W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r., po prawie 500 dniach „karnawału” – czyli działania NSZZ „Solidarność” – funkcjonariusze ZOMO i Służby Bezpieczeństwa zaczęli aresztować działaczy opozycji.
Generał Jaruzelski stanął na czele Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, a jak wiadomo, nic tak dobrze nie ocala jak stan wojenny. W ciągu kilku dni i nocy w całym kraju aresztowano tysiące ludzi, wielu bito i upokarzano, w kopalni „Wujek” zastrzelono dziewięciu strajkujących górników. Przez wiele następnych lat rozbijano demonstracje, wsadzano do więzień drukarzy i redaktorów nielegalnych wydawnictw. Podsłuchiwano, wyrzucano z pracy, śledzono, szantażowano, łamano charaktery. Przemocy towarzyszyła plugawa propaganda.
Trzeźwo i z dystansu można ocenić: jak na komunistyczną akcję przemocy wobec masowej opozycji, nie było najgorzej. Jedenaście lat wcześniej, podczas strajków i manifestacji w Gdańsku i Gdyni w grudniu 1970 r. „siły porządku” w dwa dni zastrzeliły 40 osób! Niemniej lekcja została przez Polaków odrobiona: kto się aktywizuje, po łbie otrzymuje. Największą klęską spowodowaną przez wprowadzenie stanu wojennego był głęboki upadek entuzjazmu. Ci, którzy ruszyli w sierpniu 1980 r. do zmieniania Polski na lepsze, już w grudniu 1981 r. oberwali. Ci, którzy palcem nie kiwnęli, bo uważali, że „nic z tego nie będzie, nie ma co się szarpać” – triumfowali.
W 1990 r. rozpoczęła się transformacja. Uważałem wtedy i uważam też dziś, że wariackie tempo zmian było odpowiednie i że tworzone po czasie scenariusze „roztropnej i spokojnej transformacji” to mrzonki, nic by z tej ostrożności nie było. Ale tylko ślepy nie zauważyłby, że dla milionów Polaków okres lat 90. stanowił kolejną lekcję wychowania obywatelskiego: wyrwij od życia, ile się da, nie oglądając się na nikogo.
Pomysł, że warto bezinteresownie angażować się w działania dla dobra wspólnego, w dekadzie 1981–1990 został wykopany z Polski tak daleko, że chyba już nigdy nie wróci. Chciałby człowiek, aby wreszcie pojawiła się w Polsce taka rewolucja etyczna i polityczna, która łączyłaby, a nie rwała. Pesymista powie, że to niemożliwe, optymista, że niemożliwe, ale warto czekać.