To będzie tekst o Putinie i Kaczyńskim... Ale w ramach dygresji, czy pamiętacie jeszcze szał na stereogramy? To obrazki wyglądające, jakby malował je Jackson Pollock w Microsoft Paint, w których ukryty jest trójwymiarowy wizerunek jakiegoś przedmiotu. Pamiętacie magię, jaką niosły w sobie te „wynalazki” dla nieobytych dzieciaków, których jedynym kontaktem z elektroniką było rysowanie żółwiem w Logo (intelektualiści) albo nawalanie kaczek na Commodore (plebs)? Nie pamiętacie? Że co? Że to była tylko małomiasteczkowa jazda z peryferii, a w Warszawie modne były gumy Turbo, ty słoiku, a w ogóle wracaj, skąd przyszłaś. To ja przepraszam.
Karolina Lewestam etyk, Boston University i Uniwersytet Warszawski / Dziennik Gazeta Prawna
Magia stereogramu jednak istniała i miała wiele źródeł. Po pierwsze, stereogramy nie były dostępne ot tak, za naciśnięciem klawisza enter. Trzeba było je znaleźć, dostać, wydrukować u taty w pracy. Ktoś kiedyś kupił w papierniczym cały katalog takich cudeniek i ten człowiek został bohaterem (fakt, że nie mogę sobie przypomnieć, kto to był, nie tyle neguje jego bohaterstwo, ile jest ogólnym komentarzem do statusu bohatera w czasach popkultury). Po drugie, stereogram nie prezentuje się człowiekowi na tacy, ale domaga się wysiłku wiary, trochę jak u Kierkegaarda. Na obrazku widać tylko maziaki i paciaje, nic więcej; tymczasem wszyscy wokół ciebie zachęcają: no patrz, patrz mocniej, co, nie widzisz? I nagle myślisz sobie: to żart, tu wszyscy robią sobie ze mnie jaja, to kosmiczne drwiny po prostu. I odmawiasz dalszego patrzenia, nie ma przecież nic gorszego od śmieszności. Ale bierzesz obrazek ze sobą i kiedy możesz wreszcie być z nim sam na sam, wpatrujesz się weń tak długo, że wzrok ci się w końcu rozmywa – i dokładnie w tym momencie obraz do ciebie przychodzi. Pojawia się, wyłania, objawia. To może być na przykład twarz albo zwierzę, nieważne, co to jest, ważne jest to, że coś się zmienia, że świat się rozszerza, że nagle – bam! – otwierasz drzwi do innego wymiaru.
Czemu to uczucie było tak niesamowite? Być może ma to związek z największą tęsknotą dzieciństwa, którą jest dostęp. Nic nie wywołuje w ludziach mniejszych takiej ekscytacji, jak nagłe objawienie się rzeczywistości równoległej, najlepiej jeszcze zarządzającej naszą rzeczywistością. Dzieci z Bullerbyn są miłe, ale nie mogą się równać z szafą prowadzącą do Narnii czy wejściem do Dziurawego Kotła na ulicy Pokątnej. Co nam po Ani z Zielonego Wzgórza; o ile mocniej, prawdziwiej, cieleśniej jest trzymać niebieski koralik, furtkę do świata życzeń. Nacisnąć klamkę, otworzyć bramę, wypowiedzieć właściwe słowo i zobaczyć głębię. To właśnie ślady tej emocji, tej głębokiej satysfakcji z dostępu, niósł w sobie stereogram.
Być może ta tęsknota wiąże się z sytuacją dorastania. W swojej dziecięcości dziecko przeczuwa, że uporządkowanie jego życia (mycie zębów, szkoła, zajęcia z piłki nożnej) jest tylko dobrze oświetlonym schronem, za którym świat słucha się reguł niepojętych. Ba, świat się słucha reguł niepojętych już wieczorem, kiedy dziecko ze swojego pokoju słucha w półśnie dziwacznych rozmów o spłacie kredytu. A kiedy, jak dziecko, z ignorancji się korzysta, ale też się przez nią cierpi, na przykład poprzez utratę poczucia sprawstwa, poprzez ciążący nad osobistymi sukcesami (pięć goli!) cudzysłów – wtedy chce się odkryć Narnię, Hogwart czy inną metafizyczną konspirę. Za jednym przejściem przez szafę można tyle zrozumieć, sam kontakt z nowymi, magicznymi zasadami świata tak szybko uwalnia od nieuświadomionego jeszcze lęku (a co, jeśli rodzice nie mają na spłatę kredytu? Co, jeśli nie leci z nami pilot? Pilot już jest, jest nim Dumbledore, a nawet może Aslan).
Stereogramy i szafy między światami przypomniały mi się dziś, kiedy w czasie zaostrzenia konfliktu w Syrii i w samym środku powyborczego lęku o Polską Demokrację spojrzałam na zakładki otwarte w swojej przeglądarce. W każdej dziennikarz lub autorytet ogłaszał, że zrozumiał / demaskował / wykazał geniusz lub idiotyzm Planu – planu Putina lub planu Kaczyńskiego. Jeden chce rozbić UE, drugi wprowadzić dyktaturę. Jeden szuka poparcia USA, drugi chce pomścić brata. Obaj są wszechmocni albo wcale wszechmocni nie są, co przecież jako teza jeszcze mocniej do wszechmocy się odnosi i ją podkreśla. Dlaczego Putin i Kaczyński, a raczej ich medialna reprezentacja, coraz bardziej zyskują kształty Mistrza Marionetek? Dlaczego tak o nich namiętnie piszą, a, co jeszcze ciekawsze, dlaczego ja to coraz namiętniej czytam? Dlaczego tylko Ten-który-zajrzał-w-stereogram-i-zrozumiał-o-co-chodzi-Jarosławowi może liczyć na mój klik?
Bajka się zmienia, ale trwa. Dorośli nie czytają już o Narnii, ale czasem oglądają „Matrixa”, gdzie upragniony dostęp metafizyczny ujawnia rzeczy brzydkie, bo rzeczywistością nie steruje sprawiedliwy lew, ale bezduszne maszyny. Czasem nie są to nawet maszyny, ale chichoczący na kremlowskim tronie Putin czy głaszczący swoją kotkę Kaczyński. Ale tu okazuje się, że piękno bajki było tylko bonusem, że jest w zasadzie najmniej nam potrzebne, a główna wartość leży w poczuciu dostępu do jakiejś rzeczywistości zarządzającej. Stereogram kusi, nawet gdy widzimy w nim demony, bo głębia zawsze kusi ogarniętych impotencją. Dlatego wpatrujemy się w fakty i chcemy zobaczyć plan.
Czy to Matrix, czy Putin, czy świat czarodziejów – jakkolwiek okropna jest kontrolująca nas rzeczywistość, i tak witamy jej istnienie, zwłaszcza gdy świat (uchodźcy, zmiana konstytucji itp.) sprawia, że czujemy się znów jak pozbawione podmiotowości dzieci. Bo nie ma większej pustki, niż wpatrywać się w stereogram i nie widzieć nic. Im bardziej leżymy w łóżkach w półśnie, im mniej możemy zrobić, tym głębiej pragniemy, by przynajmniej coś stało za faktami. Żeby ktoś nad tym wszystkim panował. Niech będzie zły. W końcu jesteśmy dorośli. Ale nie na tyle dorośli, żeby stawić czoło kompletnemu chaosowi.