My przyzwyczailiśmy się do wybierania głowy państwa w bezpośrednich wyborach. Czesi w ten sposób głosowali pierwszy raz w 2013 r.
Pizda, tajemnicza infekcja wirusowa, biznesowy lot z Chin czy miłość do Rosji – wystarczy wspomnieć wśród Czechów jedną z tych rzeczy i każdy wie, o kim mowa. Chodzi o Milosza Zemana. Prezydenta, na którego głosowali dwa lata temu. Teraz wzruszają tylko ramionami: „Cóż, niezły wstyd. Ale sami jesteśmy sobie winni”.
W Polsce przyzwyczailiśmy się do wybierania prezydenta w bezpośrednich wyborach. Czesi w ten sposób głosowali pierwszy raz w 2013 r. I dlatego po serii afer z prezydentem w roli głównej komentatorzy życia politycznego za każdym razem przypominają: to my go wybraliśmy.
Czy Hitler był gentlemanem
Śledząc poczynania czeskiego prezydenta, można sądzić, że cała jego polityka opiera się na jednej zasadzie: „ze mną nudzić się nie będziecie”. Wpadka goni wpadkę. – Za każdym razem wydawałoby się, że już nic gorszego nie może się zdarzyć, ale otwieram gazetę i jest kolejna afera – mówi jeden z urzędników praskiego magistratu. I nie jest to przypadek, czeski prezydent zazwyczaj działa z rozmysłem. – Szuka każdej okazji, by pojawić się w mediach. Lubi szokować – tłumaczy dr Mikołaj Masłowski, socjolog z Uniwersytetu Karola w Pradze.
Przykład pierwszy z brzegu: do końca czerwca Czesi mogą startować w nietypowym konkursie ogłoszonym przez głowę państwa. Wygrywa ten, kto pierwszy znajdzie artykuł „Hitler jest gentlemanem” rzekomo autorstwa znanego czeskiego publicysty Ferdinanda Peroutki. Nagroda ma być finansowa.
O co poszło tym razem? Milosz Zeman podczas przemówienia w ramach forum poświęconego Holokaustowi (w 70. rocznicę wyzwolenia obozu w Auschwitz) jednym tchem wymienił m.in. Winstona Churchilla, norweskiego pisarza Knuta Hamsuna oraz czeskiego pisarza Ferdinanda Peroutkę jako tych, którzy dali się uwieść (choćby przez chwilę) czarowi Hitlera. Na dowód swoich słów przywołał m.in. wyżej wspomniany artykuł, którego autorem miał być Peroutka. Sęk w tym, że taki tekst nie istnieje.
Reakcja wnuczki pisarza, który nie żyje od blisko 40 lat, była bardzo szybka – pozwała państwo czeskie. Jej dziadek przeszedł przez obóz koncentracyjny, potem na emigracji został dyrektorem czeskiej rozgłośni Radia Wolna Europa. Oskarżanie go o sprzyjanie nazistom – to jej zdaniem szarganie dobrego imienia Peroutki.
Komentatorzy w tej sprawie są jednomyślni: Zeman powinien publicznie przeprosić za swoje faux pas. Tym bardziej że wszyscy eksperci mówią zgodnie, że to artykuł widmo. Prezydent idzie jednak w zaparte i zamiast przyznać się do błędu, zrobił coś wręcz odwrotnego: wypuścił list gończy za tekstem. A nagrodę przekaże z własnej kieszeni.
– Moim zdaniem Zeman wie, co robi. Osiągnął mistrzostwo w odwracaniu uwagi. Dzięki rozbuchaniu tej sprawy, w którą wciągnął wszystkich obywateli, zamydlił im oczy, przykrywając zamieszanie wokół Moskwy – wyjaśnia jeden z moich rozmówców. Nie chce podawać nazwiska, często bowiem współpracuje z prezydentem.
Hotel przy placu Czerwonym
A z Moskwą to było tak. Kiedy Unia Europejska zaczęła głowić się, jak pomóc Ukrainie, i załamywała ręce po zaanektowaniu Krymu przez Rosjan, Milosz Zeman ze swadą tłumaczył, że nie doszło do inwazji i nie można mówić o rosyjskiej agresji. Jak przekonywał, „to ukraińska wojna domowa, gdzie walczą dwa lokalne ugrupowania”. I dodawał, że ufa słowom rosyjskiego ministra spraw zagranicznych Sergieja Ławrowa, iż w walki nie są wplątane rosyjskie jednostki. Potem było tylko gorzej, bo prezydent Czech wywołał mały międzynarodowy skandal. Jako jeden z nielicznych europejskich przywódców przyjął zaproszenie Władimira Putnia na obchody rocznicy zakończenia II wojny światowej. Reszta z unijnych polityków na znak protestu wobec rosyjskiej polityki postanowiła nie jechać.
