Znane powiedzenie o tym, że historię piszą zwycięzcy, trzeba nieco przystosować do współczesnych czasów. Historii nie piszą już zwycięzcy, lecz ci, którzy prowadzą skuteczniejszą politykę historyczną, nawet jeśli wcześniej byli przegranymi.
Coraz częściej się bowiem okazuje, że ci, którzy wywołali wojnę – zresztą przegraną – wcale nie byli tak do końca źli, bo przecież większość z nich też była jakoby ofiarą systemu, zaś ci, którzy byli w tej wojnie pierwszą ofiarą, wcale nie byli tacy niewinni, bo przecież przy okazji pomagali w zbrodniach. Pierwszy problem – że ta nowo pisana historia jest nieprawdziwa, drugi – że dotyczy nas, trzeci – że w przeciwieństwie do dwóch naszych sąsiadów, tych największych, polityki historycznej nie prowadzimy wcale. I jeśli się to nie zmieni, historię wygranej wojny będziemy przegrywać coraz bardziej.
Oczywiście trudno mieć pretensje do władz III RP, że nie zajęły się od razu polityką historyczną, bo tuż po 1989 r. mieliśmy dużo innych zmartwień, byliśmy krajem na dorobku i w ogóle wiele rzeczy miało wyglądać inaczej. Zresztą teraz byłoby to płakaniem nad rozlanym mlekiem. Teraz krajem na dorobku nie jesteśmy, nasz dobrobyt nie jest uzależniony od kredytów z Berlina, Moskwy czy Waszyngtonu i najwyższy czas, byśmy bardziej zdecydowanie walczyli o swoją prawdę.
Przy całej sympatii dla dobrych chęci stojących za tego typu inicjatywami – jako odpowiedź na tego rodzaju wypowiedzi, jaką popisał się szef FBI, nie wystarczą strona na Facebooku, działalność niewielkiej prywatnej organizacji, która tropi przekłamania, czy wezwania do bojkotu konsumenckiego towarów z jakiegoś kraju (nikt chyba nawet nie wierzy w skuteczność bojkotu towarów amerykańskich czy niemieckich). Tym, czego potrzebujemy, jest państwowy urząd – najlepiej przy prezydencie – który z automatu będzie się zajmował wszystkimi takimi sprawami. W którym będą zatrudnieni świetnie przygotowani, dobrze opłacani – i bezwzględni – specjaliści od prawa międzynarodowego. Ktoś napisał czy powiedział o „polskich obozach”? Albo w ciągu 24 godzin przeprosi i zamieści sprostowanie, albo proces przed sądem. Ktoś w jakimś programie rozrywkowym opowiedział dowcip ośmieszający Polaków? Albo w ciągu 24 godzin przeprosi, albo proces. I tak wobec każdego. Wzorem może być żydowska Liga przeciw Zniesławieniom (Anti-Defamation League), która faktyczne czy rzekome przejawy antysemityzmu tropi, zresztą całkiem skutecznie, od ponad stu lat i na publiczne opowiadanie antysemickich dowcipów nikt sobie w USA nie pozwala. I tak jak ADL polski urząd powinien być niemalże nadwrażliwy na przejawy antypolonizmu – ciąganie kogoś po sądach, niezależnie od ostatecznego efektu, też ma skutek odstraszający.
Uprzedzam ewentualny argument o kosztowności takiego urzędu – niezależnie od kosztów to się nam opłaca. Dobre imię czy pozytywny image kraju same w sobie są wartościami bezcennymi, ale też mają konkretne przełożenie na gospodarkę. Nie chciałbym, aby za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat ktoś bojkotował Polskę, „bo to ten kraj, którego mieszkańcy mordowali Żydów”.
Potrzebujemy urzędu, który z automatu zajmie się wszystkimi sprawami zniesławiającymi Polaków