Ktoś, kto sobie załatwia polskie obywatelstwo tylko po to, żeby grać w polskiej reprezentacji, kto nie zna naszej historii, literatury, hymnu, nic, i tylko dokument świadczy o jego polskości, nie ma w tej drużynie czego szukać. Wolę inwestować w polskich chłopaków – mówi Zbigniew Boniek, legenda futbolu i prezes PZPN.
Dziennik Gazeta Prawna
#RigamontiRazy2
Ilu jest ojców sukcesu?
Jak wiadomo, wielu. Zawsze jest wielu. Porażka jest sierotą. I zarządzanie porażką jest ciężkie. A zarządzanie sukcesem jeszcze cięższe.
Już pan to mówił publicznie, już się pan powtarza.
Wiem. Sukces odniosła drużyna i Adam Nawałka. Oni przede wszystkim.
A Boniek?
Boniek nie musi. Boniek jest prezesem, jest właścicielem tej drużyny.
Właścicielem?
Prawa własności oczywiście nie ma, bo PZPN jest stowarzyszeniem, ale mówiąc na skróty, to tak, ja jestem właścicielem tej drużyny.
Bogatym?
Coraz bogatszym. Po takim meczu jak ten w niedzielę nie tylko kibice są szczęśliwi, ale i sponsorzy. Rośnie wartość marketingowa naszej narodowej drużyny, no i brand PZPN nabiera wartości. Ludzie już zapomnieli, że trzy lata temu PZPN, mówiąc delikatnie, nie kojarzył się zbyt dobrze. Teraz jesteśmy na przeciwległym biegunie.
Chwali się pan, że dzięki panu?
Nie. Ja miałem obowiązek zapewnić drużynie dobre warunki do działania, bez afer, bez problemów, i tyle. Zresztą nie tylko ja, a cały sztab ludzi, który ze mną pracuje.
Może uciszał pan afery?
Nie, nie trzeba było.
Grzegorz Lato, pana poprzednik, też mówił, że najważniejsze dla niego to stworzyć piłkarzom dobre warunki.
Pamięta pani, jak wyglądała kiedyś strona Pzpn.pl? Jak PZPR. Siermiężna, straszna. Wszystko zmieniliśmy, postawiliśmy na interaktywność, mam ludzi, którzy cały czas, każdego dnia są z reprezentacją, zresztą piłkarze też sami wrzucają filmiki, teksty do kibiców i myślę, że to też działa na ich ego, buduje więź z kibicami.
Trzy lata minęły, a pan wciąż ma włoską komórkę. Na wszelki wypadek, asekuracyjnie?
Polską też mam.
Zawsze można wyjść, trzasnąć drzwiami i wrócić do Włoch.
Ja się tak nie zachowuję. Posądzano mnie o takie rzeczy. Jak prowadziłem kiedyś reprezentację narodową, życzliwi mówili, że po meczu z Łotwą rzuciłem wszystko i wyjechałem. A ja jeszcze dwa mecze zagrałem. Jeśli chodzi o moje życie, to powiem pani, że na koniec chcę wrócić do Włoch.
Kiedy ten koniec pan planuje?
Wtedy, kiedy będę się czuł wypalony. Ale na razie jest dobrze. Czuję się młodo, mam 59 lat i jeszcze pewnie mógłbym z piłkarzami w „dziadka” pograć. I chyba bym nie odstawał. No, może szybciej bym się zmęczył, bo kilogramy już nie te, ale... Nie gram już, czasami tylko w piłkę taką pięcioosobową, na małym boisku i ciągle przy piłce. Bo wie pani, że najlepszy piłkarz przy piłce podczas meczu jest w kontakcie z piłką niewiele ponad dwie i pół minuty. Reszta to bieganie. Tak, na koniec wrócę do Włoch. Tam mam dom, żonę, córki, syna, wnuka, wnuczkę. I przyjaciół. I oni do mnie dzwonią i piszą na włoską komórkę. Wie pani, ile ja dostałem od nich gratulacji po meczu z Irlandią? Oni będą kibicować Polakom we Francji. Może słusznie pani zauważyła z tą komórką. Pamiętam, jak wybierałem trenera dla naszej reprezentacji. I myślałem, czy zagwarantować sobie spokój i zaangażować kogoś bardzo dobrego z Europy, zamykając usta dziennikarzom, krytykom, wrogom i tym, co ciągle narzekają, a potem rozkładać ręce w razie porażki i mówić: mieliście zawodowego trenera, chcieliście, nie wyszło, nie moja wina. Albo wziąć faceta, Polaka, piłkarza, trenera.
Swojego kumpla.
