Jeszcze przed wyborami Aleksis Tsipras zapowiadał, że się z nimi rozprawi. Teraz greccy magnaci mają wroga już nie tylko w Atenach, lecz także w eurogrupie
Dla oligarchów, którzy do niedawna trzęśli lokalną gospodarką, nie ma dobrego wyjścia. Porzucenie przez Tsiprasa euro oznacza degradację ich majątków. Pozostanie w unii walutowej – konieczność płacenia podatków, których żąda Jean-Claude Juncker.
– Musiałem wykonać robotę greckiego rządu: narzucić mniej faworyzujący system podatkowy na armatorów, choć przecież zgodny ze sprawiedliwością fiskalną – komentował na początku tygodnia szef Komisji Europejskiej, Jean-Claude Juncker. – W trakcie negocjacji Unia Europejska w ogóle próbowała doprowadzić do większej sprawiedliwości społecznej, rzucając wyzwanie osobistym interesom grupy osób – dodawał, wskazując na greckich oligarchów.
W ten sposób Bruksela potwierdziła, że namawia Ateny do przykręcenia śruby elicie greckiego establishmentu biznesowego. Według Reutersa chodzi między innymi o propozycje zwiększenia podatku od transportowanego tonażu oraz stopniowej likwidacji ulg podatkowych, jakimi z niejasnych powodów cieszyli się greccy armatorzy.
A greccy armatorzy to potęga na skalę lokalną i międzynarodową. Pod ich banderami pływa największa flota handlowa świata. W kategoriach takich jak tankowce czy okręty o największym tonażu są oni niekwestionowanym liderem w skali globu. Gdyby wziąć pod uwagę pozostałe jednostki, Grecy plasują się na piątym miejscu. Armatorzy zatrudniają 160-tysięczną armię ludzi, 4 proc. całej greckiej siły roboczej, i odpowiadają za 4,5 proc. greckiego PKB. Port w Pireusie czy przedmieścia Aten to jedna wielka sieć spółek przewozowych.
Tyle że większość tych firm zarejestrowana jest w egzotycznych miejscach, takich jak Wyspy Marshalla, Kajmany czy Turks i Caicos. Okręty z kolei pływają pod banderą np. Liberii. Wielu armatorów płaci – mimo wszystko – podatki w Grecji. Wywalczyli sobie jednak pełną autonomię wobec fiskusa, która pozwala regulować zobowiązania wobec służb podatkowych zgodnie z własnym widzimisię.
Z perspektywy gabinetu Tsiprasa spora grupa armatorów to jednocześnie właściciele greckich mediów: co oznacza bezpardonową walkę, w przypadku gdyby Ateny postanowiły uderzyć w interesy oligarchii. Najlepszym przykładem może być Wardis Wardinojanis – przeszło 80-letni patriarcha biznesowego rodu z Krety, którego fortuna wyceniana jest na przeszło 711 mln dol.
Wardinojanis posiada olbrzymią flotę tankowców, firmę Motor Oil Hellas. Ma też drugą pod względem wielkości rafinerię w kraju, sieć stacji benzynowych i pięciogwiazdkowy hotel w Atenach. Rodzina kontroluje też stacje telewizyjne Star i Mega Channel.
Jeszcze inny przykład to rówieśnik naftowego magnata, Jorgos Bombolas – twórca największej firmy budowlanej w Grecji, Ellaktoru. Przez lata ten „sowiecki agent wpływu”, jak mawiali o nim adwersarze, trzymał twardą ręką dziennik „Ethnos” – medialny filar greckiej lewicy. W mediach swoje interesy rozgrywają też klany Latsisów czy Angelopulosów, kolejne familie, które zaczynały od handlowania na morzach i oceanach.
Przez lata kasta bogaczy była w Grecji tematem tabu. Trudno się zresztą dziwić, co najmniej dwóch premierów utrzymywało, że do upadku ich gabinetów doprowadzili oligarchowie. „Prywatne media w Grecji znajdują się w rękach niewielkiej grupy ludzi, którzy dorobili się lub odziedziczyli wielkie fortuny – i są związani poprzez krew, małżeństwa czy romanse z politykami i urzędnikami rządowymi czy innymi magnatami medialnymi i biznesowymi” – pisali amerykańscy dyplomaci w jednej z depesz ujawnionych przez WikiLeaks. W kraju nie ma branży, w której rodziny nie miałyby wpływów. – To właśnie oni są prawdziwym wrogiem wolnego rynku w Grecji – kwitował prawnik i ekonomista z Uniwersytetu w Atenach, Aristidis Chadzis. – Do tej pory jednak byli tabu: politycy o nich nie mówili, media o nich nie pisały – dorzucał.
Teraz oligarchia znalazła się w oblężeniu. Ciosy padają niemal z każdej strony. Notowania Star Bulk Carriers – firmy przewozowej Petrosa Papasa – spadły na początku tego tygodnia o 3,8 proc. Straty liczy też klan Nikosa Fragosa i jego córki, Angeliki Frangu. Czy jednak rodziny zbuntują się wraz z greckim ludem przeciw decyzjom Brukseli?
„Gdzieś na zielonych, wpływowych północnych przedmieściach Aten zebrał się tłum dobrze umocowanych biznesmenów, polityków, naukowców i innych szych” – opisywał „Financial Times” jedno z przyjęć, na których spotykają się greckie elity. „Dla nich życie bez euro jest w zasadzie niewyobrażalne. Wspólna waluta sprawiła, że łatwiej im wysyłać dzieci na najlepsze uczelnie za granicą, pozwoliła kupować rezydencje i luksusowe dobra w całej Europie” – czytamy w gazecie. Teraz Europa podcina gałąź, na której rozsiedli się biznesowi magnaci. Oni zapewne są gotowi przełknąć tę gorzką fiskalną pigułkę. Inaczej zostaną sam na sam z Tsiprasem, który najwyraźniej podziela zdanie greckiej ulicy na ich temat. A Grecy nazywają swoich oligarchów „dawadzidis”, co znaczy „alfonsi”.