Brytyjski premier nie zdołał spełnić wszystkich obietnic sprzed pięciu lat , ale na dobre wyprowadził kraj z recesji. Efekty polityki oszczędności przeprowadzonej przez konserwatystów są co najmniej dobre
Poparcie dla konserwatystów / Dziennik Gazeta Prawna
Dziennik Gazeta Prawna
Choć opozycja zarzuca Davidowi Cameronowi niedotrzymanie większości obietnic, które złożył przed pięcioma laty, trudno to ocenić inaczej niż jako rytualną krytykę przedwyborczą. Nawet biorąc pod uwagę, że kilku kluczowych zobowiązań nie zrealizował, patrząc na dane gospodarcze, nie sposób nie przyznać, iż Wielka Brytania jest dziś w lepszej kondycji niż w 2010 r. Inna sprawa, że może to nie wystarczyć brytyjskiemu premierowi do pozostania na drugą kadencję.
Problem z oceną tego, na ile Cameron zrealizował swoje zapowiedzi, jest taki, że wyborczy manifest jego Partii Konserwatywnej z kwietnia 2010 r. składał się w dużej mierze ze spraw drugorzędnych i nieco technicznych. Analizując tylko ten program, wychodzi na to, że koalicja konserwatystów z Liberalnymi Demokratami dotrzymała większości obietnic. Ale to niecała prawda, ponieważ niektóre obietnice nie były zapisane w sztywny sposób, zaś koalicja podjęła działania, których skala nie była wcześniej zapowiadana.
Naprawianie państwa
Aby dokonać bilansu pięciu lat rządów Camerona, trzeba przypomnieć, w jakiej sytuacji była Wielka Brytania, gdy obejmował on władzę. Wiosną 2010 r. wyszła już wprawdzie z trwającej sześć kwartałów recesji, ale efekty pierwszej fali kryzysu finansowego były aż nadto widoczne. PKB na koniec 2009 r. był o prawie 5 proc. niższy niż w przedkryzysowym roku 2007. Wskutek operacji ratowania banków deficyt budżetowy wzrósł do prawie 11 proc. PKB, zaś recesja spowodowała, że bezrobocie przekraczało 8 proc., czyli było na najwyższym poziomie od 1996 r.
Konserwatyści przejęli władzę, obiecując naprawienie gospodarki, która – jak powiedział Cameron po objęciu urzędu premiera – znajdowała się w znacznie gorszym stanie, niż sądził. – To, w jaki sposób się tym zajmiemy, wpłynie na naszą gospodarkę, nasze społeczeństwo, właściwie cały nasz styl życia. Decyzje, które podejmiemy, dotkną każdej osoby w naszym kraju. A efekty tych decyzji będą odczuwalne w nadchodzących latach, a może nawet dekadach – mówił w czerwcu 2010 r., przedstawiając plany gospodarcze rządu.
Nie było w tych słowach wiele przesady. Kanclerz skarbu George Osborne rozpoczął cięcia wydatków budżetowych, jakich Wielka Brytania nie widziała od czasów Margaret Thatcher. Ich głównym celem była redukcja deficytu, ale były one zarazem zbieżne z innymi wyborczymi hasłami Camerona – budowy „wielkiego społeczeństwa”, które miało przejąć część kompetencji od nieefektywnego i nadopiekuńczego państwa, oraz rozmontowania nadmiernie rozbudowanego systemu zasiłków, który wręcz zachęcał do życia na koszt państwa.
To, na ile Cameronowi udało się zmusić Brytyjczyków do większego podejmowania odpowiedzialności za własne życie, jest oczywiście niewymierne, ale gospodarcze efekty polityki oszczędności są co najmniej dobre. Według opublikowanej wczoraj prognozy gospodarczej Komisji Europejskiej w tym roku brytyjski PKB wzrośnie o 2,6 proc., co jest zauważalnie lepszym wynikiem niż średnia unijna (1,8 proc.), zaś bezrobocie spadnie do 5,4 proc., co oznacza, że w całej Unii lepsze pod tym względem są tylko Niemcy. Na dodatek jego obecna stopa (5,6 proc.) jest najniższa od wiosny 2008 r. Zaś w 2013 r. Wielka Brytania odrobiła skutki kryzysu, bo jej PKB liczony w cenach stałych był większy niż w 2007 r., choć biorąc pod uwagę PKB na jednego mieszkańca, przedkryzysowy poziom zostanie przekroczony dopiero w tym roku.
