Wiadomość o przyznaniu orderu ( jednak na razie go nie dostanie) dyrektorowi operacyjnemu grupy Jeronimo Martins przeszła przez media jak burza. Reakcja – oburzenie.
I słusznie, bo rząd nie powinien robić w ten sposób reklamy korporacji, która nie prowadzi u nas działalności charytatywnej, tylko robi biznes. Fakt, że nagrodzona miała zostać portugalska sieć będąca właścicielem Biedronki, prowokowała jeszcze silniejsze oburzenie. Oto Polska rozdaje ordery zagranicznym koncernom, bo stanowi de facto ich kolonię. Narracja szła znanym torem: na rynku wygrywają silniejsi, ci z reguły są zagraniczni, więc dominująca na rynku pozycja wielkich sklepów to walka potężnych zagranicznych koncernów z drobnym polskim handlem.
Szkopuł w tym, że nie ma żadnego powodu, aby uznawać, że problem z Biedronką leży w jej pochodzeniu. Z punktu widzenia drobnego sklepikarza Biedronka oznacza dla niego równie wielkie zagrożenie jak PoloMarket. Obie firmy zwiększają udziały w rynku handlu detalicznego kosztem słabszych konkurentów – na tym polega cel ich istnienia. Siła Biedronki nie jest wcale znacznie większa niż porównywalnych koncernów na zachodzie Europy. Jej udział w handlu detalicznym w Polsce to 14 proc. Sporo, ale daleko tu do dominacji, którą się jej czasem przypisuje. I jest to mniej niż aż 20 proc. rynku detalicznego, którym może pochwalić się francuski Carrefour w swojej ojczyźnie. Wal-Mart w Stanach Zjednoczonych zagarnął 12-proc. udział w rynku. Czy dla tamtejszych sklepów fakt, że są to krajowe koncerny, jest jakimkolwiek pocieszeniem? Otwarcie kolejnych hangarów tej sieci często kończy się sprzeciwem okolicznych sprzedawców. I trudno im się dziwić. Wal-Mart twierdzi, że po powstaniu ich placówki okolica zyskuje netto ok. 50 miejsc pracy. Jako że pracowników Wal-Martu w sklepie pracuje kilkuset, oznacza to, że jednocześnie kilkuset pracowników w innych, potencjalnie mniejszych, sklepach wylatuje na bruk lub przechodzi do Wal-Martu. Zapewne 55 tys. pracowników Biedronki to nie 55 tys. nowych miejsc pracy netto. W żadnej konkurencyjnej branży to tak nie działa.
Jeśli chcemy, aby dominowały u nas małe sklepy, bo podoba nam się drobna przedsiębiorczość, a nie molochy – to świetnie. Ale uderzanie w patriotyczne tony przy każdej okazji, gdy pada nazwa Biedronki czy innej zagranicznej sieci, mija się z celem. Gdyby 90 proc. handlu detalicznego zdominowane było przez polskie sieci, problemów drobnego handlu nie rozwiązałoby to ani o jotę.