Stary Kontynent ma pecha, że niedaleko jego granic leży przerażająco biedna, wstrząsana wojnami religijnymi Afryka. Ale mieszkańcy Czarnego Lądu mają prawo czuć się jeszcze większymi pechowcami z powodu bliskości Europy.
Krwawa jatka w Muzeum Bardo jest jak tragiczne post scriptum dopisane do historii arabskiej wiosny. Zaledwie pięć lat temu wydawało się, że ludy krajów arabskich obalą dyktatury, by zastąpić je demokracjami opartymi na europejskich wzorcach. Dziś ostatnim spośród państw, w których ostały się liberalne reformy, jest Maroko. Ale i tam radykałowie robią wszystko, żeby przejąć władzę.
Paradoks polega na tym, iż arabska wiosna była efektem działań Zachodu promującego na różne sposoby demokrację. Pierwszą kostkę domina pchnęła inwazja Stanów Zjednoczonych wraz z sojusznikami na Irak w 2003 r. Jej deklaratywny cel stanowiło obalenie dyktatury Saddama Husajna i ustanowienie modelowej demokracji. W efekcie rządzący tam od 80 lat sunnici stracili władzę na rzecz szyitów i Kurdów. Uciskana przez dekady większość wzięła potem pomstę na odsuniętej od rządów mniejszości i kraj pogrążył się w kompletnym chaosie. Dziesięć lat później USA nie były już tak skłonne pomagać rebeliantom w obaleniu Muammara Kaddafiego. Ale brutalne poczynania libijskiego dyktatora sprowokowały w końcu interwencję militarną Francji i Wielkiej Brytanii, wspartą przez Waszyngton.
Jednak tam, gdzie upadały tyranie, wcale nie triumfowała wolność, lecz muzułmańscy radykałowie. Strach przed nimi sprawił, że Unia Europejska przymknęła oko na odrestaurowanie w Egipcie wojskowej dyktatury przez marszałka Abdel Fattah al-Sisiego. Zupełnie też nie ma ochoty obalić władającego Syrią Baszszara al-Asada. Nawet gdy na jego polecenie mordowano cywili przy użyciu broni chemicznej.
To samoograniczanie się Zachodu nie powstrzymuje już upadku kolejnych kostek domina. Radykałowie w Iraku i Syrii budują swoje wymarzone Państwo Islamskie. Niszcząc wszystko, co kojarzy im się z zachodnim światem. Anarchia w Libii otwiera możliwość ustanowienia tam kalifatu. Jeśli tak się stanie, Europa będzie musiała wybrać, czy nadal pozostać bierną, ryzykując przeniesienie wojny na Stary Kontynent, czy w końcu działać. Zapewne w efekcie po raz kolejny zjedzona zostanie ta sama afrykańska żaba.
Dobre złego początki
Na poczatku XIX wieku Afryka stanowiła miejsce wyjątkowo mało interesujące dla białego człowieka. W Europie rozpędu nabierała rewolucja technologiczna, która miała przynieść zmiany niemające odpowiednika w przeszłości. Burzliwy rozwój przemysłu i wymiany handlowej sprawił, że mocarstwa ze Starego Świata stały się potężniejsze gospodarczo i militarnie od całej reszty świata. W tym czasie zakładane przez Europejczyków faktorie handlowe i osady w Afryce powoli wymierały. Jedynie na południu kontynentu w rejonie Kapsztadu aktywną akcję osiedleńczą prowadzili Holendrzy. Pojawiła się więc szansa, by na Czarnym Lądzie powstało kilka dobrze zorganizowanych państw mogących zadbać o porządek w całym regionie. Stopniowo spod kurateli słabnącego Imperium Osmańskiego oswabadzały się: Trypolitania, Tunis i Algieria. Umacniając swoją niezależność dzięki wsparciu Wielkiej Brytanii oraz Francji. Status niezależnego królestwa cały czas utrzymywało Maroko.