Dystans wobec Brykseli
Wychodzenie z kryzysu w ogóle trwało nieco dłużej, niż początkowo przypuszczał Cameron. Dotyczy to zwłaszcza deficytu budżetowego. Po objęciu władzy brytyjski premier zapowiedział, że chce, by przed końcem kadencji zmienił się on w nadwyżkę. Tymczasem na koniec 2014 r. deficyt wynosił 5,7 proc. PKB, a obecny plan Osborne’a zakłada, że nadwyżka zostanie osiągnięta dopiero w roku podatkowym 2018/2019. To opóźnienie jest porażką Camerona, choć argument, że nie spełnił on obietnicy, wysuwają głównie ci, którzy przez całą kadencję zarzucali konserwatystom, iż prowadzone przez nich cięcia są zbyt bolesne społecznie. Choć w Wielkiej Brytanii (a także Irlandii) polityka oszczędnościowa zadziałała i pomogła wyjść z kryzysu, nie we wszystkich krajach tak było. Nie ma zatem pewności, że gdyby Osborne jeszcze mocniej zacisnął pasa, starając się za wszelką cenę zlikwidować deficyt, nie skończyłoby się to nawrotem recesji.
Niejednoznaczne są zaś dokonania premiera w kwestii polityki zagranicznej. Z jednej strony Cameronowi nie udało się wymusić na reszcie Unii żadnych ustępstw w kwestii ograniczenia swobody przepływu osób ani zablokować kandydatury Jeana-Claude’a Junckera na przewodniczącego Komisji Europejskiej, z drugiej – dotrzymał obietnicy, że nie będzie żadnego dalszego przekazywania uprawnień na rzecz Brukseli bez referendum i zmusił do podobnej deklaracji opozycyjną Partię Pracy. Poza tym, jeśli zostanie na drugą kadencję i rozpisze referendum w sprawie dalszego członkostwa kraju w UE, uzyskanie pewnych ustępstw będzie bardziej realne. Otwarte jest też pytanie, czy coraz bardziej dystansując się od Brukseli, Wielka Brytania nie traci przypadkiem politycznych wpływów w Europie. Zarazem trochę się też dystansuje od unijnego braku zdecydowania w polityce zagranicznej, które było widać w kwestii stosunku do Rosji i konfliktu na Ukrainie.
Ewidentną porażką Camerona jest natomiast to, że nie udało mu się ograniczyć liczby imigrantów osiedlających się w Wielkiej Brytanii. Konserwatyści obiecywali w 2010 r., że ich celem jest zmniejszenie salda netto migrantów poniżej 100 tys. osób rocznie. Ich liczba faktycznie przez pewien czas spadała, ale był to raczej efekt kryzysu i polityki oszczędnościowej niż działań rządu. Teraz ich liczba znowu rośnie. W ciągu 12 miesięcy do września 2014 r. do Wielkiej Brytanii przyjechały 624 tys. osób, co jest najwyższym wynikiem w historii, a wyjechały z niej 324 tys. osób. To oznacza, że saldo netto jest trzykrotnie większe niż obiecywane. Na dodatek, jako że imigracja stała się dla Brytyjczyków najważniejszym tematem jutrzejszych wyborów, fiasko działań w tej kwestii może się okazać dla Camerona brzemienne w skutki. Dzięki antyimigranckim hasłom zyskuje na popularności Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP), która odbiera głosy przede wszystkim konserwatystom. Głosy, których Cameronowi może zabraknąć do stworzenia większości w Izbie Gmin na drugą kadencję. ©?