W państwach zachodnich, w mediach i w środowiskach akademickich trwają obecnie dyskusje na temat przyczyn niepowodzeń w promocji demokracji. Promocji tej miała sprzyjać polityka Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników obliczona na zmiany reżimów politycznych w państwach rządzonych przez dyktatorów - wyjaśnia Andrzej Wilk.
Andrzej Wilk, nauczyciel akademicki / Dziennik Gazeta Prawna
Godny uwagi jest fakt, że amerykańska interwencja doprowadziła do upadku Saddama Husajna i osłabienia Asada – świeckich dyktatorów, których rządy sprzyjały rozszerzaniu oświaty, emancypacji kobiet i wprowadzaniu innych zmian w tradycyjnych społeczeństwach muzułmańskich, które to zmiany oznaczały zbliżenie do Zachodu. Prezydent George W. Bush sądził, że Saddam Husajn nie był „naprawdę pobożny”. Bush sympatyzował z pobożnymi, gdyż sam należał do „odrodzonych chrześcijan” (new-born Christians). Fakt, że posługiwał się on hasłami i argumentami religijnymi, fundamentalistyczna propaganda muzułmańska traktowała jako dowód, że państwa zachodnie powracają do... wojen krzyżowych. Naturalnie nie pomagało to nielicznym w świecie islamu zwolennikom demokracji. Wznowione w wyniku zachodniej interwencji w Iraku podziały i konflikty, a także wojna domowa w Syrii ułatwiły powstanie na terenach tych państw Państwa Islamskiego. Nastąpiło kolejne osłabienie szans na demokrację na Bliskim Wschodzie.
Amerykański politolog i publicysta Walter Russell Mead zwraca uwagę na doświadczenia dwóch ostatnich stuleci, z których wynika, że proces dochodzenia do demokracji jest trudny i długotrwały. Ponadto ustanowienie demokracji nie musi oznaczać dobrego rządzenia, a często sprzyja uprzedzeniom i brakowi humanizmu w stosunkach społecznych. Mead przypomina, że demokracja proponowana przez prezydenta Andrew Jacksona oznaczała m.in. rugowanie Indian z ich ziem, na których amerykańscy demokraci wraz z rodzinami zakładali gospodarstwa. Klęska Konfederacji w wojnie secesyjnej oznaczała zniesienie niewolnictwa. Pozostała segregacja rasowa, która prawnie została przekreślona dopiero w latach 60. XX w. Z kolei w Austrii niektóre partie demokratyczne składały się głównie z antysemitów, podczas gdy arystokraci przeciwstawiali się wulgarnemu antysemityzmowi.
Historycznie rzecz biorąc rozwój demokracji, narastanie napięć etnicznych, nienawiść i przemoc były ze sobą ściśle powiązane. Tak samo jest dzisiaj. W Egipcie głosowanie na Bractwo Muzułmańskie nie oznaczało np. głosowania za szczęśliwym życiem koptyjskich chrześcijan. Nie są to nowe zjawiska. Nie są to jakieś zaskakujące wypaczenia lub odchylenia od normy. „Tak więc optymistyczne oczekiwania związane z »arabską wiosną« były niezgodne z doświadczeniami historycznymi” – pisze Mead.
Zarówno z doświadczeń historycznych, jak i bieżących obserwacji wynika, że przenoszenie demokracji za pomocą siły militarnej jest nieskuteczne. Są oczywiście wyjątki. Okupowane Niemcy i Japonia po 1945 r. weszły na drogę demokracji w warunkach powszechnego rozczarowania rządami dyktatorskimi. W obu przypadkach demokracji uczyły się wykształcone społeczeństwa. Gdzie indziej sytuacja była dużo trudniejsza. Po tym jak premier – socjalista Clement Attlee podjął decyzję o zniesieniu brytyjskiego panowania nad Indiami, w państwie tym zapanowała demokracja. Stało się tak dlatego, że wprowadzili ją i ukształtowali Mohandas (Mahatma) Gandhi i Jawaharlal Nehru – absolwenci brytyjskich uniwersytetów.
W naszych czasach dyskryminacja i marginalizacja wywołują rozruchy i konflikty. Droga do rzeczywistej demokracji jest wciąż daleka. Wiedza o demokratycznych ideałach, koncepcjach i instytucjach napływa do wielu niedemokratycznych państw. Od mieszkańców tych państw zależy, w jakim stopniu ta wiedza będzie wykorzystywana, w jakim tempie będą wyłaniać się demokratyczne ruchy, organizacje i instytucje i jakie będą po drodze zahamowania oraz przejawy regresu. Ważne jest również, jaki będzie stopień wykształcenia społeczeństw, ilu zdolnych ludzi uzyska dyplomy w dobrych uniwersytetach.