Freudenstein: Nawet porozumienie z Atenami nie wykluczałoby Grexitu
Roland Freudenstein, wicedyrektor Centrum Martensa w Brukseli / Dziennik Gazeta Prawna
Kiedy właściwie pojawiło się ryzyko Grexitu?
Samo określenie „Grexit” po raz pierwszy zostało użyte w 2011 roku, kiedy wskutek kryzysu finansowego Grecji po raz pierwszy zaczęło grozić bankructwo. Ale wtedy nie miało to tak negatywnego i dramatycznego wydźwięku.
Bo to mimo wszystko była jeszcze wizja zbyt abstrakcyjna?
Nie, nie była abstrakcyjna, ale nie została jeszcze zdemonizowana. Wtedy mówiono o tym raczej jako wariancie dobrowolnego opuszczenia strefy euro przez Grecję i niewielu ekspertów straszyło wtedy katastroficznymi tego skutkami.
To dlaczego tak bardzo obawialiśmy się Grexitu? Od którego momentu kryzys wokół Grecji zaczął być naprawdę groźny?
W ciągu ostatnich miesięcy, a najbardziej od chwili, kiedy premier Tsipras ogłosił referendum. Dramaturgia zaczęła też rosnąć, gdy się okazało, że większość Greków – mimo że jest przeciwna drastycznym reformom – nie chce jednocześnie wyjścia ze strefy euro.
Efekt jest taki, że w referendum Grecy powiedzieli dalszym oszczędnościom „nie”, premier Tsipras deklarował, że taki wynik go cieszy, by po tygodniu zmienić zdanie o 180 stopni i szukać porozumienia na bazie rozwiązań zakwestionowanych w referendum.
Trzeba do tego podejść racjonalnie i spokojnie. Wielu ekspertów, jak na przykład Hans-Werner Sinn z monachijskiego Instytutu Badań nad Gospodarką, uważa, że po pierwszym szoku gospodarka grecka skorzystałaby na Grexicie i wreszcie zaczęła stawać na nogi. Ja uważam, że na pewno nie powinniśmy histeryzować i przedstawiać Grexitu jako końca świata. Kontrolowane porzucenie euro, z zabezpieczoną pomocą humanitarną, mogłoby nie być aż taką katastrofą. Największe ryzyko łączy się z jego długofalowymi konsekwencjami dla sytuacji geopolitycznej, to byłoby duże wzmocnienie osi Rosja – Grecja. Ścisłe związki Syrizy z Kremlem są faktem, choć towarzyszy temu wiele niejasności. Rosja niby nie ma faktycznie pieniędzy na pomoc Grecji i nawet o tym ostatnio mówi, ale z drugiej strony Grexit byłby jej na rękę. Dodajmy do tego imigrantów szturmujących od morza Grecję, niezabezpieczone granice greckie i fakt, że Bałkany nie są stabilnym regionem. Dlatego Stany Zjednoczone naciskają na kanclerz Merkel, by nie dopuściła do Grexitu.
Stąd presja na porozumienie?
Mamy do czynienia z inną sytuacją niż w 2011 roku, kiedy zaczynały się problemy z Grecją. W ciągu tych czterech lat powstał m.in. Europejski Mechanizm Stabilności, powstała unia bankowa – czyli strefa euro stworzyła instrumenty, które pomogłyby uniknąć zachwiania się całej gospodarki strefy euro. Poza tym gospodarki Hiszpanii, Portugalii, Irlandii są w coraz lepszej kondycji. Tak więc gdyby Grexit został przygotowany racjonalnie, łącznie z zabezpieczeniem Grecji na wypadek kryzysu humanitarnego, może nie byłoby dramatu.
Upadłby mit przyciągania strefy euro.
Nie zgadzam się z tą tezą. Zakreślenie przez eurogrupę czerwonej linii, której przekraczać nie wolno, pokazałoby, że strefa euro jest jednak klubem z regulaminem. Niekoniecznie osłabiłoby to strefę euro, a przed jej przyszłymi członkami postawiło o wiele wyższe kryteria. Błędem pierwotnym było przyjęcie Grecji do strefy euro w 2002 roku. Sami Grecy przyznali się, że przedstawiali zafałszowane dane – czyli dostali się dzięki oszustwu. Teraz wyjście Grecji ze strefy euro, poza pewnym ryzykiem, byłoby po prostu również skorygowaniem tamtego błędu.
Twórcy strefy euro w ogóle nie wzięli pod uwagę tego, że jakiś kraj mógłby chcieć ją opuścić lub zostać z niej wyrzucony, traktaty nie przewidują takiego rozwiązania.
Wprowadzenie drachmy lub weksli to opcja wyjścia poprzez fakty dokonane.
Nie ma pan wrażenia, że obie strony: zarówno unijna, jak i grecka, przez długi czas zwyczajnie blefowały, szantażowały się i grały emocjami?
Owszem. Od stycznia premier Tsipras próbował szantażować unijnych partnerów, strasząc, że Grexit oznacza kłopoty dla całej strefy euro. Gdy to przestało działać, Tsipras zmienił strategię i mówił o katastrofie humanitarnej, jaką wywoła Grexit. Straszył destabilizacją sytuacji na całych Bałkanach. Strona unijna i na to znalazła odpowiedź: był nią właśnie ogłoszony przez Junckera i Tuska plan pakietu pomocy humanitarnej dla Grecji (25 mld euro) na wypadek Grexitu. Ta deklaracja w istocie też jest elementem gry psychologicznej i ma pokazać Grecji, że Unia naprawdę bierze pod uwagę możliwość Grexitu. Jest na nią przygotowana i nie da się nią straszyć. Zaryzykowałbym tezę, że nawet porozumienie z Atenami nie wyklucza Grexitu. Bo ostatecznie o pozostaniu Grecji w strefie euro zadecyduje rozwój sytuacji w całej greckiej gospodarce w najbliższych latach. Ten rozwój będzie możliwy tylko po bolesnych reformach.
Jak kryzys wokół Grecji wpłynął na podziały w strefie euro?
Są co najmniej trzy obozy. Pierwszy to nowe kraje unijne, wśród nich zwłaszcza kraje bałtyckie (najmniej Słowenia, która jest neutralna), które nie rozumieją, dlaczego miałyby znowu płacić za ratowanie bogatszej od nich Grecji. Tym bardziej że niektóre z nich przeszły terapię oszczędnościową. Drugi obóz to bogate kraje: Niemcy, Austria, Holandia, Finlandia, które są niechętne kolejnej pomocy dla Grecji. Gdyby przeprowadzić tam referenda, to większość obywateli byłaby przeciwko wsparciu. No i wreszcie Francja, Włochy, Hiszpania, Cypr, które mają najbardziej wyrozumiałe podejście do Grecji, popierały restrukturyzację długów. A między tym wszystkim jest jeszcze Komisja Europejska. ©?