Jak wynika z naszych informacji, Ewa Kopacz nie będzie szukała fachowców spoza partii. Dla wielu posłów wejście do rządu tuż przed kampanią wyborczą będzie okazją do pokazania się wyborcom. Pytanie, na ile wybór Kopacz padnie na młodych i zdolnych w typie Borysa Budki, a na ile na doświadczonych polityków PO. Bo zmiany w rządzie mają dać szanse na restart w całej Platformie, skrajnie dołującej w sondażach i będącej na prostej drodze do porażki w starciu z PiS.

Bartosz Arłukowicz / Newspix
Jacek Cichocki / PAP / Radek Pietruszka
Tomasz Tomczykiewicz / PAP / Jakub Kamiński
Radosław Sikorski / PAP / Paweł Supernak
Stanisław Gawłowski / PAP / Tomasz Gzell
Jan Vincent Rostowski, (8) / Bloomberg
Andrzej Biernat / PAP / Bartłomiej Zborowski
Włodzimierz Karpiński (48) / Media / Dariusz Iwanski phone 0048 6013
Rafał Baniak / PAP / Marcin Bielecki
Kluczowym ruchem będzie obsadzenie funkcji marszałka Sejmu. Ponownie może zostać nim Grzegorz Schetyna. Gdyby tak się stało, szefem MSZ mógłby zostać jego obecny zastępca Rafał Trzaskowski. Z kolei na jego miejsce mogłaby trafić Agnieszka Pomaska, posłanka PO szefująca obecnie sejmowej komisji Unii Europejskiej. Szczegóły jednak zna tylko Kopacz. – Pani premier przedstawi kandydaturę nowego marszałka na klubie PO – mówi rzecznik rządu Małgorzata Kidawa-Błońska.
W rządzie kluczowe będzie obsadzenie trzech resortów, które wczoraj straciły swoich szefów. Sławomir Neumann oraz Beata Małecka-Libera – to dwa nazwiska wymieniane jednym tchem, jako następcy Bartosza Arłukowicza. Kandydatura Neumanna jest realna, tym bardziej że wczoraj wieczorem, zaraz po ogłoszeniu dymisji swojego przełożonego, został wezwany do KPRM. Wiceminister Beata Małecka-Libera, która niedawno została wysłana do resortu przez Ewę Kopacz, zajmowała się z kolei ustawą o zdrowiu publicznym.
Nowym szefem resortu skarbu może zostać Krystyna Skowrońska, szefowa komisji finansów publicznych. O funkcji dla niej w tym resorcie mówiło się już wtedy, gdy Ewa Kopacz zostawała premierem. Skowrońska należy do grona zaufanych osób premier. Ma jednak konkurentkę: Renatę Zarembę, wiceszefową komisji Skarbu Państwa.
Znacznie większa karuzela nazwisk kręci się wokół resortu sportu, choć najczęściej mówi się tu o Iwonie Guzowskiej. Albo o tym, że premier może podjąć decyzję o jego połączeniu z Ministerstwem Edukacji. Ewa Kopacz będzie jeszcze obsadzała funkcje wiceministerialne. Te decyzje poznamy w przyszłym tygodniu, bo do końca obecnego premier odbywa wizyty zagraniczne.
Największym zaskoczeniem w gronie zdymisjonowanych było pojawienie się nazwiska ministra zdrowia. Choć wiadomo, że był stałym gościem restauracji Sowa i Przyjaciele. Jak opowiadają rozmówcy DGP – minister już po pierwszych publikacjach bał się, że został nagrany.
Nowością jest to, że w aktach ze śledztwa, które we wtorek zostały opublikowane w internecie, znalazły się zeznania kelnerów, potwierdzających, że bywał w restauracji i mógł zostać nagrany. Jednak jak tłumaczył wczoraj wicepremier Janusz Piechociński, powodem zwolnienia były – jak to określił enigmatycznie – jeszcze inne względy.
Wczorajsza dymisja była, jak mówią nam pracownicy resortu, dla niego kompletnym zaskoczeniem. Jeszcze w trakcie dnia pracy nikt nie wiedział, że to ostatni dzień Arłukowicza w ministerstwie. We wtorek spotykał się z dyrektorami regionalnych oddziałów Funduszu, a wcześniej z pielęgniarkami. O planach premier Kopacz nie wiedzieli też najbliżsi współpracownicy szefa resortu zdrowia.