Kolegę raczej. Bo my w 1978 r. graliśmy razem w reprezentacji, a potem przez 20 lat tylko się mijaliśmy. Dzisiaj był tu u mnie na kawie. Pogadaliśmy też trochę o najlepszych chwilach naszego życia, o tym, jak to byliśmy młodzi i razem graliśmy w reprezentacji. Kiedyś przeczytałem badania, że 75 proc. Polaków podejmuje decyzje, bo się sugeruje innymi ludźmi, a 25 proc. dlatego, że do słuszności swoich decyzji jest przekonana. I ja jestem w tych 25 proc. Wierzyłem w Nawałkę, ale pewnie gdzieś z tyłu głowy miałem, że jak nie wyjdzie, to mam tę włoską komórkę, więc zadzwonię, że wracam.
Komfortowo.
Pewnie, że komfortowo. Fajnie mieć poczucie, że problemów stąd, z Polski, nie zabiorę do Włoch. Ja tu się angażuję, żyję PZPN-em, piłką, codziennością, czasem daję się sprowokować, powiem coś dobitniej.
Jak wtedy, kilka lat temu na temat piłkarzy gejów.
A co powiedziałem?
Że jest pan za tradycyjnymi związkami i stał się pan wrogiem środowiska LGBT.
Wie pani, moim przyjacielem jest gej.
Piłkarz?
Nie. Myślę jednak, że piłkarz gej to wciąż trudne do zaakceptowania i przez kibiców, i przez samych piłkarzy. Zresztą, nie wiem. Granice się oczywiście przesuwają, może i dobrze. Ważne, żeby piłkarz dobrze grał, a czy on jest gejem, czy nie, to mnie nie obchodzi. Ale dość, bo zaraz wejdziemy w politykę, a po co to nam.
Ostrożny pan jest.
Na tematy, które nic nie wniosą do polskiej piłki, nie ma co rozmawiać. Przy winie mogę o tym pogadać, ale nie mam ochoty tego upubliczniać. Po co? O piłce mogę mówić, o tym, że się strasznie denerwowałem przed tym meczem z Irlandią.
Bo trochę to było pana być albo nie być.
Nie tylko moje. Całej polskiej piłki. Wiedziałem, że jesteśmy lepsi od Irlandczyków, że mamy 56 tys. ludzi na trybunach, ale zdaję sobie też sprawę, że piłka jest nielogiczna, że wszystko, jak to się mówi, w jednej chwili może pójść się dymać i sukcesu nie ma. Zamiast myślenia o kolejnych zwycięstwach byłaby żałoba i dochodzenie do siebie.
A tak to konfetti fruwało.
Ale ja o tym konfetti nic nie wiedziałem, słowo honoru. Jak pojechałem na mecz do Szkocji, to na lotnisku zaobserwowałem dziwną walizkę. W drodze powrotnej też była. Okazało się, że moi współpracownicy na wypadek wygranej i awansu do Euro przygotowali dla chłopaków takie koszulki, w jakich mieliby grać we Francji. Przywieźli je do Polski, bo jak wiemy, tam zremisowaliśmy. W piłce trochę wierzymy w zabobony, więc dobrze, że o tych koszulkach dowiedziałem się już po wszystkim. Po meczu z Irlandią słyszałem, że ktoś miał pretensje, że się cieszyliśmy, jakbyśmy zdobyli mistrzostwo świata. Wykonaliśmy robotę, którą sobie założyliśmy, więc się cieszyliśmy.
Serce ma pan zdrowe?
Na razie tak. Waliło jak szalone przed tym ostatnim meczem. Ale my tu, w związku, już pracujemy dalej, zapomnieliśmy o tym, co się stało w ostatnią niedzielę.
Po trzech dniach zapomnieliście?
Ludzie sobie nie zdają sprawy, ile przy tym logistyki, ile roboty. Już narada była w sprawie, co dalej. Z panią tu rozmawiam, a pod drzwiami już czekają moi współpracownicy. My planujemy, gdzie nasi chłopcy we Francji będą się przygotowywać, gdzie mieszkać, gdzie trenować.
I nie myśli pan: gdyby nie ja, to nic by z tego nie było?
Mam 59 lat, przeszedłem wszystkie szczeble, jakie można przejść w piłkarskim świecie, i ja się na tym po prostu znam. To nie jest żaden pic na wodę. To nie jest tak, że Boniek siedzi w gabinecie i udaje, że zarządza. Wie pani, ja umiem dobrać sobie ludzi do współpracy. Oko mam dobre, intuicję też. Zresztą jak zwał, tak zwał. Śmieję się, że powinienem otworzyć firmę headhunterską i pracowników dobierać innym firmom. Czuję ludzi, patrzę i wiem, czy się nadają, czy nie, od razu wiem, co to za człowiek. Sport to nie jest biznes. Tu nie da rady twardo, chłodno myśleć o tym, żeby jak najwięcej zarobić. To jest pasja, emocje, szczęście.