Jednak najwięcej do powiedzenia zaczynał mieć Egipt. Wojskowa ekspedycja Napoleona Bonaparte do kraju piramid dała możliwość zrobienia wielkiej kariery tureckiemu dowódcy Muhammadowi Alemu Paszy. Sułtan, za oddane mu zasługi podczas walk z francuską inwazją, mianował Muhammada Alego w 1805 r. wicekrólem Egiptu. Rzeczywistą władzę nad krajem musiał on potem po prostu wywalczyć. „Przede wszystkim wymagało to poskromienia wahabitów, zwolenników purytańskiej sekty muzułmańskiej, która powstała w środowisku koczowniczych Beduinów zamieszkujących arabską pustynię” – opisują Roland Oliver i Anthony Atmore w książce „Dzieje Afryki po 1800 roku”.
Muhammad Ali przez kilka lat wyżynał fanatyków, aż przywrócił bezpieczeństwo w całym regionie. Stabilizacja zaowocowała zwiększoną wymianą handlową. Przy czym szczególnie rozkwitł handel ludźmi – i to nie tylko w Egipcie, lecz także we wszystkich krajach Maghrebu. Jedynie na centralnym targu w Tunisie każdego roku właściciela zmieniało 10 tys. niewolników sprowadzonych tam z głębi lądu. Oparcie gospodarek na jednym „towarze eksportowym” oznacza w dłuższym czasie nieuchronne kłopoty. W przypadku Afryki nie musiano na nie długo czekać, ponieważ jednym z efektów zmian zachodzących w Europie stało się potępienie niewolnictwa. W czasach rewolucji przemysłowej stanowiło ono kłopotliwy anachronizm. Rządy kolejnych krajów łatwo przejmowały więc idee propagowane przez ruch abolicyjny. Gdy niewolnictwo w 1792 r. zdelegalizowała Dania, wkrótce w jej ślady poszły kolejne państwa. Najważniejsze okazało się podjęcie takiej decyzji przez Wielką Brytanię w 1807 r. Angielska flota panowała na morzach całego świata i potrafiła zatruć życie handlarzy żywym towarem. Za cywilizowanie krajów Maghrebu Europejczycy wzięli się, gdy tylko trochę odpoczęli po wojnach napoleońskich. Uczestniczący w nich po przeciwnych stronach admirałowie: Jurien de la Graviere oraz Thomas Fremantle, dowodzili wspólną francusko-brytyjską eskadrą, która w 1819 r. pożeglowała wzdłuż północnych brzegów Afryki, wstępując do kolejnych portów, żeby dać do wyboru lokalnym władzom uwolnienie niewolników lub ostrzał artyleryjski. W kolejnych latach brytyjskie lub francuskie okręty organizowały regularne blokady na Morzu Śródziemnym, by ukrócić prowadzony przez Arabów handel żywym towarem.
Próba narzucenia europejskich standardów państwom Maghrebu wynikła z bardzo szlachetnych pobudek. Pytać się o zdanie w tej kwestii zacofanych cywilizacyjnie Arabów nikt nie zamierzał. Tym bardziej że technologiczna przewaga pozwoliła marynarkom wojennym zachodnich mocarstw skutecznie ukrócić wywóz niewolników z Afryki do Turcji i na Bliski Wschód. Nie przewidziano jednak tego, że odetnie to Czarny Ląd od stale dotąd płynącego strumienia gotówki oraz towarów przemysłowych. Luca Serafini, autor książki „Wiek imperializmu”, jest zdania, że to właśnie europejski abolicjonizm przyniósł Afryce ogromny, trwający ponad pół wieku krach gospodarczy. W ślad za kryzysem ekonomicznym przyszły wstrząsy polityczne. Te również zapoczątkowali politycy ze Starego Kontynentu, przenosząc na Czarny Ląd swoje rozgrywki.