Jak mówi nam jedna z osób z kręgów ministerstwa: „Arłukowicz był dla Kopacz balastem”.
I rzeczywiście nazwisko Arłukowicza było brane pod uwagę już przy wcześniejszej, jeszcze realizowanej przez premiera Donalda Tuska, rekonstrukcji rządu. Wtedy jednak nie został wyrzucony. Dostał żółtą kartkę. I zadanie specjalne: zmniejszyć kolejki do lekarzy.
Ostatnim głośnym wydarzeniem był noworoczny spór z lekarzami rodzinnymi, który w styczniu przerodził się w paraliż podstawowej opieki medycznej. Bez względu na to, kto w tym sporze miał rację, ucierpieli pacjenci (gabinety na początku roku były zamknięte). Ucierpiały też notowania PO.
Kolejny punkt zapalny to pakiet onkologiczny, który miał przyspieszyć leczenie chorych na raka. W ostateczności skrytykowali go onkolodzy. Stał się też jednym z głównych tematów wykorzystywanych przez opozycję.
Do tego dochodzi wywóz leków z Polski i brak podsumowania ustawy refundacyjnej.
Między Kopacz i Arłukowiczem iskrzyło od początku. Kiedy pani premier została marszałkiem Sejmu, Arłukowicz jawnie krytykował ustawę refundacyjną, którą przygotowywała jeszcze jako jego poprzedniczka. Nieoficjalnie wiadomo, że Kopacz pamiętała o „dawnych czasach”.
Zdaniem naszych rozmówców dymisja Jacka Cichockiego wisiała w powietrzu od jakiegoś czasu. – Był już na wylocie co najmniej od stycznia. Tylko miałkość kadr w KPRM i brak koordynatora służb spowodowały, że się utrzymał. Zwłaszcza że Teresa Piotrowska nie paliła się do bycia koordynatorem – twierdzi osoba zbliżona do MSW. Część naszych informatorów stawia tezę o rosnącym braku zaufania premier Ewy Kopacz do Cichockiego. Miało ją denerwować jego przywiązanie do starych obietnic Donalda Tuska, m.in. dotyczącej zniesienia obowiązku meldunkowego. – Doszły miękkie rzeczy, takie jak różnice w kwestii in vitro czy związków partnerskich – twierdzi nasz informator.
Dystans szefowej rządu potęgować miały decyzje, jakie Cichocki podejmował, będąc jeszcze szefem MSW w latach 2011–2013. W październiku 2012 r. powołał zespół do spraw „Programu standaryzacji komend i komisariatów policji”, który ma pochłonąć 1 mld zł. Dwa lata później do MSW wkroczyło CBA. Sprawdzone miały być „decyzje dotyczące wsparcia finansowego, udzielania zamówień publicznych i rozporządzania mieniem przez MSW”.
Kontrowersje wzbudziło też wzmocnienie roli Centralnego Ośrodka Informatyki (COI), jednostki informatycznej podległej MSW i przygotowane na szybko w lipcu 2013 r. rozporządzenie, które umożliwiło resortowi przejęcie od Ministerstwa Skarbu Państwa kontroli nad PWPW produkującą m.in. dowody osobiste i paszporty. Ówczesnego szefa MSW Bartłomieja Sienkiewicza miał mocno w tej sprawie wspierać właśnie Cichocki. Pozostaje pytanie, dlaczego Kopacz nie pozbawiła go stanowiska w KPRM. Zdaniem naszych rozmówców powód jest prosty – krótka ławka chętnych do objęcia tego stanowiska. – W maju odszedł jego zastępca Michał Deskur, a Michał Kamiński się nie nadaje, bo jest zbyt nieprzewidywalny – twierdzi osoba z otoczenia kancelarii. Jej zdaniem rezygnacja Sienkiewicza z szefowania Instytutowi Obywatelskiemu jest tylko zapowiedzią dalszej marginalizacji szefa KPRM.