I wielka kasa, wielki biznes.
I jeszcze to, że wszystkim się wydaje, że się na sporcie znają, a już na piłce nożnej to każdy. Nawet moja babcia, jak oglądała mecz, to wiedziała, kto jest najlepszy, a kto najgorszy. Z fotela przed telewizorem to każdy się zna.
Ile pan zapłacił piłkarzom i trenerowi za wejście do Euro 2016?
To nie byłaby żadna tajemnica, gdybym dwa lata temu nie umówił się z chłopakami i trenerem, że o kasie przez media nie rozmawiamy. Zresztą, kiedy mówiłem, że chcę porozmawiać na temat premii, usłyszałem, że ich premie nie interesują, najpierw awans, potem premie.
Może Lewandowskiego nie interesują, jak on tylko w zeszłym roku zarobił ponad sto milionów złotych.
Przecież nasi piłkarze zarabiają pieniądze w klubach, w których grają, a w drużynie narodowej to...
Prestiż?
Też.
Za darmo.
Nie za darmo. Wtedy umówiliśmy, na premie, jakie zostaną wypłacone po awansie do Euro 2016. Umówiliśmy się też, że sum nie będziemy podawać. Zresztą po co to pani wiedzieć?
Grzegorz Lato, pana poprzednik, mówił coś odwrotnego.
A ja mówię, że w tej reprezentacji kasa nie jest żadnym priorytetem.
Ale to coś się zmieniło w mentalności piłkarzy?
Nie. I dlatego do Francji jedziemy.
Przecież było tak, że każdy, no, może prawie każdy młody polski piłkarz marzył, by grać w niemieckim klubie, zarabiać kasę, a nie żeby być mistrzem świata.
No i właśnie tacy w reprezentacji Polski nie grają. Nie chcę mówić o tym, co było kiedyś. My mamy inną strategię i tyle. Pieniądze są ważne, ale jak się jest dobrym, to pieniądze same przychodzą z każdej strony. My też im płacimy. I to całkiem sporo. Podzielą to sobie, ale ja nie będę ogłaszał światu, kto i ile. Wie pani, że jak zostałem prezesem PZPN, to różni ludzie wypuszczali na nas piłkarzy, chcieli skłócić związek z drużyną, mówili, że przekręcimy, oszukamy tych chłopaków. Głupie to takie. Tu, w Polsce, lubi się niezgodę. Kiedyś ktoś powiedział, że Polak jest bezinteresowny, zawistny i zazdrosny. Ale ja podam pani inny przykład. Jeden chłopak, piłkarz, mówi do mnie, że przyjazd na reprezentację go bardziej cieszy niż występowanie w klubie. I ja czuję, że piłkarze są szczęśliwi, wiedzą, że nikt nie chce na nich zrobić lewego interesu.
Bo wszyscy grają dla Lewego.
Raczej Lewy gra dla wszystkich.
A wszyscy dla Polski – czy za górnolotnie?
My teraz jesteśmy chyba jedyną drużyną w Europie, która jest rzeczywiście narodowa.
Czyli złożona z Polaków?
Tak. We włoskiej drużynie jest Brazylijczyk, Argentyńczyk i nie pamiętam, kto tam jeszcze. My też mieliśmy w drużynie kilku obcokrajowców z polskim obywatelstwem. Teraz jest tak, że jak się śpiewa hymn, to cała drużyna śpiewa.
O to panu chodziło?
Też. Przecież to jest reprezentacja Polski. Nie mam nic przeciwko tym, którzy już są w reprezentacji. Jeśli są dobrzy, to trener może ich powoływać. Jednak jeśli pojawi się piłkarz, który chciałby być Polakiem, to my go nie chcemy.
Dyskryminacja.
Jaka dyskryminacja? Ten, kto sobie załatwia polskie obywatelstwo tylko po to, żeby grać w polskiej reprezentacji, nie zna naszej historii, literatury, hymnu, nic, tylko dokument świadczy o jego polskości, nie ma w tej drużynie czego szukać. Wolę inwestować w polskich chłopaków. I nikt mi nie wmówi, że ludzi interesuje, ile piłkarze dostaną za to, że zwyciężyli. Ludzi interesuje to, żeby nasi wygrywali, żeby dawali emocje i tyle, żeby widzieli, jak Lewandowski całuje Milika za to, że dostał piękne podanie... Dzięki temu następnego dnia pół Polski w robocie było zadowolonych.
Prezydent Duda wstawił się za nimi do pracodawców. Z panem to obgadał?