Z działami na muchy
Thomas J. Craughwell w „Wielkiej księdze wynalazków” zapisał, że packa na muchy jest bardzo oryginalną konstrukcją wynalezioną w Afryce. Co więcej, stała się ona wśród niektórych plemion symbolem władzy królewskiej. Takim jak w Europie berło. Traf chciał, że uznać ją można także za symbol tego, jak niebezpieczne dla państw afrykańskich bywały kontakty z europejskimi mocarstwami.
Pierwsza przekonała się o tym Algieria. Kraj ten przez stulecia pozostawał w bliskich relacjach handlowych z Francją, za czasów Napoleona stając się nawet głównym dostawcą zboża dla cesarstwa. Przy czym, z powodu wojennych wydatków, kupowano je na kredyt. Gdy Bonaparte poniósł klęskę i w Paryżu zwycięskie mocarstwa restaurowały monarchię, nowy król Ludwik XVIII odmówił spłaty długów. Tej decyzji nie przyjął do wiadomości rządzący w Algierii Husajn Dej i przez następne lata uparcie żądał uiszczenia należności. Próbował nawet windykować ją od francuskich statków przepływających niedaleko afrykańskich wybrzeży. Do rozmowy o długu wrócił w 1827 r., kiedy w stolicy państwa – Algierze – zjawił się francuski konsul. Muzułmański kraj, dotknięty embargiem na handel niewolnikami, dramatycznie potrzebował gotówki. Tymczasem konsul jak zwykle odmówił spłaty należności. Rozsierdzony Dej walnął go packą na muchy w twarz. Ale wojna o muchołapkę wybuchła dopiero trzy lata później w maju 1830 r. Wtedy to u wybrzeży Algierii zjawiła się nagle licząca ponad 350 statków flota francuska. Na ląd desantowano 37 tys. żołnierzy, którzy pod dowództwem generała Louisa Auguste’a de Bourmonta zdobyli Algier.
„Francuska inwazja na Algierię była jednym z najbardziej bezzasadnych i nieprzemyślanych posunięć politycznych w XIX wieku” – twierdzą autorzy „Dziejów Afryki po 1800 roku”. Jej prawdziwą przyczynę nie stanowił rzecz jasna wymierzony packą na muchy policzek, lecz to, że rządzący w Paryżu król Karol IX dramatycznie potrzebował jakiegokolwiek sukcesu. Francuzi buntowali się bowiem przeciw monarchii i znów pachniało rewolucją. Królewscy doradcy wymyślili więc honorową wojnę. Faktycznie odniesiono w niej błyskawiczny sukces. Armię Algierii zniszczono, a Husajna Deję wzięto do niewoli. Francja ocaliła honor, czego jednak obywatele nie docenili, bo w lipcu 1830 r. rewolucja i tak wybuchła. Przebrany za kobietę Karol IX uciekł do Anglii, ale wojsko francuskie, skoro już wylądowało w Afryce, to tam pozostało. Wikłając się na wiele dekad w wojnę z miejscową partyzantką. O ile bowiem miasta na wybrzeżu udało się objąć kontrolą, o tyle w głębi lądu najwięcej do powiedzenia mieli miejscowi watażkowie. Ogłoszenie dżihadu, czyli świętej wojny przeciwko najeźdźcom z Europy, zobowiązywało do pomocy muzułmanów z krajów ościennych. Tak też się działo, więc w odwecie za dostarczanie broni i ochotników do oddziałów powstańczych francuska armia najechała Maroko. Zniszczono tamtejsze siły zbrojne, ale z okupacji zrezygnowano. W tym czasie nad 95 proc. obszarów Afryki władzę nadal sprawowali jej dotychczasowi mieszkańcy. Nie istniał też żaden ważki powód, by Europejczycy musieli to zmieniać. Mimo to postąpili dokładnie odwrotnie.
