Wartości, piękno, sztukę odłożyliśmy do muzeum. Dziś fundamentem naszej tożsamości stał się chłam. Prowizorka i marnota – towarów, usług i uczuć. Tak jest łatwiej, przyjemniej, bez wysiłku.
Jeśli cofnąć się do czasów Brytyjczyków, to widzieliśmy, że angielskie czy europejskie towary były dobrej jakości, że towary indyjskie im nie dorównują. Wydaje mi się, że ludzie z pokolenia mojego ojca musieli być bardzo silni psychicznie czy intelektualnie, by nie upaść na duchu wśród tej całej indyjskiej tandety” – książka „Indie. Miliony zbuntowanych”, z której pochodzi ten cytat, brytyjskiego laureata literackiej nagrody Nobla Vidiadhara Surajprasada Naipaula, jest próbą ukazania skutków zderzenia dwóch cywilizacji – zmian w społeczeństwie Wschodu, która się dokonała po inwazji zachodnich wzorców. Walki zachowawczej tradycji z nęcącą współczesnością, obiecującą świat łatwiejszy do życia, o wyższym komforcie, lepszej jakości. Wschodnia manufaktura, choć stała za nią wartość pracy człowieka, przegrała z rewolucją przemysłową – masową produkcją dóbr, w czasach kolonialnych rzeczywiście trwalszych, o większej użyteczności. Jednak ten olbrzymi, niekończący się popyt na zachodnią wersję nowoczesności szybko ją zdegenerował. Głód posiadania, przy stosunkowo niskim koszcie jego zaspokojenia, wywołał ogólnospołeczne uzależnienie – jak w podrzędnych dzielnicach wielkich miast, gdzie handlarze narkotyków, chcąc opanować kolejny lokalny rynek, rozdają początkowo działki za darmo, stwarzając nieznaną dotąd miejscowym potrzebę. W świecie niepohamowanego konsumpcjonizmu jakość i funkcjonalność produktu zastąpiła potrzeba uznania. A ta nie wymaga już długotrwałej użyteczności, wszak za chwilę pojawi się coś nowego, co trzeba mieć, by być. Jakość nie ma więc znaczenia, byle wytrwała do kolejnej odsłony „nowego”.
Wszystko się psuje
Historia zatoczyła koło i dziś tandeta, nie tylko indyjska, chińska czy tajwańska, lecz także wytwarzana w najbardziej rozwiniętych państwach, stała się kołem zamachowym rozwoju ponowoczesnego społeczeństwa. Barachło przestało być symbolem gorszego świata. Tandeta jest dziś narkotykiem, który pozwala milionom konsumentów poczuć się lepiej przy każdym zakupie. Bohomaz jest wyrazem wolności artystycznej, bubel, byle był w najnowszej wersji, to tania, łatwo dostępna recepta na upragnione uznanie, a prowizorka zaspokaja imperatyw ciągłej zmiany.
A tych, którzy jakimś cudem nie ulegli mirażowi konsumpcjonizmu, którzy wciąż tkwią w przeszłości, do zakupów zmuszają producenci, wytwarzając towary, które szybko ulegają awariom, a ich naprawa jest nieopłacalna. Niemieccy naukowcy z Öko-Institut we Freiburgu i uniwersytetu w Bonn ogłosili właśnie wstępne wyniki wciąż jeszcze nieukończonych badań, z których wynika, że w ciągu ostatnich 10 lat trzykrotnie wzrosła liczba urządzeń, które psują się już po pięciu latach, choć ich potencjalna żywotność miała sięgnąć lat kilkunastu. Eksperci ustalili np., że jeszcze w 2004 r. 70 proc. działających notebooków było wymienianych z powodu technologicznych innowacji oraz chęci posiadania nowych modeli, rok temu liczba ta spadła do 25 proc. Reszta musiała kupić nowy sprzęt, bo stary się zepsuł. Podobnie wyglądają statystyki potwierdzające pogłoski o planowym postarzaniu sprzętu w przypadku białego AGD – pralek, lodówek czy zmywarek. Jedynie co trzeci klient kupuje nowe urządzenie, by zastąpić jeszcze działające. Pozostali muszą wymienić wadliwe. Jeśli to nie celowe zagrywki producentów, to po co nam ten cały postęp technologiczny?