Nie. Ale sympatyczne to było, przyzna pani. Każdy potrzebuje luzu. Taki mecz w okresie przedwyborczym to jest właśnie luz. Przecież każdy z każdym w tej polityce się nienawidzi, każdy każdemu chce wmówić, że jest idiotą, że wszystkiemu winien. Ja tego nie mogę znieść, tych polskich nienawiści.
We Włoszech się pan odzwyczaił, od stanu wojennego, od 1982 r. pan tam mieszkał.
Jak byłem piłkarzem w Polsce, to też było mi daleko do wojenek, podjazdów, nienawiści, zazdrości. Teraz jest tak, że mam swoje sympatie polityczne, ale w domu je zostawiam. Publicznie jestem apolityczny. Jednak prezydent to prezydent. Jestem Polakiem i każdego, kto ten urząd sprawował i sprawuje, darzę szacunkiem.
Podczas meczu obok prezydenta Dudy siedział prezydent Kwaśniewski.
Z prezydentem Kwaśniewskim jesteśmy dobrymi znajomymi. Pamiętam, jak był we Włoszech z oficjalną wizytą i zagraliśmy w tenisa z dwoma włoskimi ministrami. Przegrali sromotnie. Zawsze prezydenta Kwaśniewskiego będę zapraszał na mecze i nie obchodzi mnie, czy ma poglądy lewicowe, czy prawicowe, wystarczy, że był prezydentem. Podobnie z Andrzejem Dudą. Jest prezydentem Rzeczpospolitej, a do tego widziałem, że czuje piłkę, że się na niej trochę zna. Nie mylił zawodników, wiedział, kto jest kto, spotkał się z chłopakami, i dobrze. To, jakie ma poglądy, mnie nie interesuje. I na dyskusję o polityce mnie pani nie naciągnie.
Kiedy nie był pan prezesem PZPN-u, mówił pan mniej zachowawczo.
Nieprawda.
Miał pan być doradcą minister sportu Joanny Muchy, potem bardzo niepochlebnie się pan o niej wypowiadał.
Mówiłem tylko, że ktoś, kto nie ma doświadczenia, nie zna się na sporcie w ogóle, nie powinien pchać się do Ministerstwa Sportu. Nie można się uczyć tego, będąc ministrem. Teraz nasze stosunki z politykami ze wszystkich opcji są po prostu poprawne. Dbam o to, bo dopóki związek będzie apolityczny, będzie mógł się rozwijać i szanować go będą wszystkie partie polityczne.
Jarosław Kaczyński niedawno mówił, że polska reprezentacja odstaje w wielu dziedzinach.
I pani myśli, że ja to skomentuję, powiem, w jakich dziedzinach odstaje polityk, i będzie gorąco. Otóż nie skomentuję. Wiem, że różni ludzie mnie prowokują, żebym wypowiedział się negatywnie na temat polityków jednej albo drugiej strony. Ja ludzi dzielę na mądrych i głupich, a nie prawicowych i lewicowych. Przyjaźnię się z Andrzejem Personem, z którym kiedyś, kiedy był jeszcze dziennikarzem, a nie politykiem, zrobiliśmy książkę. O nim mogę mówić pochlebnie, bo go znam i tyle. I nieważne, czy jest z PiS-u, czy z PO. Na razie jednak jestem daleko od polityki.
Na razie?
A do czego mi to jest potrzebne? Jeśli ma się pomysł na życie, realizuje się go, to po co polityka.
Oj, obrażą się koledzy politycy.
Niech się obrażają. To, co ja tu robię, to też jest polityka. Przeżyłem już ze trzech ministrów sportu. I jak oni tak się zmieniają, to trudno coś wiążącego ustalić.
A co pan chce ustalać?
Na przykład to, żeby siedziba PZPN powstała przy Stadionie Narodowym.
Przecież Grzegorz Lato kupił ziemię i miał budować siedzibę gdzie indziej.
Leży ziemia, a jak leży, to podobno nabiera wartości. Nic tam nie będziemy budować. Nie ulega wątpliwości, że ta ziemia ma dla mnie znamiona nieuczciwej transakcji. Nikt mnie nie przekona, że było inaczej.
Lato nabroił?
Zostawmy Grzesia. Grzesiu był prezesem, za transakcją pewnie stoi kto inny. Ale zostawmy to. Pani przyszła do niewłaściwego człowieka, ja pani ani o polityce, ani o aferach nie będę opowiadał.
Grubą kreską oddziela pan to, co się działo w PZPN przed trzema laty i wcześniej?
Nie będę nikogo rozliczał, nikogo ścigał. My nie jesteśmy od ścigania. Już mówiłem, że PZPN to stowarzyszenie. I chcemy mieć siedzibę przy Stadionie Narodowym. Już wydzieliliśmy działkę, mapy były, wszystko na nasz koszt i ciach! – zmienił się minister i wszystko od nowa.