Reakcja łańcuchowa
Wejście na stałe do Algierii zmusiło Paryż do zajęcia się także sąsiednią Tunezją. Choć kraj ten był najbardziej postępowym i prozachodnim ze wszystkich w świecie arabskim. Jako pierwszy zdelegalizował handel niewolnikami, po czym rządzący w Tunisie Ahmad Bej przygotował projekt konstytucji napisany pod dyktando konsulów: francuskiego i brytyjskiego. Ustawa zasadnicza gwarantowała wszystkim obywatelom: równość wobec prawa, wolność osobistą i swobodę prowadzenia działalności gospodarczej. Ów akt prawny mógł uchodzić za nowoczesny w każdym kraju Europy Zachodniej. Niewiele to pomogło, bo w Paryżu zaczęto się obawiać, iż Tunezja może wejść w zbyt bliski sojusz z Wielką Brytanią lub Włochami. Co z kolei zagroziłoby kruchemu panowaniu Francji w Afryce Północnej. Fobia ta narastała stopniowo, aż w końcu Paryż zdecydował się w 1881 r. na działania prewencyjne. Jako pretekst wykorzystano tym razem nie packę na muchy, lecz to, że członkowie niektórych tunezyjskich plemion przekradali się przez granicę, by wesprzeć działania algierskich rebeliantów. Po nagłośnieniu tego faktu francuskie wojska pomaszerowały na Tunis i wkrótce cała Tunezja znalazła się pod francuską okupacją.
Obawa przed kolejną interwencją zbrojną w Maroku sprawiła, że władca kraju postanowił odizolować go od reszty świata. Zamknął granice, zabronił poddanym podróżować do Europy, a kontakty z chrześcijanami nakazał ograniczyć do minimum. Ale i taka postawa wygenerowała kolejny konflikt. Sułtan usiłował bowiem również zamknąć znajdujące się na wybrzeżu dwa należące od XVI wieku. do Hiszpanii porty: Ceutę i Melillę. Madryt nie zamierzał w tej kwestii szukać kompromisu – w 1859 r. wysłał do Afryki korpus ekspedycyjny. Żołnierze ze Starego Kontynentu i tym razem okazali się skuteczniejsi. Pokonane Maroko zgodziło się na warunki pokoju. Muzułmańskie królestwo zobowiązało się wypłacić Hiszpanii ogromne odszkodowanie. To zmusiło sułtana do zaciągnięcia na ten cel pożyczki w Londynie, mimo iż angielski wierzyciel postawił bardzo twarde warunki. Zabezpieczeniem kredytu stały się marokańskie dochody celne. Wkrótce delegowani z Londynu komisarze przejęli kontrolę nad komorami celnymi na granicy Maroka, co bardzo zaniepokoiło rząd w Paryżu. Konkurencja między Wielką Brytanią a Francją o arabskie królestwo trwała trzy dekady, aż w 1912 r. Francja zdecydowała się na całkowitą aneksję Maroka.
W innych regionach Afryki ten mechanizm działał bardzo podobnie, owocując całkowicie irracjonalnymi poczynaniami. Nim rozpoczął się wyścig kolonizatorski, Wielka Brytania nie miała najmniejszego zamiaru podbijać Czarnego Lądu. Jeszcze w 1865 r. powołana w Izbie Gmin specjalna komisja do spraw Afryki zaleciła zlikwidowanie na jej terytorium wszelkich brytyjskich osad, ponieważ utrzymanie ich przynosiło dużo więcej strat niż korzyści. Rekomendowano pozostawienie jedynie dwóch baz floty wojennej w okolicach Sierra Leone oraz Freetown. Ale gdy na mapie Afryki Francuzi strącali kolejne kostki domina, rozsądek przestawał się liczyć.
