Coraz częściej pada pytanie o przyszłość zachodniej cywilizacji. W obliczu rosnącej potęgi gospodarczej krajów spoza tej sfery i dramatycznie demonstrowanych głębokich sprzeczności kulturowych współczesnego świata rzeczywiście widać istotne zagrożenia dla dotychczasowego modelu rozwoju państw euroatlantyckich. Warto więc się zastanowić, co takiego przez wieki czyniło nasz model cywilizacyjny skutecznym i trwałym – i może wyciągnąć z tego praktyczne wnioski.
Przyczyn sukcesów było z pewnością wiele, ale to paru przełomowym ideom zawdzięczamy w największym stopniu nasze osiągnięcia. Pierwsza wielka idea to demokracja przedstawicielska i rządy prawa. Druga: gospodarka rynkowa i pozytywne (choć dzisiaj widać, że są też negatywne) konsekwencje rozbudzonego w społeczeństwie konsumeryzmu stymulującego produkcję. Dążenie do zaspokojenia rosnących potrzeb ludności w warunkach rynkowej konkurencyjności generowało wzrost produktywności i rozwój nowych technologii, wymuszało łagodzącą konflikty społeczne etykę funkcjonowania rynków oraz tworzyło możliwości oszczędzania umożliwiające korzystną akumulację kapitału. W dziele budowy spójności społecznej niewątpliwe zasługi miało chrześcijaństwo, a w tworzeniu potęgi gospodarczej w szczególności protestancki etos pracy. Kolejną podstawą cywilizacyjnego rozwoju Zachodu była rewolucja naukowa, której istotnym elementem stał się powszechny system edukacji, stopniowo coraz bardziej otwarty na świat i coraz mniej dogmatyczny. Ważnym wreszcie elementem dominacji cywilizacji euroatlantyckiej były postępy medycyny, z wydłużającą się długością życia jako przekonywającym dowodem na słuszność realizowanej strategii rozwoju.
Przez setki lat te idee były monopolizowane przez Europejczyków i ich kuzynów w Ameryce Północnej, czym wielu historyków gospodarki tłumaczy tzw. wielkie rozejście standardów życia pomiędzy Zachodem a resztą świata. W początkach XVI w. przeciętny Chińczyk był bogatszy od przeciętnego Amerykanina. W drugiej połowie XX w. relacja ta zamieniła się na korzystną dla Amerykanów przewyższających bogactwem statystycznego Chińczyka aż 20-krotnie!
Powojenne sukcesy Japonii były pierwszym symptomem zmian w globalnym układzie, a gospodarcze reformy w Chinach rozpoczęte w 1978 r., także odwołujące się w znacznej mierze do modelu rozwojowego Zachodu (choć z pominięciem jego demokratycznych podstaw), potwierdziły kolejny raz skuteczność tego modelu. Imponujące sukcesy Korei Płd., Singapuru czy Hongkongu wpisują się w tę samą strategię naśladowaną dzisiaj z powodzeniem przez wiele kolejnych państw Wschodu (Azja) i Południa (części Afryki i Ameryki Południowej).
Sukcesy tych krajów powinny nas oczywiście cieszyć, bowiem żyjące w ubóstwie miliardy ludzi były i ciągle są hańbą dla świata. Dużo do myślenia powinien dać nam jednak fakt, iż owe sprawdzone w praktyce wartości leżące u podstaw stabilnego rozwoju przestają obecnie dominować w krajach swych narodzin. Klasyczna demokracja ujawniła swe kiedyś niewidoczne słabości – populizm polityków wzmacniany do niebezpiecznych rozmiarów przez współczesne technologie komunikacyjne, częsta zależność efektów wyborczych od pozyskanego wsparcia finansowego ze źródeł niekoniecznie reprezentujących interes publiczny czy niezdolność bardzo zróżnicowanych gremiów przedstawicielskich do szybkiego podejmowania ważnych decyzji w dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości. Słabości, których nie mają niedemokratyczne państwa o wolnorynkowej bądź choćby quasi-wolnorynkowej gospodarce.
Co jest z etosem pracy, jeśli Japończycy czy Koreańczycy z Południa pracują o 40 proc. dłużej w ciągu tygodnia od Amerykanów i zachodnich Europejczyków, a rok szkolny w Korei Płd. trwa 220 dni wobec 180 dni w USA?! Trudno też uwierzyć w możliwości gospodarczego przyspieszenia generowanego przez potrzeby konsumpcyjne (znowu – w pozytywnym znaczeniu tego terminu jako stymulatora innowacyjnej produkcji), jeśli uwzględni się w tej ocenie choćby szaleństwo zakupowe Azjatów dokumentowane np. faktem, iż wśród lokalizacji największych centrów handlowych na świecie nie ma już praktycznie żadnego z państw Zachodu, którego mieszkańcy są dzisiaj często bardziej zadłużeni niż akumulujący kapitał.
