Polskie stronnictwa ludowe miały wielokrotnie kłopot z zajęciem wyraźnego stanowiska w sprawie polskiej racji stanu. Już w 1920 r. zachowanie premiera Witosa wobec Piłsudskiego nie było politycznie jednoznaczne, a trwała wojna, czyli w grę wchodziła kwestia racji stanu. Na czym polega idea racji stanu?
Henry Kissinger zachwyca się tym, jak wprowadził ją do polityki kardynał Richelieu. Potem potwierdził na wiele stuleci pokój westfalski (1648). Richelieu – upraszczając ogromnie – wprowadził w życie ideę racji stanu, czyli lojalności wobec podstawowych zasad państwowej polityki zagranicznej. Tolerował protestantów, dopóki nie szukali poparcia w Anglii, tolerował fanaberie wielkich panów, dopóki nie szukali poparcia w Hiszpanii. Takie zachowanie uważał za zdradę państwa. I dopiero wtedy, czyli od momentu realizacji racji stanu, możemy sensownie mówić o zdradzie instytucji państwa, a nie tylko o zdradzie króla czy jego rodziny.
Idea racji stanu przetrwała w stanie niemal niezmienionym do naszych czasów. Wprawdzie niektórzy specjaliści mówią o czasach postwestfalskich, ale to tylko rozgrywki słowne. W Polsce długo był z nią kłopot, gdyż Polska nie uczestniczyła w traktacie westfalskim i nie stworzyła nowoczesnego państwa po 1791 r. Z tego powodu nawet sprawa Targowicy nie była odbierana jednoznacznie przez polską szlachecką opinię publiczną.
Po 1989 r. sprawy stanęły jasno. Podstawowe polskie interesy w polityce zagranicznej były wyjątkowo klarowne. Jeżeli się spierano, to o kształt naszej obecności w NATO i w Unii Europejskiej, a tylko nieliczni i nieważni w ogóle kwestionowali tę obecność. Podobnie jest ze sprawą Ukrainy. Można mieć różne zdania, jak pomagać Ukrainie i jak roztropnie nie drażnić nadmiernie Rosji, która przecież pozostanie naszym sąsiadem, jednak w kategoriach racji stanu wsparcie udzielane Ukrainie przez Polskę jest poza dyskusją. I to nie tylko z racji humanitarnych i przyjacielskich, ale z zimnych racji wynikających z politycznej kalkulacji. Niepodległa i silna Ukraina jest dla Polski ze wszelkich racji korzystna.
Na tym tle zdumiewają nieroztropność wicepremiera Piechocińskiego (może tylko jednorazowa) oraz zaskakujące wypowiedzi kandydata na prezydenta pana Jarubasa. Podważanie racji i sensu polskiej polityki wschodniej narusza obecnie polską rację stanu. Nie czyni tego największa partia opozycyjna, czynią tylko szaleńcy w gatunku Korwin-Mikkego. Z jakiego powodu PSL czy tylko jego ważni przedstawiciele dołączają się do głosów niezgodnych z polską racją stanu?
Otóż PSL zawsze przed kolejnymi wyborami starało się dystansować od partii, z którą był w koalicji rządowej. Z pewną niechęcią cwaniactwo takie można tolerować. PSL zdawało się mówić – co złego, to nie my, i spokojnie czekało. Po zwycięstwie partii głównej (obojętnie, czy to był SLD, czy PO) PSL się przyłączało. Ostatnio jeszcze dostał nieco zawrotu głowy na skutek dobrego wyniku w wyborach samorządowych i w rezultacie wystawił swojego kandydata na prezydenta, co zresztą może się skończyć kompromitacją, jeżeli uzyska on 3–4 proc.
Co innego jednak drobne gry i zabawy koalicyjne, a co innego racja stanu. Sądzę, że wyrazem wyjątkowego braku rozsądku było wciągnięcie sprawy Ukrainy w wyścig o prezydenturę. A już miałem wrażenie, że PSL wreszcie przestało kombinować i ma jasne stanowiska w sprawach podstawowych. Okazuje się, że nie całkiem.
Oczywiście nie należy nadawać tym zachowaniom przesadnego znaczenia. Jednak jeżeli chcemy rozumować w kategoriach racji stanu, to trzeba równocześnie mówić bardzo jasno, kto i kiedy odstępuje od polskiej racji stanu. Trudno w naszych czasach o tak dobry przykład, jak nieprzemyślane tylko i nie całkiem świadome – mam nadzieję – wypowiedzi przywódców PSL.
Marcin Król filozof, historyk idei / Dziennik Gazeta Prawna