Podobno jeszcze za samorządowych czasów nazywany był „niskim człowiekiem o długich rękach”. Zaczął rządową karierę w 2011 r. W resorcie odpowiadał za górnictwo i energetykę. Prawdopodobnie najbardziej odpowiedzialnym zadaniem, jakie otrzymał, było zaradzenie protestom górników w drugiej połowie ub.r. W kontaktach ze związkowcami był jednak wyniosły, co kiepsko nastawiło protestujących do przedstawiciela rządu. W dodatku nigdy wcześniej nie miał nic wspólnego z sektorem wydobywczym. Do jego kompetencji należała także energetyka i to w tym kontekście pojawia się na nagraniach „Wprost”. Zdymisjonowany wczoraj minister skarbu Włodzimierz Karpiński w rozmowie z prezesem PKN Orlen Jackiem Krawcem nazywa go „Tumek Tumczykiewicz”. Panowie wymieniają kilka uwag o zaangażowaniu (a raczej jego braku) Tumka w piastowany urząd.
Doskonale wyczuwał nastroje Donalda Tuska. Ale gdy premierem została Ewa Kopacz, przestał przejmować się jej opiniami. Był drugą osobą w państwie i często pozwalał sobie na indywidualizm. Na kilka godzin przed tym, gdy szefowa rządu deklarowała swój brak zaufania do profesjonalizmu prokuratora generalnego, Sikorski przekonywał, że Seremet nie powinien podawać się do dymisji.
Próbował też marginalizować aferę podsłuchową. – Chyba wszyscy z nas w niepublicznych sytuacjach stawiamy różne tezy, czasami przesadzamy, czasami żartujemy, czasami plotkujemy – mówił marszałek Sejmu. Kopacz miała jednak zupełnie inny pogląd.
Przyszłość Seremeta nie była pierwszą poważną różnicą zdań. W październiku ubiegłego roku, tuż po objęciu urzędu, premier ostro krytykowała marszałka Sejmu za styl, w jakim dementował wypowiedzi o przyszłości Ukrainy wyrażone na łamach amerykańskiego portalu Politico (szef MSZ opowiedział o propozycji rozbioru Ukrainy, którą Tuskowi miał złożyć Putin).
Cieniem na karierę na stanowisku marszałka kładzie się również zamieszanie z kilometrówkami i konsultacje anglojęzycznych wystąpień w czasach, gdy Sikorski był szefem MSZ. Jak podał tygodnik „Wprost”, średni koszt „sprawdzenia” przemówienia wynosił 19 tys. zł. Nie tylko kwota budziła kontrowersje. Jak się okazało, zlecenia wykonywał były ambasador Wielkiej Brytanii w Polsce Charles Crawford, prywatnie znajomy Sikorskiego. W sprawie kilometrówek, czyli pobrania ryczałtu w wysokości 80 tys. zł na podróże prywatnymi autami – prokuratura nie dopatrzyła się złamania prawa. Sprawa ciągnęła się jednak miesiącami i ciążyła na wizerunku marszałka. Nie pomogło też kuriozalne ustanowienie święta Sejmu, przy którym argumentowano, że „parlament wymaga promocji”.
W rządzie Tuska Sikorskiemu wyznaczono rolę światowca. PO sprzedawała jego wizerunek jako pierwszoligowego dyplomaty. Choć bilans prac w MSZ nie jest jednoznaczny, przez długi czas „światowiec” był funkcjonalny. Za Kopacz, Sikorski stał się balastem. Publicystą, który nie umie trzymać języka za zębami. Albo marszałkiem genialnych pomysłów w stylu święta Sejmu.
Został zaprzysiężony na to stanowisko w 2007 r. razem z pierwszym gabinetem Donalda Tuska. Od 2010 r. szef zachodniopomorskiej PO, w resorcie odpowiadał m.in. za gospodarkę wodną i zabezpieczenie przeciwpowodziowe. Na nagraniach opublikowanych przez „Wprost” wystąpił tylko raz, w rozmowie z lobbystą Piotrem Wawrzynowiczem. Miał mu wtedy okazać jakiś „tajemniczy dokument”. Gawłowski twierdził, że rozmowa miała charakter prywatny i dotyczyła konsultacji nad programem zachodniopomorskiej Platformy.
Ostatnio jego nazwisko padało w kontekście afery, jaką od 2013 r. rozpracowuje szczecińska prokuratura. Chodzi o korupcję w Zachodniopomorskim Zarządzie Melioracji i Urządzeń Wodnych, w tym ustawianie przetargów na kwotę 150 mln zł. To nie tylko działka ministra; na czele instytucji stał były działacz zachodniopomorskiej Platformy Tomasz P., usunięty z partii krótko po tym, jak wybuchła afera.
