Rytualnie zapewniono o solidarności – to jedyny efekt posiedzenia ambasadorów państw Sojuszu. A Turcja dalej bombarduje pozycje islamistów i Kurdów
– Potępiamy ataki terrorystyczne przeciwko Turcji i składamy kondolencje rządowi Turcji i rodzinom ofiar zamachu w Suruc. Terroryzm to bezpośrednia groźba dla bezpieczeństwa Sojuszu i międzynarodowej stabilności. (...) Będziemy dalej bacznie się przyglądać rozwojowi wypadków na południowo-wschodniej granicy NATO – można przeczytać w oficjalnym oświadczeniu, które wydano po wczorajszym spotkaniu ambasadorów 28 państw Sojuszu Północnoatlantyckiego w Brukseli. Posiedzenie odbyło się na wniosek Turcji, która powołała się na art. 4 Traktatu Północnoatlantyckiego, który mówi o tym, że takie konsultacje mogą się odbyć w przypadku, gdy któreś z państw poczuje się zagrożone. Turcja korzysta z tego prawa po raz czwarty (Polska skorzystała raz po rosyjskiej aneksji Krymu). Inne państwa Sojuszu tego nie robiły. Według RMF FM, gdy Turcja zagrożona atakami Syrii poprosiła o konsultacje w ramach art. 4, zdecydowano o wzmocnieniu jej granic zestawami Patriot.
– Rozpoczynając naloty na Państwo Islamskie (ISIS), Turcja dokonała poważnej zmiany w swojej polityce zagranicznej. Zwołując wczorajsze spotkanie, chciała pokazać, że zagrożenie jest duże i że teraz będzie znacznie bardziej zaangażowana w walkę na swojej południowej granicy – wyjaśnia Wojciech Lorenz z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. – Ale to spotkanie ma też szerszy kontekst związany z próbą przyszłego zaangażowania NATO w walce nie tylko z ISIS, ale także z reżimem Baszara Al-Asada w Syrii – dodaje analityk ds. bezpieczeństwa.
Spotkanie w Brukseli to także przykład tego, jak Turcja próbuje (z różnym skutkiem) rozpychać się w Sojuszu łokciami i ugrać jak najwięcej dla siebie. Zapewne już wcześniej Ankara poinformowała sojuszników, głównie USA, że ceną za atak na ISIS będzie także mocne uderzenie w tureckich Kurdów (a konkretnie w nielegalną Partię Pracujących Kurdystanu, PKK). Motywacje polityków tureckich wydają się bardzo przyziemne – w najbliższym czasie możliwe jest rozpisanie przedterminowych wyborów parlamentarnych i atak na mniejszość kurdyjską może pomóc zwiększyć poparcie dla rządzącej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) wśród nacjonalistów. Świadomość tego ma sekretarz generalny Sojuszu Jens Stoltenberg, który już w niedzielę w wywiadzie dla BBC zapowiedział, że wsparcie NATO dla tureckich działań skierowanych przeciw PKK nie jest bezwarunkowe i muszą one być odpowiednie do skali prezentowanego przez Kurdów zagrożenia.
W poniedziałek Turcja zgodziła się także, aby amerykańskie lotnictwo mogło korzystać w operacjach przeciw Państwu Islamskiemu z baz lotniczych Incirlik i Diyarbakir (jako zapasowe mogą być używane lotniska w miastach Batman i Malatya). Znacznie skróci to drogę, jaką muszą pokonywać samoloty i drony koalicji do celów w Syrii. Z bazy Al-Udejd w Katarze do stolicy Państwa Islamskiego w syryjskiej Ar-Rakce jest w linii prostej 1685 km; z bazy Incirlik to zaledwie 340 km. Ten punkt stanowił dotychczas element sporu między Waszyngtonem a Ankarą. Pomimo próśb tureccy politycy nie godzili się bowiem od momentu rozpoczęcia nalotów w sierpniu ub.r. przez koalicję pod wodzą USA na wykorzystanie baz na terenie Turcji w celach bojowych. Dodatkowo siły lotnicze obydwu krajów mają współpracować nad utworzeniem pasa wolnego od działalności bojowników Państwa Islamskiego, głębokiego na 50 km w głąb Syrii i zaczynającego się na zachód od rzeki Eufrat. W założeniu jest obszar, na który będą mogli wracać syryjscy uchodźcy, których Turcja przyjęła 1,7 mln.
Na pierwszy rzut oka do tureckiej ofensywy militarnej i dyplomatycznej przyczynił się ubiegłotygodniowy zamach w graniczącym z Syrią mieście Suruc, w którym zginęły 32 osoby. Wiele jednak wskazuje na to, że przygotowania do niej trwały już od jakiegoś czasu. Grunt pod porozumienie w kwestii wykorzystania lotnisk mógł być położony już podczas spotkania 7 i 8 lipca w Ankarze z tureckimi politykami podsekretarz obrony USA Christine Wormuth i gen. Johna Allena, który nadzoruje lotniczą ofensywę przeciw Państwu Islamskiemu.
Chęć do zmiany stanowiska w kwestii lotnisk można byłoby tłumaczyć postępami syryjskich Kurdów, którym od sierpnia ub.r. udało się wypchnąć z terenów graniczących z Turcją bojowników Państwa Islamskiego. Z perspektywy Ankary oznacza to jednak tyle, że wzdłuż południowej granicy quasi-autonomię zapewnili sobie sprzymierzeńcy PKK. W związku z tym w lipcu na granicy z Syrią Turcy zgromadzili połowę personelu odpowiedzialnego za ochronę granicy, a także 50 proc. pojazdów opancerzonych i 90 proc. dronów. Nalegania na utworzenie bufora na lewym brzegu Eufratu mogą być więc interpretowane także jako chęć zatrzymania ekspansji terytorialnej syryjskich Kurdów na zachód. Na wątek kurdyjski wskazują również opublikowane plany budowy ogrodzenia na granicy z Syrią, pod przykrywką zatrzymania przepływu do tego kraju osób chętnych do przyłączenia się do Państwa Islamskiego.
Na granicy z Syrią Turcja trzyma już prawie wszystkie swoje drony
Informacje na temat wydarzeń w Turcji na bieżąco – na Dziennik.pl