Zapowiadając zablokowanie sankcji przeciw Kremlowi, szef greckiego rządu przeszarżował. Efekty, jakie uzyska, będą pewnie odwrotne od zamierzonych
Rząd Aleksisa Tsiprasa już w dniu objęcia władzy wywołał pierwszy spór z pozostałymi państwami Unii Europejskiej, sprzeciwiając się nałożeniu nowych sankcji na Rosję. Niezależnie, czy wynikało to z braku doświadczenia w polityce zagranicznej, czy było elementem strategii negocjacyjnej, nie pomoże raczej uzyskaniu głównego celu, jakim jest umorzenie części greckich długów.
Dzisiaj ministrowie spraw zagranicznych Unii Europejskiej spotkają się w Brukseli, aby przedyskutować sprawę zaostrzenia się konfliktu na wschodzie Ukrainy i – zgodnie z przygotowanym przez Donalda Tuska projektem dokumentu – opowiedzieć się za pogłębieniem sankcji. W takich sytuacjach w Brukseli obowiązuje zasada domniemanej zgody, czyli projekt jest przyjmowany, o ile żadne państwo nie wyrazi sprzeciwu. – Grecja się nie zgadza – oświadczył tymczasem Tsipras, wyjaśniając, że nikt nie konsultował propozycji z jego rządem. To oznacza, że nowy szef greckiej dyplomacji Nikolaos Kodzias może dziś sankcje zawetować.
Motywy greckiego protestu nie są jasne. Faktem jest, że przygotowywanie dokumentu zbiegło się w czasie ze zmianą władz w Atenach, a ekipa premiera Tsiprasa – niemająca żadnego doświadczenia w sprawowaniu władzy – mogła o zasadzie domniemanej zgody nie wiedzieć. Ale nie jest też tajemnicą, że sprzeciw wobec sankcji jest po linii z politycznymi sympatiami Koalicji Radykalnej Lewicy (Syriza), a także wielu zwykłych Greków, którzy odczuwają kulturową bliskość z prawosławną Rosją. Także w czasie kampanii wyborczej Tsipras opowiadał się przeciw sankcjom wobec Rosji, obecny minister finansów Janis Warufakis wzywał Unię, by przestała się mieszać w wewnętrzne sprawy Ukrainy, a wielu deputowanych Syrizy otwarcie popiera w konflikcie racje Moskwy. Wątpliwości budzi też komunistyczna przeszłość szefa dyplomacji Kodziasa (patrz ramka).
O ile jeszcze rok temu Syriza zapowiadała w swoim programie przeorientowanie polityki zagranicznej w stronę Rosji i Chin, o tyle im bliżej wyborów, tym rzadziej powtarzała takie zapowiedzi. Z jednej strony Moskwa jest najważniejszym partnerem handlowym Grecji (wartość handlu: 7 mld euro), a Rosjanie – zanim zaczęli odczuwać zachodnie sankcje i efekty spadku cen ropy na rynkach – mocno wspierali swoimi przyjazdami najważniejszy sektor greckiej gospodarki, czyli turystykę. Z drugiej strony, choć w krótkim okresie na zniesieniu unijnych sankcji Grecja by zyskała, całkowite przeorientowanie polityki na rzecz Moskwy nie ma obecnie żadnego sensu z ekonomicznego punktu widzenia.
Półtora roku, dwa lata temu za dokonanie takiego zwrotu w polityce zagranicznej i rozbijanie jedności Unii Europejskiej Moskwa z pewnością odwdzięczyłaby się tanimi pożyczkami bez konieczności wprowadzania drastycznych planów oszczędnościowych i faktycznie mogłaby to być alternatywa wobec unijnego bailoutu. Ale w sytuacji gdy wskutek sankcji sama wpadła w recesję, a surowce energetyczne, będące jej głównym źródłem dochodów, tanieją, na rosyjską pomoc Syriza nie ma co liczyć.
Inne wyjaśnienie głosi, że rząd Tsiprasa blokuje sankcje przeciw Rosji, po to by wykorzystać to jako kartę przetargową w rozmowach o renegocjacji warunków bailoutu. W takiej wersji Ateny chcą zaszantażować Unię, że nie zgodzą się na nowe sankcje (ta decyzja wymaga jednomyślności), o ile nie dostaną obietnicy umorzenia części długu, a nie tylko rozciągnięcia terminu spłaty. Problem w tym, że w ten sposób mogą osiągnąć efekt odwrotny do zamierzonego.