Odrzucenie rzeczy
Tandeta nie jest jednak wyłącznie domeną masowej produkcji przemysłowej. Marnizna wkroczyła praktycznie w każdą dziedzinę życia, widzimy ją w kulturze, polityce, obyczajach, gdzie trwałe wartości, normy, autorytety, sztuka, artyzm giną pod naporem targowiska byle jakiej próżności.
– Taka jest idea, żeby nie było kontynuacji. Świat konsumpcji opiera się bowiem na przewartościowanych wartościach. To, co w przeszłości stanowiło fundamenty, zostało zepchnięte na bok albo w ogóle z tego zrezygnowano, aby dopuścić wartości utylitarne nowej rzeczywistości. To jest w interesie producentów, świata biznesu – tłumaczy prof. Lesław Hostyński, kierownik Zakładu Etyki Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.
Doskonałym tego przykładem – kontynuuje naukowiec – jest np. marketingowa strategia największej na świecie firmy produkującej zabawki. Koncern Mattel oferujący słynne lalki Barbie zastosował swego czasu genialne z punktu widzenia ich interesów posunięcie – zamiast promować najnowsze modele, obiecał małym konsumentkom, że będą mogły nabyć ulepszoną wersję ich ulubionej lalki, jeśli oddadzą starą. – Wpoili milionom małych dziewczynek na całym świecie przekonanie, że relacje, które zachodzą między rzeczami a człowiekiem, nie są już ważne. Kiedyś stosunek do rzeczy odzwierciedlał głębię wartości człowieka, jego pracy. To, co on wytwarzał, miało wartość stałą, było użyteczne, oddziaływało psychologicznie, dawało poczucie ciągłości historii, tradycji. Przez odrzucenie rzeczy zerwaliśmy poczucie tej ciągłości. Dziewczynki dziś z łatwością wyrzucają starą lalkę, by mieć nową. Ich mamy kochały swoje przytulanki przez całe swoje życie. To jest ta różnica między światem starym a nowym. Światem, w którym wartości społeczeństwa konsumpcyjnego wyznacza produkcja jednorazowa. Gdzie towarem do szybkiego zużycia i porzucenia stali się celebryci, politycy, artyści, wymieniani na nowy model niczym smartfon. Gdzie nędza wartości nie wywołuje już potrzeby zabiegania o wartości wyższe – wylicza prof. Lesław Hostyński.
Istnienie ponadczasowych wartości przez wieki było wyznacznikiem człowieczeństwa. Ich przekazywanie z pokolenia na pokolenie było sztuką. Ojciec wpajał synowi zasady, normy, określał granice tego, co jest jeszcze dobre, a co już złe, co ma prawdziwą wartość, a co jest jedynie blaskiem. Darował potomkowi zegarek, który dostał od dziadka. Jego wartości nie określał metal, z którego był wykonany, nawet jeśli koperta była ze złota, lecz historia, która się z nim wiązała. Los człowieka, który go wykonał, życie ludzi, którzy go nosili, cały kontekst historyczny sprawiał, że zwykły zegarek umacniał tożsamość człowieka, członka rodziny.
– Dzisiaj rodzice już tak nie wychowują. Kiedyś miś służył całym pokoleniom, teraz dziecko bezkarnie niszczy lalkę, bo wie, że dostanie nową. Najmłodszym nie wpaja się szacunku do przedmiotów, nie tłumaczy, że to jest tak naprawdę szacunek dla człowieka, który taką rzecz wykonał, dla jego pracy, talentu. Ale jak można wymagać od młodych, by nie mazali książek Adama Mickiewicza, skoro nauczyciele w jednej ze szkół zaproponowali, że potną podręczniki na mniejsze części, by uczniowie nie musieli tyle dźwigać – zauważa dr Ireneusz Siudem, psycholog społeczny, przewodniczący Towarzystwa Nowa Kuźnia w Lublinie.
Ekspert przypomina, że już Sokrates pisał o zagrożeniach związanych z konsumpcjonizmem, od jego nadmiaru upadł Rzym. A upadek wartości, który obserwujemy dzisiaj, jest galopujący, o niespotykanej dotąd w historii dynamice i zakresie.