Pomysł Zemana nie spodobał się również czeskiemu rządowi, który musiał zatwierdzić wyjazd, choćby zgodzić się na wydatki związane z podróżą. Po długich targach prezydent ustąpił: pojedzie, ale nie weźmie udziału w najważniejszych uroczystościach i nie pójdzie na plac Czerwony oglądać defilady wojskowej. Na dowód tego, że obietnicę spełnił i oglądał uroczystość jedynie w telewizji, jego rzecznik wrzucał na Twittera zdjęcia z hotelowego pokoju.
Wizyta w Moskwie doprowadziła jednak do kłótni z amerykańskim ambasadorem. Ten bowiem publicznie skomentował, przyciskany przez dziennikarzy, iż obecność u boku Putina Zemana jako jedynego europejskiego przywódcy może być cokolwiek niestosowna. Czeski prezydent nie pozostał dłużny: ogłosił, że od teraz drzwi na zamek na Hradczanach (w którym urzęduje głowa państwa) pozostaną dla ambasadora zamknięte. Jak przekonywał Zeman, to prawdziwy skandal, że ktoś śmiał się mieszać w wewnętrzne sprawy Czech i dyktować ich przywódcy, z kim powinien lub nie powinien się spotykać. Wiedział, co robi. Taką postawą zaskarbił sobie sympatię Czechów, którym spodobało się twarde „nie” rzucone Amerykanom, i nadał nowy ton dyskusji. A jednocześnie po raz kolejny przebił się do mediów.
– Zeman na początku prezentował twarz polityka proeuropejskiego, w odróżnieniu od swojego poprzednika Vaclava Klausa. Ale kiedy przyszło do konkretów, np. przy ukraińskim kryzysie, zachowywał się zupełnie inaczej – opowiada czeski dziennikarz Josef Pazderka, który m.in. był telewizyjnym korespondentem na Ukrainie. – Muszę przyznać, że jego postawa wobec Rosji i Ukrainy stanowiły dla mnie największe rozczarowanie, tym bardziej że nie jest ona wyrazem przekonań naszego państwa, tylko utrudnieniem w prowadzeniu wspólnej polityki unijnej. A kiedy człowiek zna fakty, robi się mu zwyczajnie smutno – dodaje Pazderka.
Co właściwie znaczy „pussy”
Zeman nie tylko nie wspiera europejskiej linii, ale jeszcze podbija bębenek. – I to w dość prymitywny sposób – zauważa jeden z moich rozmówców. W radiowym wywiadzie nadawanym w ramach cokwartalnej audycji z prezydenckiego pałacyku w Lanach pytany o prawa człowieka w Rosji wypalił, że Chodorkowski to zwykły łobuz, który jeździł z walizkami wypchanymi milionami, zaś Pussy Riot to pornograficzna grupa chuliganów. A potem nie mógł się powstrzymać i zaczął wyjaśniać, co to znaczy „pussy”. – No pizda. Pizda tu, pizda tam, to słowo pojawia się w ich tekstach – mówił Zeman. Chwilę później, rozprawiając już na inny temat, pozwolił sobie na następny wulgaryzm i rzucił, że pewna ustawa została „skurwiona przez rząd”.
– To była kolejna mistrzowska zasłona dymna. Wulgarne wypowiedzi w publicznym radiu zagwarantowały mu, że wszyscy skupią się tylko na tym. I nikt już nie będzie omawiał tego, co prezydent robił podczas wizyty w Chinach – mówi mój rozmówca, który czasem współpracuje z prezydentem.
I rzeczywiście. Sławetny wywiad odbył się zaledwie kilka dni po powrocie prezydenta z Azji. Do Chin poleciał, jak przyznał w tamtejszej telewizji, nie po to, by pouczać swojego gospodarza o prawach człowieka, lecz by nauczyć się, jak doprowadzić do wzrostu gospodarczego, a także jak... „stabilizować społeczeństwo”. Oprócz tego promował też pewnego biznesmena, posiadającego jedną z największych firm pożyczkowych w Czechach. Po czym wrócił do kraju jego prywatnym odrzutowcem. Powód? – Musiałem się wyspać przed obchodami dnia niepodległości. Zaś dzięki prywatnemu lotowi zaoszczędziłem trzy i pół godziny, a lot mógł się obyć bez międzylądowania – zbywał dziennikarzy prezydent.