Wpuszczeni w kanał
Wielki talent polityczny Muhammada Alego sprawił, iż rządzony przez niego Egipt stał się potężniejszy niż Turcja, której formalnie podlegał. Wydawało się nawet, że jako jedyny kraj w północnej Afryce zdoła zachować całkowitą suwerenność. Ale budowa nowoczesnego państwa okazywała się kosztowną inwestycją. Dotyczyło to szczególnie sił zbrojnych. Władca sprowadził do Egiptu francuskich doradców wojskowych i instruktorów, żeby pomogli mu unowocześnić armię. Ci zaś w pierwszym rzędzie postulowali modernizację uzbrojenia.
„Muhammad Ali był uzależniony od dostaw broni i sprzętu wojskowego z Europy. Ten zaś był bardzo drogi, dlatego jednym z celów gospodarczych i administracyjnych reform w Egipcie w okresie panowania Muhammada Alego była konieczność pozyskania pieniędzy na uzbrojenie armii” – opisują Roland Oliver i Anthony Atmore. Co nie przedstawiało się łatwo w dobie zapaści ekonomicznej, która dotknęła cały kontynent. Do tego jeszcze, gdy w 1849 r. Muhammad Ali zmarł, jego potomkowie boleśnie udowodnili, iż nie odziedziczyli zdolności założyciela dynastii.
Panujący dwie dekady później w kraju nad Nilem Ismail Pasza zupełnie nie dostrzegł, jakie zagrożenie może przynieść przekopanie kanału łączącego Morze Śródziemne z Czerwonym. Skuszony potencjalnymi zyskami wydał zgodę, żeby inżynier Ferdinand de Lesseps wcielił w życie swoją idee fixe sfinansowaną przez francuskich inwestorów. Uroczyste otwarcie Kanału Sueskiego odbyło się w listopadzie 1869 r., co stanowiło wydarzenie na skalę światową. Powstał bowiem szlak żeglugowy radykalnie skracający czas trwania rejsu z Europy do Indii, Chin czy Japonii. Nic dziwnego, iż w Londynie natychmiast zaczęto snuć plany związane ze zdobyciem nad nim panowania. Firma zarządzająca Kanałem Sueskim była spółką, której 207 tys. akcji posiadała Francja, a 176 tys. zatrzymał Ismail Pasza (mniejszościowe udziały mieli też prywatni inwestorzy). Łatwe pozyskanie wielkiego kapitału wyzwoliło u władcy Egiptu mocarstwowe ambicje. Zaplanował więc podbój Etiopii, lecz zamiast sukcesów jego wojska doświadczały kolejnych klęsk. Tymczasem broń dla nich kupował na kredyt od europejskich banków, które ustaliły oprocentowanie na drastycznie wysokim poziomie, 12 proc. w skali roku. W końcu spłata samych odsetek wymagała wyłożenia jednorazowo 3 mln funtów szterlingów. Jedyne zaś, co zostało mu cennego, były to akcje kanału, które chciał sprzedać za 4 mln funtów. Na co tylko czekał brytyjski premier Benjamin Disraeli.
„Jest kwestią życiowej wagi dla autorytetu Waszej Królewskiej Mości i dla zasięgu Jej władzy w tym krytycznym momencie, aby Kanał należał do Anglii” – napisał w liście do królowej Wiktorii szef rządu. Po czym wystarał się o błyskawiczny kredyt od barona Rothschilda na zakup udziałów w Kanale Sueskim. Kiedy w listopadzie 1875 r. Wielka Brytania została jego kluczowym współudziałowcem, Ismail Pasza nadal nie dostrzegał, iż czeka go rychła katastrofa. Nawet gdy na łamach londyńskiego „The Times” pojawił się artykuł informujący czytelników, że aby cenny szlak żeglugowy pozostał niezagrożony, „może okazać się rzeczą absolutnie niezbędną podjęcie takich kroków, które zapewnią bezpieczeństwo najbardziej z nami związanej części tego imperium (Egiptu – red.)”.
