednio w konflikty zbrojne na Bliskim Wschodzie, a także fiasko strategii opartej na „degradacji, a następnie zniszczeniu Państwa Islamskiego” wyłącznie dzięki działaniom lotniczym.
Jeśli al-Asad i jego poplecznicy pozostaną u władzy – w takiej czy innej formie – stratę poniosą z pewnością sunnickie państwa arabskie, w tym Arabia Saudyjska, które najpierw po cichu finansowały Państwo Islamskie w celu pozbycia się syryjskiego prezydenta, a następnie nie były w stanie docenić zagrożenia ze strony organizacji, która urosła w siłę m.in. dzięki ich bezczynności. ©?