Moja angielska baza jest w Bournemouth – a konkretnie na Charminsterze. To kosmopolityczna, kolorowa i rozświetlona dzielnica młodego miasta na południowym wybrzeżu. W dzień panuje tu łagodna bryza znad Kanału, a nad plażą szeroką jak w Łebie kursują rozwrzeszczane mewy. Wieczorem wybrzeże powoli pustoszeje, za to Charminster rozpala pod grillem, a wszystkie ściany libańskich, włoskich i tureckich barów huczą od plotek. O polityce mówi się tu rzadko. Każdy pilnuje własnych spraw, a że pełno tu etnicznych knajp, można się tu zasiedzieć nad tandoori albo kebabem, oddając się bardzo niepolitycznym rozważaniom.
Są jednak wyjątki. Należy do nich dzień przedstawienia budżetu. Wtedy – raz w roku – rozgrywki londyńskiej „góry” krzyżują się z życiem zwykłych ludzi. Wtedy ma się okazać, jakie podwyżki wytargują sobie policjanci, urzędnicy gmin i pocztowcy, komu ulżą w podatkach, kto straci, a kto utrzyma zasiłki.
Wprawdzie trochę czasu już upłynęło, ale warto przypomnieć, że w tym roku swój wielki dzień miał kanclerz skarbu George Osborne. Po kilkunastu „czerwonych” budżetach z przełomu wieków, po kolejnych pięciu, za które odpowiadała koalicja torysów z liberałami – teraz mieliśmy poznać pierwszy budżet w całości konserwatywny. Tradycyjnie już zakulisowe precyzowanie detali chroni szczelna tajemnica. Stąd media i politycy nie zawsze są w pełni gotowi. I Osborne zadbał o niespodziankę. Ogłosił ustawowy proces podnoszenia płacy minimalnej – od 6,50 aż do ponad 9 funtów w roku 2020. Nawet najbardziej doświadczeni obserwatorzy byli w szoku. Nikt nie spodziewał się aż takiej skali, nikt też nie przewidział, że kluczowym elementem prawicowego budżetu stanie się plan dość nieprawicowy i niecałkiem ortodoksyjny.
W knajpach i pubach zapanowało niejakie ożywienie, ja zaś pomyślałem sobie najpierw, że trudno będzie za pięć lat przekonać wielu Polaków do dłuższego powrotu w rodzinne strony. A później naszły mnie inne refleksje.
Nie był to oczywiście jedyny ani merytorycznie najważniejszy komponent ustawy (choć rząd chętnie by sprzedał taki wizerunek). Ograniczenie tempa podwyżek w budżetówce, limity dla zasiłków, niższe zwolnienia podatkowe dla klientów opieki społecznej – ten arsenał środków z pakietu oszczędnościowego był do przewidzenia. Media i opozycja wyliczają, że część (ale tylko część – podkreślmy) młodych i uboższych wyborców ucierpi na budżecie, ponosząc stratę netto w efekcie planowanych zmian. Mimo to na skok stawki minimalnej prawie wszyscy natychmiast zwrócili uwagę. Czyżby było już tak dobrze, że szyld partyjny nie ma znaczenia, że konserwatyści wdrażają przemyślane pomysły lewicy i vice versa? Ten, kto tak powie, na pewno się zagalopuje. A jednak – coś jest na rzeczy.
Widać bowiem, że nikt się tu nie cackał z pseudozasadami, nie rozdzielał włosa na czworo: Osborne skupił się na argumentach społeczno-demograficznych. A to pokazuje pewne prawidłowości.
Na przykład, że są państwa, gdzie polityk nie jest więźniem ideologii. Gdzie premiuje się działania energiczne – nawet mniej popularne we własnym obozie. Jeśli nawet nie ma stuprocentowej pewności co do wszystkich zmiennych, to cele są jasne, a demografia nieubłagana: Albion potrzebuje siły roboczej i nie wygląda na to, aby proporcje miały się szybko zmienić. Musi więc o nią w Europie konkurować.
Są kraje, gdzie liczy się konsekwencja (bo o coś więcej niż o pragmatykę tu chodzi). Cel jest ten sam od lat: zachęcać ludzi do dbania o długoterminowe interesy swoich rodzin. Poszerzać sferę pracy – bo tylko tak zmniejsza się sferę zasiłków.
Są wreszcie kraje, w których słabiej się sprzedaje populizm ubrany w maskę ideologii – a to, że ucierpi konkurencja wśród pracowników, a to znów, że zaleją nas uchodźcy. Lepiej za to „schodzi” trochę mniej prosta, wymagająca namysłu i odwagi – ale jednak doceniana, modernizacyjna zmiana. ©?