Niespodziewany zwrot w londyńskim śledztwie w sprawie zabójstwa Aleksandra Litwinienki. Jeden z głównych podejrzanych chce zeznawać. Dmitrij Kowtun - lub ktoś za niego się podający - napisał do prowadzących śledztwo i poprosił o szansę przedstawienia swojej wersji. Kowtun nie przyjechałby na Wyspy z Rosji. Wszystko miałoby to się odbyć dzięki technice wideo.

To Kowtuna i jego towarzysza Andrieja Ługowoja brytyjska policja oskarża o dodanie zabójczego polonu do herbaty Litwinienki. Badająca wypadki z 2006 roku policja domagała się ekstradycji obu mężczyzn, ale Rosjanie nie chcieli nawet o tym słyszeć. "Istnieje już wystarczająco wiele przesłanek, by powiązać ich z tą śmiercią. Chodzi szczególnie o radioaktywny szlak prowadzący z Moskwy do Londynu i z powrotem" - mówi Polskiemu Radiu dr Peter Duncan, specjalista od Rosji z University College London.

Wcześniej oskarżyciele przedstawili w Londynie dowody mają pokazywać, że ów szlak wiódł przez Niemcy. Kowtun, wyposażony w truciznę, miał przylecieć do stolicy Wielkiej Brytanii przez Hamburg. Tam spotkał się ze swoją byłą żoną.

Prawnik wdowy po Litwinience Ben Emmerson ma tymczasem wątpliwości. I pyta czy to nie będzie inscenizacja, w której Kowtun przeczyta po prostu okrągłe zdania, które napisali jego mocodawcy.
Publiczne dochodzenie trwa w Londynie od końca stycznia. Po latach kluczenia, brytyjski rząd dał w końcu na nie zielone światło w połowie zeszłego roku.


Większość komentatorów przekonana jest, że decyzja ta miała związek z wydarzeniami na Ukrainie.