Ostatnie kostki domina
Władca Egiptu w zasadzie sam był sobie winien. Pieniądze zarobione na sprzedaży akcji roztrwonił podczas kolejnej wojny z Etiopią, stawiając swój kraj na krawędzi bankructwa. Dbające o bezpieczeństwo Kanału Sueskiego rządy Wielkiej Brytanii i Francji przysłały wówczas doradców ekonomicznych, by przejęli kontrolę nad egipskim ministerstwem finansów. Potem stopniowo Europejczycy anektowali kolejne ministerstwa, wzbudzając tym rosnącą nienawiść wśród tubylców. W bardzo spektakularny sposób wybuchła ona w czerwcu 1882 r. Rozfanatyzowany tłum Egipcjan linczował każdego białego złapanego na ulicach Kairu. Chcąc zadbać o swoich obywateli oraz chronić strategiczny szlak żeglugowy, Wielka Brytania musiała podjąć interwencję zbrojną. Przebiegła ona podobnie jak wszystkie wcześniejsze ekspedycje wojsk europejskich na kontynent afrykański. Miejscowa armia została błyskawicznie rozbita, a następnie utworzono administrację okupacyjną. Ustanowienie nowego porządku podsumowało oświadczenie wydane przez premiera Williama Gladstone’a 13 stycznia 1883 r. Deklarował on, że Wielka Brytania przejęła kuratelę nad Egiptem jedynie „do momentu, gdy zapanuje w kraju spokój”. O tym, czy takowy już zapanował, decydował Londyn.
Tymczasem poczynania Anglików i Francuzów wzbudziły wielkie zaniepokojenie w Berlinie. Niemcy mieli podstawy obawiać się, że cały kontynent chcą zagarnąć tylko dla siebie dwa konkurencyjne mocarstwa. Dlatego kanclerz Otto von Bismarck, choć osobiście uważał kolonizację Czarnego Lądu za marnotrawstwo pieniędzy, przygotował w 1883 r. wielką aneksję: Kamerunu, Togo, Afryki Wschodniej i Południowo-Wschodniej. Wyścig po kolonie trwał w najlepsze, a kolejne kraje usiłowały wyszarpać coś dla siebie. W ciągu zaledwie 30 lat do 1914 r. Europejczycy przejęli władzę nad 90 proc. obszaru Czarnego Lądu. „Państwa europejskie podzieliły ten kontynent głównie po to, żeby zyskać pewność, iż konkurenci nie zamkną im dostępu do regionów, które mogą okazać się cenne w przyszłości. Ważne było dla nich posiadanie, nie rozwój” – podsumowują Roland Oliver i Anthony Atmore. Przy czym realne koszty absurdalnego wyścigu okazywały się dużo wyższe od zysków. Proporcja ta nigdy się nie odwróciła i w połowie XX wieku mocarstwa kolonialne dość łatwo zgodziły się oddać Afrykanom niepodległość, czym niekoniecznie ich uszczęśliwiły. Bo utworzono sztuczne państwa, często łącząc w jednych, narysowanych od linijki granicach, śmiertelnie ze sobą skłócone plemiona.
Ubocznym efektem dekolonizacji okazał się też kryzys ekonomiczny o podobnej skali do tego, który wybuchł po delegalizacji niewolnictwa. Realnie nie istniała nawet najmniejsza szansa na zbudowanie demokratycznych struktur funkcjonujących tak jak europejskie. I nie zmieniło się to do dziś. Za to nowa fala destabilizacji powoduje, że Unia Europejska będzie najpewniej zmuszona zająć się znów na poważnie Czarnym Lądem. Co jego mieszkańców powinno napawać uzasadnionym lękiem.
W 1865 r. specjalna komisja zaleciła zlikwidowanie brytyjskich osad w Afryce, ponieważ utrzymanie ich przynosiło dużo więcej strat niż korzyści. Ale gdy na mapie Czarnego Lądu Francuzi strącali kolejne kostki domina, rozsądek przestawał się liczyć.