Tymczasem skupione na nieparlamentarnym języku prezydenta media nie analizowały już dziwnych związków z przedsiębiorcą, które sięgają czasów wcześniejszych niż wspólna wizyta w Państwie Środka. Ten sam biznesmen był głównym sponsorem czesko-chińskiego forum inwestycyjnego i to właściwie jego jedynego Zeman wypromował w Chinach, przedstawiając najwyższym rangą politykom za Wielkim Murem.
Profesura się panu nie należy
– U Zemana nie podoba mi się przede wszystkim brak godności i szacunku wobec funkcji, którą pełni, ale też wobec wyborców. Obiecał, że będzie się starał ludzi jednoczyć. Tymczasem robi coś zupełnie odwrotnego, obraża dziennikarzy, każdego, kto odważy się go skrytykować. Atakuje też środowisko akademickie – żali się Josef Pazderka. Masłowski dodaje, że prezydent stara się ze wszelką cenę być antysystemowy. – Wykorzystuje swoją funkcję, żeby działać nawet wbrew przepisom. I w tym sensie jest antysystemowy, ale w sposób do bólu demagogiczny – mówi Masłowski.
Ze środowiskiem akademickim Zeman poszedł na wojnę już kilka miesięcy po objęciu fotela prezydenta. Teraz znowu sięgnął po te same metody walki co dwa lata temu, wracając na pierwsze strony gazet. W tym samym czasie, gdy trwała afera moskiewska i tropienie tekstu o Hitlerze, prezydent odmówił nadania tytułu profesorskiego trzem kandydatom. Powód? Ich przeszłość. Jeden jego zdaniem współpracował z tajnymi służbami (podobnie jak żona naukowca, o czym Zeman poinformował niedawno dziennikarzy). Drugi, sprawując funkcję dyrektora Galerii Narodowej, wszedł w niejasne, według prezydenta, interesy z prywatną firmą, zaś trzeci pracował w wydziale propagandy komunistycznej w czeskiej armii. Choć Zeman nie przedstawił dowodów na rzekomą korupcję ani na współpracę z StB (tajnymi służbami), to zdania nie zmienił. Nawet wtedy gdy jeden z naukowców udowodnił, że przeszedł trzykrotną lustrację.
To nie pierwsza taka sytuacja. W listopadzie 2013 r. prezydent Czech odmówił wręczenia tytułu profesora literaturoznawstwa Martinovi Putnie. Przyczyny nie ujawnił, pokrętnie tłumacząc, że nie chce poniżać Putny, podając powody swojej odmowy do wiadomości publicznej. Dziennikarze nie mieli jednak wątpliwości, że to zemsta za to, iż Putna aktywnie popierał jego rywala w walce o fotel prezydencki Karla Schwarzenberga. Sprawa skończyła się tak, że Zeman ostatecznie zgodził się podpisać mianowanie, ale zamiast prezydenta to minister szkolnictwa przekazał je literaturoznawcy.
Rzucanie szablą
Że woli się kreować na prezydenta mas i czeskich knajp, a nie reprezentanta intelektualnej, praskiej kawiarni, Zeman potwierdził podczas spotkania ze studentami. Rozpoczął od tego, że uczelnie wyższe produkują 20 proc. odpadów (młodych, którzy nie nadają się na studia). I zacytował ze śmiechem słowa znane z kultowego dzieła współautorstwa Zdenka Sveraka o Jare Cimrmanie, które uznał za najbardziej pasujące do sytuacji. – Nauczyciel oprowadza inspektora po klasie i mówi: proszę spojrzeć, w pierwszym rzędzie siedzi idiota koło debila, w drugim debil koło idioty. W trzecim głupek koło idioty, a w ostatnim rzędzie jest inaczej, tam siedzi dwóch idiotów obok siebie. Innymi słowami – podsumował swoją myśl prezydent – zastanówmy się, jak się pozbyć tego odpadu, czyli jak zmienić system finasowania wysokich szkół.
Jakby nie było mu dość, obraził też dysydentów, kiedy przed 25. rocznicą aksamitnej rewolucji stwierdził, że właściwie demonstracja z 17 listopada, która jest uznawana za symbol upadku komunizmu, nie była żadną „masakrą” tylko po prostu jedną z wielu manifestacji.
Aby podtrzymać swój wizerunek swojaka, często wspomina z humorem o swojej tuszy, pokazuje, jak lubi knajacki humor, czeskie jedzenie i śliwowicę.