Tożsamość uprzedmiotowiona
– Cechą naszej cywilizacji stało się przeniesienie standardów sprzedaży na życie prywatne. Produktywno-konsumpcyjne wzorce zaczęły funkcjonować w dziedzinach niemających dotąd z tym nic wspólnego. Na przykład na Facebooku mamy setki znajomych i prześcigamy się z zdobywaniu kolejnych. Kiedyś Marilyn Monroe powiedziała, że przyjaciel to ktoś, do kogo możemy zadzwonić o czwartej rano. Do ilu z tych facebookowych znajomych moglibyśmy wykonać taki telefon? Życie prywatne zaczęło przypominać warunki jak w fabryce. Jak największa wydajność, najlepszy efekt, przy minimalizacji kosztów – opisuje prof. Bogdan Wojciszke ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Sopocie.
To wszystko powoduje – dodaje naukowiec – że następuje spłycanie naszej tożsamości. Przestajemy wiedzieć, kim jesteśmy.
– Człowiek to stworzenie ideologiczne, które musi mieć jasno określony świat, otoczenie, w którym żyje, normy dobra i zła. Jesteśmy przystosowani do życia w małych grupach, najwyżej 100-osobowych, gdzie znamy osobiście wszystkich. Więź z nimi określała kiedyś naszą tożsamość. Lokowała się ona w ludziach, lecz także w przedmiotach, które dziedziczyliśmy, które nam przekazywali rodzice jako dorobek rodziny, przeszłych jej pokoleń. Były nim m.in. meble, zwłaszcza łóżko. Pamiętamy też, jakim wydarzeniem było u Gogola kupno płaszcza. Rewolucja przemysłowa to wszystko zmieniła – życie uległo spłyceniu. Dziś z płaszcza po dwóch sezonach noszenia niewiele zostanie, podobnie jak z łóżka z płyty pilśniowej – tłumaczy psycholog z sopockiej uczelni.
Zwykłe ludzkie potrzeby – uznania, akceptacji czy bliskości – nie uległy zmianie, jednak całkowicie zmieniły się sposoby ich zaspokajania. Zaczęliśmy żyć w świecie pozorów, gdzie najważniejszy jest status. Wyznaczany przez dobra materialne, lajki w portalu społecznościowym i liczbę wirtualnych znajomych.
– Ważne jest to, jak wyglądamy, co mamy, jak nas odbierają, a nie jacy jesteśmy. Bo to nikogo już nie interesuje, nawet nas samych. Żyjemy na pokaz, by podwyższać nasz status. Przenieśliśmy się do wielkich miast, gdzie mamy o wiele więcej kontaktów niż w dotychczasowych małych społecznościach, lecz są to kontakty powierzchowne. To zaburzyło tożsamość ludzi, dlatego zaczęli przydawać np. religijnego sensu rzeczom, które nigdy tego nie miały. Pojawili się weganie, kult biegania czy jazdy na rowerze – wylicza prof. Bogdan Wojciszke.
– Konsumpcja stała się protezą szczęścia. Tandetne produkty czy szmirowate usługi są jego sztucznym zamiennikiem, trzeba je coraz częściej wymieniać na nowe, by zaspokajać rozbudzoną właśnie przez konsumpcję potrzebę uznania. Dużo łatwiej jest się dowartościować w ten sposób niż przez ciężką pracę i własne osiągnięcia. Następuje sprzężenie zwrotne – konsumpcja oddziałuje na nas, łagodząc ból, rozterki czy negatywne emocje, a my napędzamy potrzebę posiadania. To z tego powodu produkuje się towary z krótkim terminem żywotności, a nie dlatego, że nagle w firmach zaczęli pracować dyletanci. Sami tego oczekujemy, domagając się wciąż nowych doznań, nowego dowartościowania przy każdym zakupie. Stąd rozkwit partactwa, gorszej pracy fachowców, rzemieślników – sami na to przyzwalamy, wiedząc, że niebawem i tak znowu coś zmienimy w swoim otoczeniu – podkreśla psycholog z lubelskiej Kuźni.
Zabawić się na śmierć
Taka sytuacja ma poważne konsekwencje społeczne. Badacze alarmują, że pogłębia się niedojrzałość społeczno-emocjonalna, zaczyna brakować umiejętności komunikacji międzyludzkiej, nasilają się problemy z brakiem koncentracji na drugim człowieku.