No to może chociaż osiągnięcia w zakresie zdrowia publicznego? Mierząc odsetkami PKB, Amerykanie wydają dwukrotnie więcej środków na ochronę zdrowia od Japonii i trzykrotnie więcej od Chin, ale długość życia w ostatnim półwieczu wzrosła w USA tylko o 8 lat (do 78), podczas gdy w Japonii o 15 lat (do 83), a w Chinach nawet o 30 (do 73).
Ocena systemów tworzenia i przestrzegania prawa także nie wypada lepiej. Żeby pozostać przy przykładzie Stanów Zjednoczonych – według raportu Światowego Forum Ekonomicznego kraj ten zajmuje mało zaszczytne 86. miejsce w kategorii strat ponoszonych przez gospodarkę w wyniku działań zorganizowanej przestępczości, 50. – jeśli chodzi o zaufanie do polityków, 42. pod względem powszechności różnych form przekupstwa i łapówkarstwa oraz 40. w kategorii standardów audytorskich i sprawozdawczości finansowej.
No, ale przynajmniej edukacja... Też niestety nie – rankingi różnych organizacji, w tym OECD, wskazują, że np. poziom kompetencji 15-latków w szkołach Szanghaju czy Singapuru jest zasadniczo wyższy niż w wielu krajach Zachodu. Zmarły parę lat temu Steve Jobs martwił się, że „nowości Apple’a będą wprawdzie projektowane w Kalifornii, ale produkowane w całości w Chinach”. Jest gorzej, niż myślał – japońskie firmy patentują dzisiaj więcej niż amerykańskie, a koreańskie więcej niż niemieckie. Zachód traci także pole w rankingach konkurencyjności, a kraje skandynawskie czy Niemcy stają się pod tym względem raczej wyjątkiem niż potwierdzeniem rynkowej pozycji Zachodu.
Powaga i zakres powyższej diagnozy wręcz domaga się uzdrawiającej recepty. W pierwszej kolejności należałoby chyba zaapelować o powszechne obywatelskie przebudzenie. Uświadamiające wszystkim konieczność walki z niszczącymi konkurencyjność zbiurokratyzowaną administracją, przeregulowaniem gospodarki, quasi-monopolami czy wszechpotężnymi lobbystami kierującymi się wąskimi interesami branżowymi. Niezbędna jest zasadnicza poprawa dysfunkcjonalnych systemów egzekucji prawa oraz ochrony zdrowia i zabezpieczenia emerytalnego, stopniowa likwidacja regulacji ograniczających pełną współpracę gospodarczą Europy i Stanów Zjednoczonych, konsekwentne działania na rzecz przywrócenia wzorcowego niegdyś etosu pracy, ograniczenie coraz powszechniejszych studiów w zakresie pseudonauk odciągających młodych ludzi od rzetelnego zdobywania wiedzy w obszarach o kluczowym znaczeniu dla rozwoju czy wreszcie ważny dla obywatelskiego zaangażowania szacunek dla tradycji i kultury poszczególnych społeczeństw, nieograniczający bynajmniej idei międzypaństwowej integracji – żeby wymienić choćby parę z podstawowych postulatów. Dodatkowym, niejako nowym elementem realizowanej strategii powinna stać się także dbałość o rozwój mający trwały i zrównoważony charakter. Może właśnie w tym zakresie jesteśmy w stanie zapewnić sobie nowe przewagi konkurencyjne nad resztą świata?
Wielkim pytaniem jest także tak aktualny dzisiaj problem otwartości Zachodu na polityczne i ekonomiczne migracje ludności. Przed wiekami otwartość na świat realizowana była przez potężne państwa Zachodu na drodze ekspansji kolonialnej. Dzisiejsza globalizacja i rewolucja informacyjna zmieniły charakter międzynarodowych relacji na znacznie bardziej sprawiedliwy, generując jednak zupełnie nowe wyzwania związane z migracjami ludności. Racjonalne, choć niestroniące od refleksji etycznej wyważenie racji godzących ludzkie współczucie i korzyści demograficzne z jednej strony, a zagrożenie kulturowe z drugiej jawi się w tej sytuacji jako intelektualne i polityczne wyzwanie o kolosalnych konsekwencjach. Pisząc powyższe, odrzucam pesymistyczne prognozy, jakoby Zachód był skazany na cywilizacyjną marginalizację. Ale kontynuacja jego kluczowej roli wobec globalnych zagrożeń na pewno nie stanie się faktem bez naszej głębokiej refleksji i mobilizacji do działania – i o to mamy prawo czy wręcz obowiązek apelować do wszystkich polityków.