Pomysł, że debiutant w Radzie Europejskiej, na dodatek wywodzący się ze skrajnego ugrupowania, rozbijając unijną jedność – i to w tak trudnej i kluczowej sprawie jak stosunki z Rosją – przekona bądź wymusi na pozostałych przywódcach korzystne dla siebie ustępstwa, wydaje się zupełnie nietrafiony. Tym bardziej że kluczowe zdanie w sprawie warunków bailoutu będzie należało do Niemiec, a kanclerz Angela Merkel jest coraz bardziej przekonana, że sankcje są skuteczną metodą postępowania z Rosją. Na dodatek ponoć wyjątkowo źle znosi, gdy ktoś próbuje z nią negocjować z pozycji siły.
Inna sprawa, że Grecja nie ma wielkiego pola manewru, jeśli chodzi o sposoby, jakimi może przekonać Brukselę do ustępstw. Główny argument brzmi, że lepsze jest umorzenie części długu niż rozpad strefy euro. Nie jest jednak powiedziane, że nawet gdyby Grecja wyszła z unii walutowej, oznaczałoby to jej dalszy rozpad. A po drugie: najgorzej wyszliby na tym sami Grecy.
Trupy w szafie nowego ministra dyplomacji
Jeśli ktokolwiek myśli, że z powodu długu zagranicznego Grecja zrezygnuje ze swojej niezależności i aktywnej roli w kształtowaniu europejskiej polityki, to jest w poważnym błędzie – zapowiedział podczas ceremonii objęcia urzędu ministra spraw zagranicznych Grecji Nikolaos Kodzias, profesor nauk politycznych na Uniwersytecie w Pireusie. – W niektórych kwestiach mamy odrębne zdanie – zapowiedział akademik, spoglądając na swojego poprzednika Ewangelosa Wenizelosa.
Nowy minister miał na myśli kwestie związane z europejską polityką względem Rosji, a konkretnie pomysłem rozszerzenia sankcji za eskalację działań zbrojnych w Zagłębiu Donieckim. Nowy rząd pod wodzą Aleksisa Tsiprasa już zapowiedział, że ma zastrzeżenia co do kierunku, jaki Bruksela obrała względem Moskwy, a pierwszym dyplomatą, którego przyjął premier, był ambasador Rosji. Grecka prasa przyjęła ze zdziwieniem taki obrót spraw (podobnie jak to, że Kodzias jako jeden z niewielu nowych ministrów pojawił się na zaprzysiężeniu pod krawatem). Zaskoczenie zapanowało też w Europie.
Kodzias to akademik wykładający w Pireusie rozwój społeczny oraz stosunki z Rosją i Chinami. Jest autorem 26 książek, 300 artykułów naukowych i 4 tys. prasowych. Wykładał na renomowanych uczelniach, w tym na Harvardzie, w Marburgu i Oksfordzie. Od 1993 r. współpracował z MSZ jako ekspert, m.in. pomagając zespołowi negocjującemu traktat amsterdamski. Wiele tłumaczeń światowych intelektualistów na język grecki zaczyna się od jego przedmowy, jak w przypadku Jürgena Habermasa, Noama Chomsky’ego czy Paula Krugmana. Kodzias może się też pochwalić kartą opozycyjną – podczas rządów junty wojskowej dwukrotnie trafił do więzienia.
Europejskich partnerów niepokoją jednak inne aspekty przeszłości profesora i jego związki z Rosją. Kodzias był dawniej członkiem Greckiej Partii Komunistycznej, a należąca do niej oficyna wydawnicza Sinchroni Epochi wydawała jego książki. Wśród nich znalazła się 95-stronicowa broszura „I Polonia ki emis: diapistosis kie prooptikes” (Polska i my: obserwacje i prognozy), wydana w 1981 r., jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego. Kodzias pisał w niej o „brutalnej interwencji imperialistów” w naszym kraju i potępiał „burżuazyjną” prasę europejską za jej antykomunizm. Podobne poglądy skłoniły publicystę „Athens Review of Books” Manolisa Wasilakisa do nazwania Kodziasa stalinistą, za co ten odwzajemnił się pozwem sądowym. Sprawa jest w toku.
Dodatkowo w sieci nietrudno jest znaleźć jego zdjęcie z Aleksandrem Duginem, ideologiem rosyjskiego eurazjanizmu, skrajnym nacjonalistą publicznie nawołującym do mordowania Ukraińców. W 2013 r. Dugin wygłosił wykład na temat geopolityki na macierzystym uniwersytecie Kodziasa. „Grecki szef dyplomacji jest w niedobrym towarzystwie” – skomentował na Twitterze były szwedzki minister spraw zagranicznych, aktywny w dziedzinie unijnej polityki wschodniej Carl Bildt.