Jak tu komuś dołożyć w dyskusji o moralności? Przywołać na pomoc naturę. I mówić, że dłoń kobiety jest, w strukturze swojej, stworzona do trzymania chochli, wyrywać jej tę chochlę jest więc nienaturalne. Nienaturalna może być też cała masa różnych rzeczy: in vitro, eutanazja, szef baba, facet pielęgniarka, związki bezdzietne.
Amatorzy genitalnych puzzli za nienaturalny uznają seks homoseksualny, bo przecież jedno do drugiego nie pasuje, co jest niechybnym znakiem działania przeciw naturze. Skupieni na swoich talerzach odrzucają żywność modyfikowaną genetycznie, bo jest ona na naturze owej gwałtem. A co nienaturalne, jest złe. Trzeba wycofać konwencje przemocowe, zapobiec związkom partnerskim, przestać nawozić azotem.
Dlaczego argument „z natury” jest tak mocny? Bo działa na kilku poziomach, budząc nasze różnorakie lęki. Po pierwsze, zakłada się w nim, że jest coś takiego jak prawo natury, boski plan dla świata. Ołów spada w dół, para idzie w górę, wiatr wieje, kędy chce, a małżeństwo to unia kobiety i mężczyzny – naruszać ten kosmos to nieodpowiedzialność; prosta droga do degrengolady i dekadencji. Pojawia się więc lęk (przed chaosem i gniewem bogów) oraz pokora (kimże jesteśmy, by naruszać porządek). Po drugie, przeciwnik tego, co nienaturalne, często myśli o świecie jako miejscu pełnym rzeczy, które mają swoje „funkcje”. Młotek jest po to, by wbijać gwoździe, drzewa po to, by z nich robić stoły, członek po to, by wydawał nasienie w celu zapłodnienia. Nienaturalne jest to, co tych funkcji nie szanuje (np. wbijanie gwoździ członkiem lub robienie stołów z młotka). Nikt nie chce być idiotą, nie rozumieć działania świata, boimy się robienia czegoś nie tak. A po trzecie, „naturaliści” boją się samych siebie i całej reszty gatunku homo sapiens, który, jak wiadomo z historii, czegokolwiek się dotknie, to zniszczy. Dlatego „naturalne”, na przykład zrobione przez pszczoły, przeciwstawia się tu „sztucznemu”, zrobionemu przez ludzi. Pszczoły są OK, ludzie są podejrzani, bo niszczą, emitują, zanieczyszczają i zachowują się jak czterolatki, które chcą ugotować obiad, ale nie zakręcą kranu, spalą pieczeń, nawdychają się pieprzu i poślizgną na jaju. A więc argument „z natury” głównie straszy, i to straszy na trzech poziomach: jako lęk przed naruszaniem wyroków boskich, lęk przed zgubieniem instrukcji obsługi świata, lęk przed ludzką niekompetencją.
Żebyśmy się jednak, jako istoty racjonalne, dali porządnie przestraszyć, musimy od „naturalnych” dostać więcej informacji. Skąd wiadomo mianowicie, że X jest naturalne, a Y już nie? (Co tak jest tym boskim planem? Skąd wiadomo, co do czego służy? Od którego momentu nasz gatunek wciska nos w nie swoje sprawy?). Okazuje się, że cała kwestia jest niespójna, a zwolennicy natury są jej fanami dość wybiórczo. Moja znajoma, na przykład, pragnęła porodu siłami natury, nie cesarskiego cięcia. Chwała jej by za to była i rumianemu jej dziecięciu, które poród ten wyprodukował, gdyby nie argument, którym się półserio wówczas posłużyła: otóż gdyby cesarka była naturalna, to kobiety rodziłyby się z zamkiem błyskawicznym na brzuchu (he!). Niby tak, ale nie rodzą się również z aparatem do monitoringu serca płodu i nie wożą ze sobą od kołyski neonatologa – a z obu tych udogodnień znajoma ma bez większych oporów skorzystała. A skoro Bóg nie przyczepił nam do siedzeń kółek, tylko musieliśmy te koła, jako ludzkość, w mozole wynajdywać, to konsekwentna zwolenniczka naturalności powinna po porodzie potuptać do domu, nie zaś jechać autem, które, jak wiadomo, jest naturalności owej przeciwieństwem całkowitym, o czym świadczą chociażby metalowa struktura i wyziewy jego. Ci z kolei, którzy mówią o zgodnym z boskim planem zastosowaniu płciowych naszych narządów, co wymaga wyrzeczenia się antykoncepcji, nie protestują przeciw zakładaniu rękawic na nasze z woli boskiej nieowłosione łapy, nie napominają tych, którzy stracili kończyny górne i teraz używają nóg nie tylko do chodzenia, ale na przykład do malowania obrazów, nie krzyczą, gdy nerkę jednych wkłada się w trzewia drugich, a tatuaży, ręką ludzką wykonywanych, może nie lubią z powodów estetycznych, ale na pewno nie uznają ich za niemoralne. Jeśli w obu rękach trzymaliby ciężkie słoje, to pewnie zapaliliby światło nosem, sprzeniewierzając się w ten sposób właściwemu użyciu tegoż narządu w celach wyłącznie węchowych. A ci, którzy boją się GMO i innych ingerencji w naturę, być może przeżywają swoje lęki w towarzystwie pieska rasy maltańczyk, który powstał w wyniku nachalnych sprzeciwów wobec planów ewolucji.
Wystarczy lepiej się przyjrzeć, żeby dostrzec pewną prawdę naturalną: „natura” jest pojęciem czysto technicznym i głęboko kulturowym. Nie opisuje nic, za to wiele sugeruje – a konkretnie to, co jego użytkownik uważa za właściwe. Dla konserwatysty wrogiem natury może być gej, dla lewaka paraben z konserwantem. Nienaturalne jest to, co się nam nie mieści w głowie, czego się boimy, co prowadzi nasz delikatny świat, w naszej skromnej opinii, w naszą prywatną wizję zatracenia. „Naturalność” to nasze lęki, nasza subiektywna asceza i prywatna pokora. Ale o ile sprawdza się jako diagnoza naszych własnych ograniczeń akceptacyjnych, nie jest, z powodu głęboko osobistego charakteru, dobrym narzędziem w dyskusji. Nasze lęki są niespójne, nasze strachy nieuczesane – i nie da się na nich napisać konsekwentnych praw.