Jeden z najbliższych współpracowników premiera Donalda Tuska. Minister finansów w czasie kryzysu. Wicepremier. W czasie swojego urzędowania nie wahał się przed zwiększeniem deficytu i długu publicznego, by zapewnić gospodarce tzw. impuls fiskalny, co wytykali mu ekonomiczni adwersarze, zwłaszcza Leszek Balcerowicz. Krytycy wypominają mu też niekonwencjonalne podejście do zarządzania finansami publicznymi w tamtym czasie, np. wyłączenie z sektora Krajowego Funduszu Drogowego (dzięki temu jego zadłużenie nie powiększało długu publicznego) czy udzielanie Funduszowi Ubezpieczeń Społecznych pożyczek z budżetu zamiast dotacji (co pozwalało na uniknięcie wzrostu deficytu budżetowego). Ale z drugiej strony Jacek Rostowski kilkukrotnie był uznawany za najlepszego ministra finansów w Europie Środkowo-Wschodniej, a jego obycie w świecie zapewniło Polsce dobrą prasę i postrzeganie jej jako kraju, który jest politycznie i ekonomicznie stabilny i wiarygodny.
Firmował kluczowe zmiany gospodarcze, jakie przeprowadził rząd Tuska w drugiej kadencji, np. zrównanie i podwyższenie wieku emerytalnego. Ale szczególne kontrowersje wywoływało podejście Rostowskiego do otwartych funduszy emerytalnych. Stopniowo doprowadził do osłabienie roli OFE w systemie emerytalnym. Pozwoliło to na skokowe obniżenie długu publicznego.
Rostowski odszedł z rządu Tuska pod koniec listopada 2013 r. W maju 2014 r. przegrał wybory do Parlamentu Europejskiego, co osłabiło jego pozycję polityczną. W czerwcu „Wprost” opublikował stenogramy nagrań polityków w restauracji Sowa i Przyjaciele. Rostowski był jednym z bohaterów, publikacja poważnie nadszarpnęła budowany przez lata jego wizerunek angielskiego dżentelmena (polityk m.in. w niewybrednych słowach wypowiadał się o Danucie Huebner, przeprosił ją potem publicznie). Po zmianie na stanowisku premiera miał zostać ministrem bez teki w rządzie Ewy Kopacz i być szefem jej gabinetu, ale ostatecznie do tego nie doszło (szefem doradców został dopiero w lutym tego roku).
To, że miał ochotę na to stanowisko, było powszechnie wiadomo. – Wysoko postawiony w Platformie, nauczyciel WF, z doświadczeniem w środowiskach sportowych. Po wpadce z Mirosławem Drzewieckim wydawał się być naprawdę dobrym kandydatem. Ale Donaldowi Tuskowi na tym stanowisku potrzebna była reprezentacyjna postać. W końcu byliśmy tuż przed Euro 2012. I wybór padł na Joannę Muchę – opowiada nam jeden z działaczy sportowych. Kiedy Mucha okazała się być niewypałem, wrócił pomysł z Biernatem.
Jednak za jego ledwie półtorarocznych rządów w resorcie sportu i turystyki wcale nie zaczęło dziać się lepiej. Z kolejnych raportów NIK (m.in. o nieprzynoszących zysków halach sportowych oraz nieefektywnym wydaniu 500 mln zł na przygotowania polskich sportowców do Olimpiady w Londynie) wyłania się obraz ministerstwa, które nie potrafi dać sobie rady z podstawowym zadaniem – zarządzaniem finansami. Do tego dochodzi coraz szersza afera korupcyjna w Polskim Związku Piłki Siatkowej i przepychanki na polu praw do transmisji ważnych wydarzeń sportowych. Jak by tego było mało, sam Biernat trafił na celownik śledczych. Na początku tego roku oświadczenie majątkowe ministra wzbudziło zainteresowanie CBA. Okazało się, że kupił samochód terenowy marki Land Rover Evoque, a zdaniem CBA nie miał na niego pieniędzy (auto kosztuje nawet 300 tys. zł). Podobno w czasie analizy finansów posła CBA nabrało wątpliwości co do nabycia działek i przekazania na rzecz swojej córki darowizny, której nie wpisał do oświadczenia.