– Osoba dojrzała emocjonalnie, pracująca latami nad rozwojem swojej wrażliwości, jest w stanie zafascynować się np. muzyką poważną, doceniając to, że za taką twórczością stoi artyzm wielkich muzycznych talentów. Jednak coraz więcej ludzi, zwłaszcza młodych, potrafi już tylko odróżniać proste dźwięki i nie czuje sztuki. Chcą oni jedynie muzyki, która przyciąga uwagę, lepiej przykuwa zmysły. Czy jednak wielbiciele disco polo są gorsi? Nie, są inni. Smakują życie z pozoru jak wszyscy, tyle że prawdziwą przyjemność ma z tego kiper, ktoś, kto smaków się uczy latami, kształci swe umiejętności i wie, że prawdziwe życie to nie tylko słodycz, ale i gorycz. Na to jednak potrzeba czasu i koncentracji – zaznacza dr Ireneusz Siudem.
Podobnych umiejętności nikt młodym jednak już nie wpaja. Nauczyciele, zgodnie z programem szkolnym, uczą myślenia algorytmicznego, a nie twórczego – heurystycznego, koncentrując się wyłącznie na stymulacji sfery intelektualno-poznawczej, gdy sfera emocjonalno-społeczna jest bagatelizowana. Zaniedbują to także rodzice, w efekcie kolejne pokolenia przestają umieć degustować emocje, co więcej, w ogóle już tego nie potrzebują. Obserwujemy powolny zanik głębi więzi międzyludzkich, będący charakterystyczną cechą postmodernistycznego pokolenia. Dorastająca właśnie generacja ma już własny świat, nowe wartości związane z rozwojem technologii, gdzie panuje dyletantyzm, powierzchowność, deficyt emocjonalny i brak intymności. Gdzie jakość i trwałość nie mają znaczenia, bo wciąż potrzebne są nowe doznania. To paradoksalnie nawet racjonalne postępowanie, bo gdyby nagle cały świat zaczął żyć tak jak Amerykanie, nasza błękitna planeta by tego nie wytrzymała. Problem polega jednak na tym, że przez upadek więzi międzyludzkich upadł już Rzym. Pytanie, czy świat wirtualny się przed tym uratuje. – Prawdziwe więzi odbudowują się dopiero przy śmiertelnym zagrożeniu, gdy ludzie przypominają sobie, co jest w życiu naprawdę ważne. Dziś zanika zbiorowe poczucie sensu. Wydaje się, że tylko wojna może to powstrzymać. Ludzie mogą się zabawić na śmierć – prorokuje prof. Bogdan Wojciszke z sopockiej SWPS.
Z drugiej strony, dodaje, gdy tego sensu było więcej, wcale nie było lepiej – bo nie było wolności osobistej. Dziś, zauważa psycholog, żyjemy w czasach, w których jak nigdy dotąd nie było tylu ludzi wolnych. – Dlatego nie tęskniłbym do świata, gdzie sensu byłoby więcej, bo wtedy mogłoby się stać zbyt niebezpiecznie – podsumowuje naukowiec z Sopotu.
Czekając na odrodzenie
Filozofowie mawiają, że społeczeństwo musi osiągnąć dno, by odrodził się kult uduchowienia, nastąpiły kolejne przewartościowanie i powrót cnót. – Pogląd o nieuchronnej wojnie, bo zbyt długo jej nie było i świat oszalał, wynika z historii. Po prostu nie znamy innych sposobów odrodzenia. Nie oznacza to jednak, że nie ma innego wyjścia. Lepiej mieć nadzieję, że ta nieustanna stymulacja możliwości znajdzie nowy, niemilitarny sposób – wskazuje dr Ireneusz Siudem.
Marketingowcy z pewnością coś wymyślą – dodaje z nadzieją prof. Lesław Hostyński. Raczej nie będzie już potrzeby obcowania z pięknem jako takim, nastąpi jeszcze głębsze odrzucenie wartości, lecz anomii społeczeństwa się nie spodziewa. Staniemy się zbiorem indywidualistów mających nieprzebrane internetowe przyjaźnie i kontakty.
Pesymistom stawiającym na wojnę pozostaje pocieszenie, że tandeta zainfekowała także wojskowych, czego zabawnym przykładem może być zgrzyt podczas próby defilady z okazji ostatniej rocznicy zakończenia II wojny światowej. Najnowszy rosyjski czołg T-14, który miał być 9 maja dumą parady zwycięstwa na placu Czerwonym w Moskwie, dwukrotnie odmówił posłuszeństwa. Według wojskowych raportów, do których dotarli dziennikarze portalu Gazeta.ru, zepsuł się układ kierowniczy czołgu. Tandeta, panie Putin. Oby.