Jeremy Corbyn – outsider i socjalista – został nowym przywódcą brytyjskiej Partii Pracy
Zwycięstwo Jeremy’ego Corbyna było równie przekonujące, co sensacyjne. 66-letni weteran lewego skrzydła Partii Pracy zgłosił swoją kandydaturę w ostatniej chwili – jak sam mówi, głównie po to, by poszerzyć spektrum wewnątrzpartyjnej debaty niż z myślą o wygranej – i ledwie zebrał poparcie 35 laburzystowskich posłów do Izby Gmin. Tymczasem gdy w sobotę ogłoszono wyniki, okazało się, że Corbyn znokautował trójkę pozostałych rywali – otrzymał aż 59,5 proc. głosów.
Najlepszą miarą sensacji jest to, iż po ustąpieniu w maju Eda Milibanda – gdy nie było jeszcze zamkniętej listy kandydatów – bukmacherzy przyjmowali zakłady na zwycięstwo Corbyna w stosunku od 100-1 do nawet 980-1. Na to, że mimo pozycji kompletnego outsidera wygrał, złożyło się kilka czynników – skręt w lewo, którego Partia Pracy dokonała w ostatnich kilku latach, brak mocnych kontrkandydatów, poparcie związków zawodowych, a przede wszystkim głosy szeregowych członków i sympatyków partii, którzy na skutek zniechęcenia do polityki szukali kandydata spoza mainstreamu. Nowemu liderowi z pewnością nie można odmówić konsekwencji i wierności własnym przekonaniom. Corbyn, który w Izbie Gmin zasiada od 1983 r., był najbardziej niesubordynowanym posłem laburzystów – wbrew stanowisku własnej partii głosował ponad 500 razy. Często zresztą swoją działalnością wprowadzał kierownictwo partii w poważne zakłopotanie, jak np. gdy organizował marsze przeciwko wojnie w Iraku i wzywał do pociągnięcia do odpowiedzialności za nią własnego premiera Tony’ego Blaira, wspierał bojowników Irlandzkiej Armii Republikańskiej podejrzewanych o przeprowadzanie zamachów czy spotykał się z przedstawicielami palestyńskich ugrupowań Hamas i Hezbollah, nazywając ich swoimi przyjaciółmi.
Ubiegając się o przywództwo laburzystów, swoich radykalnych przekonań nie złagodził ani odrobinę. Jest zwolennikiem wyjścia Wielkiej Brytanii z NATO, a jeśli to będzie niemożliwe, to ograniczenia roli Sojuszu, który obwinia za większość współczesnych konfliktów, np. wojnę na Ukrainie. – NATO operuje na terenach znacznie wykraczających poza swój pierwotny obszar z 1948 r. i jego próby otoczenia Rosji są jednym z największych zagrożeń naszych czasów – powiedział. Uważa też, że przyjęcie do NATO państw Europy Środkowo-Wschodniej prawdopodobnie było błędem. Jako przeciwnik broni atomowej opowiada się za rezygnacją z nowego systemu obrony nuklearnej, który ma zastąpić starzejący się program Trident, a zaoszczędzone w ten sposób 100 miliardów funtów przeznaczyć na bliżej niesprecyzowane „zwiększanie dobrobytu narodowego”. Nie zgadza się na militarną operację w Syrii i Iraku przeciwko Państwu Islamskiemu – „Nie jestem zwolennikiem interwencji militarnej. Jestem zwolennikiem izolowania Państwa Islamskiego i stworzenia regionalnej koalicji przeciwko niemu”. Uważa, że Izrael powinien być objęty całkowitym embargiem na handel bronią i wspiera bojkotowanie tamtejszych produktów. Jest zwolennikiem zjednoczenia Irlandii – czyli de facto oddania części brytyjskiego terytorium innemu państwu – oraz uważa, że spór o Falklandy może być rozwiązany przez wspólny brytyjsko-argentyński zarząd, choć dwa lata temu w referendum za zmianą obecnego statusu opowiedziały się tylko trzy osoby.
W sprawach gospodarczych jest przeciwnikiem prowadzonej przez konserwatystów polityki oszczędnościowej i opowiada się za większą rolą państwa. – Bank Anglii mógłby dostać mandat do rozwijania naszej gospodarki – inwestowania w wielkie projekty budowlane, energię, transport, projekty cyfrowe – takie ilościowe luzowanie polityki pieniężnej dla ludzi, a nie dla banków – wyjaśnia. Proponuje zwiększenie podatków dla najlepiej zarabiających i wprowadzenie dla nich pensji maksymalnej oraz podniesienie podatków dla przedsiębiorstw. Chce denacjonalizacji kolei i przedsiębiorstw energetycznych, a także sugeruje ponowne otwarcie kopalni węgla kamiennego.
Problem w tym, że o ile te hasła mogły zadziałać na rozbitych i szukających swojej tożsamości członków i zarejestrowanych sympatyków Partii Pracy – do głosowania uprawnionych było nieco ponad 500 tys. osób – to tak radykalnie lewicowy program dla większości Brytyjczyków będzie nie do zaakceptowania. Laburzyści wyszli z wieloletniego kryzysu i rządzili potem przez 13 lat dzięki temu, że pod kierownictwem Blaira porzucili socjalizm i zbliżyli się do centrum. Powrót do starych haseł jest wątpliwą receptą na sukces. – Jeśli Jeremy Corbyn zostanie liderem, to następne wybory nie skończą się porażką taką jak w 1983 czy 2015 r., lecz pogromem, a może nawet unicestwieniem – ostrzegał były premier.