Do tego jeszcze doszła może i tylko gafa, ale jednak będąca mocno nie w smak dla premier Kopacz, czyli wygłoszona przez Biernata po przegranych przez Bronisława Komorowskiego wyborach opinia, że winny za to jest „sztab Komorowskiego, który nie był sztabem PO”. I Kopacz, i Biernat musieli się z tego mocno tłumaczyć.
Szefem resortu został w kwietniu 2013 r. Zastąpił odwołanego Mikołaja Budzanowskiego, który stracił stanowisko, ponieważ – jak to określił ówczesny premier Donald Tusk – w niewystarczający sposób sprawował nadzór nad spółkami podległymi MSP. Karpiński jednak również nie był najlepszym nadzorcą. Jednym z dowodów na to jest raport NIK dotyczący budowy terminalu LNG w Świnoujściu. NIK uznała m.in., że w latach 2009–2014, a zatem również za czasów Karpińskiego, MSP nie nadzorowała w wystarczającym stopniu powstawania pierwszego polskiego gazoportu. Efekt jest taki, że kluczowy dla bezpieczeństwa energetycznego kraju obiekt, który miał być gotowy w czerwcu 2014 r., wciąż nie jest oddany do użytku. Także kolejne terminy nie zostały dotrzymane i teraz MSP nie podaje już żadnych nowych dat otwarcia. Ponadto Karpiński nie chciał, aby zaniedbania kierowanego przez niego resortu, o których mówi NIK, wyszły na jaw. Świadczy o tym list, jaki wystosował do prezesa izby. Polemizuje z postawionymi zarzutami i postuluje, aby raport utajnić, bo jego ujawnienie mogłoby mieć rzekomo niekorzystny wpływ na interes kraju.
Karpiński dokonał też kilku istotnych zmian personalnych w podległych mu spółkach. To za jego czasów w fotelu prezesa warszawskiej giełdy zasiadł Paweł Tamborski (zastąpił Adama Maciejewskiego), który wcześniej był wiceministrem Skarbu Państwa, czyli bezpośrednim podwładnym Karpińskiego. Do kolejnej, nie mniej spektakularnej zmiany personalnej doszło w zeszłym roku w energetyce. Po tym, jak do dymisji podał się prezes PGE Krzysztof Kilian, fotel szefa największego w kraju koncernu energetycznego objął Marek Woszczyk, który był do tej pory urzędnikiem – prezesem URE.
Karpiński podejmował również kontrowersyjne decyzje prywatyzacyjne. Należy do nich przede wszystkim sprzedaż należącego do MSP pakietu 37,9 proc. akcji Ciechu należącej do grupy Kulczyk Investments spółce KI Chemistry. Tą sprawą zajęła się nawet Prokuratura Apelacyjna w Warszawie, która wszczęła śledztwo w sprawie niedopełnienia obowiązków i nadużycia przez „osoby zobowiązane do zajmowania się sprawami majątkowymi Skarbu Państwa”.
Jeden z najmłodszych (39 lat), ale też najbardziej doświadczonych wiceministrów. Rządową karierę zaczął 13 lat temu u boku ówczesnego ministra gospodarki Jerzego Hausnera. Później był w resorcie pracy, a następnie – po dojściu do władzy PO – znowu w Ministerstwie Gospodarki. W 2011 r. objął stanowisko wiceministra skarbu. Tutaj do jego kompetencji należał nadzór na branżą chemiczną. W kontekście nagrań Baniak pojawia się kilkukrotnie. Marek Falenta mówił na łamach „GW”, że to właśnie wiceminister pytał go o możliwość kupna przez rząd kierowanej przez biznesmena spółki Składy Węgla. Falenta początkowo nie wyraził zainteresowania, ale po wejściu do spółki funkcjonariuszy ABW wysłał SMS z ofertą do ministra. Ten tłumaczył, że nie miał biznesmena na liście kontaktów, uznał więc SMS za żart. Pojawił się także bardzo krótko w materiałach opublikowanych przez Zbigniewa Stonogę w kontekście obyczajowym, a ostatnio – w postępowaniu prokuratury o korupcję przy prywatyzacji koncernu chemicznego Ciech.