Nadzwyczajne zagrożenia wymagają podjęcia nadzwyczajnych działań, uznali przywódcy Ligi Arabskiej i na niedzielnym szczycie postanowili zmaterializować funkcjonujący od mniej więcej 50 lat pomysł, by stworzyć wspólne siły zbrojne tej organizacji.
Tym, co skłoniło arabskich polityków do takiego kroku, jest oczywiście ekspansja Państwa Islamskiego, które nie dość, że kontroluje połowę Syrii i Iraku, to jeszcze zdobywa przyczółki w Libii i Jemenie. Islamskich radykałów – oraz innych przyszłych wrogów – mają zwalczać elitarne oddziały liczące 40 tys. żołnierzy, mające do dyspozycji m.in. samoloty, okręty i lekką artylerię.
Zagrożenie, owszem, jest prawdziwe i wspólne, ale pomysł utworzenia jednej armii pod sztandarem Ligi jest – delikatnie mówiąc – mało realny. Z pomysłem powołania armii Unii Europejskiej wyskoczył niedawno szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker, choć nie sprecyzował, jak taka armia miałaby funkcjonować – kto miałby za nią płacić, kto nią dowodzić i decydować o jej użyciu. Oraz co zrobić, gdy poszczególne państwa mają inne zdanie w tej ostatniej kwestii – choć przecież Unia teoretycznie prowadzi wspólną politykę zagraniczną. W przypadku Ligi Arabskiej uzgodnienie takich kwestii jest już jakąś fantastyką. Liga Arabska wspólnej polityki zagranicznej nie prowadzi i nawet nie ma na razie takich ambicji, więc zanim np. Irak, który walczy z Państwem Islamskim, i Katar, który ponoć nieformalnie je wspiera uzgodnią, czy użyć wojska Ligi, dżihadyści prędzej sami tę armię zaatakują. Fakt, że o utworzeniu takiej armii mówiło się od pół wieku, powinien arabskim przywódcom dać wiele do myślenia.
Po drugie, powinni przypomnieć sobie historię ostatnich kilku dekad. Z pewnością, gdyby taka armia powstała, ktoś, kiedyś rzuciłby pomysł, by wspólnie zaatakować Izrael. Takie próby – choć nie pod sztandarami Ligi Arabskiej, tylko poszczególnych kilku państw – nie kończyły się zbyt dobrze. W wojnie sześciodniowej w 1967 r. Izrael walczył przeciwko wszystkim swoim sąsiadom i mimo tego, że Arabowie mieli dwukrotną przewagę liczebną, odniósł błyskawiczne zwycięstwo, ponosząc przy okazji 10-krotnie mniejsze straty. W wojnie Jom Kippur w 1973 r. proporcje w początkowych siłach i w stratach były podobne – jedyna różnica jest taka, że walki nie trwały niespełna tydzień, lecz niespełna trzy tygodnie.
Armia Ligi Arabskiej raczej nie powstanie, a jeśli nawet, to Państwa Islamskiego nie pokona. Ale jeśli przywódcy krajów arabskich zamierzają coś zrobić z Państwem Islamskim, to na początek powinni się zająć tym, by obywatele ich własnych krajów nie zasilali szeregów dżihadystów. Trochę więcej racjonalnego myślenia o gospodarce, co przełoży się na poziom życia, z pewnością w tym pomoże.