Z tym, że pije, właściwie nałogowo, sam prezydent się nie kryje. Jest to na tyle znana sprawa, że zaraz po wygranych (prezydenckich) wyborach uśmiechnięta twarz Zemana pojawiła się na również na reklamie Becherovki, czyli tradycyjnego czeskiego likieru, z hasłami: „Milosz wygrał na procenty”, „Wznieśmy toast z prezydentem, z Miloszem”. Zaś on sam w jednym z filmów dokumentalnych (w którym pojawia się incydentalnie) chwalił się ówczesnemu prezydentowi Vaclavowi Havlowi: „Wie pan, ile w drodze do pana wypiliśmy becherovki? Autobus jechał napędzany dwoma środkami: benzyną i becherovką” – śmiał się Zeman. – On od początku mówił ludziom, że jest pijakiem. Ale i tak go wybrali. To się mogło wydarzyć tylko w Czechach – przekonywał niedawno jeden z komentatorów życia politycznego.
I choć Czesi są wyrozumiali, Zemanowi i tak udało się narazić społeczeństwu. Kilka miesięcy po wyborach podczas uroczystej prezentacji klejnotów królewskich na hradczańskim zamku, która jest szczególnym wydarzeniem w życiu Czechów (wystawiają je na widok publiczny tylko raz na kilka lat), najpierw podpierał się o ściany, nie mogąc utrzymać równowagi, a następnie niebezpiecznie chwiał się nad samymi precjozami. Dziennikarzom nie umknęło, że prezydent na zamek dotarł na uroczystość po suto zakrapianej imprezie w ambasadzie rosyjskiej. Rzecznik głowy państwa najpierw tłumaczył, że chodzi o problemy prezydenta z nogami, potem jego współpracownicy przekonywali, że ich szefa dopadła jakaś infekcja wirusowa. Wówczas jeden z ministrów, komentując zachowanie prezydenta, stwierdził kąśliwie: „Co prawda tego nie widziałem, ale słyszałem, że do klejnotów doszła jeszcze szabla”. O co chodzi? Po czesku to gra słów: rzucenie szabli to w potocznym języku nic innego jak puszczenie pawia.
I co z tego
– Wierzyłem w niego. Ale mam wrażenie, że albo mu alkohol zniszczył mózg, albo oszalał. Sam nie wiem, co by było gorsze – przyznaje jeden z moich rozmówców.
Zeman nie podziela bynajmniej niepokoju społeczeństwa. Wygląda raczej na to, że się świetnie bawi. Kiedy na stronie popularnego dziennika „Lidove Noviny” można było wysłać „wiadomość do prezydenta”, po kilku miesiącach redaktorzy zebrali w sumie 200 stron z listami, które przesłali na Hrad. Zeman odpisał na 50 stron.
Czytelnikowi, który zarzucał mu, iż jest alkoholikiem, prostakiem i kłamcą, dodając, że „niestety taki jest obraz całego naszego społeczeństwa”, Zeman ze spokojem odpowiedział: „To smutne, że w taki sposób odbiera pan swoich bliźnich”.
Na wyzwanie, by przestał pić, odparł, iż „nie będzie hipokrytą, przekonując, że już nigdy nie napije się dobrego morawskiego wina”.
Zaś Czeszce, która mu wytykała, że wstydzi się, iż jako obywatelka tego kraju musi znosić jego osobę w roli prezydenta („Jest pan zacofany, ograniczony intelektualnie i społecznie oraz polityczny prostak”), Zeman odpowiedział nie bez satysfakcji: „Pani cierpienie wskutek demokratycznych, wolnych wyborów, w których obywatele jasno wyrazili swój pogląd i swoją wolę”.
I nie można mu odmówić racji. Choć ten były socjaldemokrata przegrał w 2003 roku w wyścigu o fotel prezydenta – wtedy jednak wybierał parlament. Dekadę później wygrał z 54-proc. poparciem. I choć w grudniu zeszłego roku było kryzysowo: ufało mu do 34 proc., ale już w styczniu 2015 r. odzyskał zwolenników. Wierzy w niego blisko połowa społeczeństwa: popiera go 44 proc. Czechów.
Na pytanie o prawa człowieka w Rosji Milosz Zeman wypalił, że Chodorkowski to łobuz, który jeździł z walizkami wypchanymi milionami, zaś Pussy Riot to pornograficzna grupa chuliganów. A potem nie mógł się powstrzymać i zaczął wyjaśniać, co to znaczy „pussy”.