Partia protestu? Jak najbardziej. Populistyczna? Jeśli tak, to dlaczego popiera ją hiszpańska klasa średnia, która na zmianach proponowanych przez polityczny fenomen z pewnością by straciła?
Gdy w majowych wyborach do europarlamentu pięć z 54 hiszpańskich mandatów zdobyło założone zaledwie cztery miesiące wcześniej ugrupowanie Podemos, było to wydarzenie na miarę lokalną. Ot, jedna z wielu w Europie partii protestu, niewyróżniająca się niczym poza nazwą. Podemos znaczy „możemy” – ewidentnie nawiązującą do wyborczego hasła Baracka Obamy z 2008 r. „Yes, we can”. Jednak dla żadnej z nich eurowybory nie stały się tak dużą trampoliną do sukcesu jak właśnie dla Podemos – na początku listopada z 28-proc. poparciem awansowała na pierwsze miejsce w sondażach, pozwalające w perspektywie przyszłorocznych wyborów do hiszpańskiego parlamentu realnie myśleć o przejęciu władzy. Co przeraża zarówno hiszpański establishment, który jest głównym celem ataków Podemos, jak i unijnych polityków obawiających się, że realizacja lewackich pomysłów znów ściągnie kłopoty na strefę euro? A jednocześnie milionom zmęczonych kryzysem Hiszpanów daje nadzieję na zakończenie polityki zaciskania pasa?
Podemos jest ugrupowaniem nowym, ale nie wzięło się tak zupełnie znikąd. Jego zalążkiem był ruch oburzonych – nazywających się indignados lub Movimiento 15-M – którzy od połowy maja 2011 r. przez wiele miesięcy protestowali w miastach całej Hiszpanii przeciw wysokiemu bezrobociu, cięciom w wydatkach socjalnych, brakowi perspektyw życiowych dla młodych i zepsuciu tamtejszej klasy politycznej. Pozostałością po protestach było nie tylko kilka milionów potencjalnych wyborców – w protestach łącznie wzięło udział ponad 6 mln osób – odrzucających dwie dominujące od lat partie polityczne (centroprawicową Partię Ludową i socjalistyczną PSOE), ale także autentyczne oddolne inicjatywy społeczne. Nawet po ustaniu demonstracji w wielu miastach co tydzień na rynku spotykali się aktywiści, zastanawiając się, jak pomóc wywłaszczanym rodzinom czy ludziom pozbawionym wskutek kryzysu środków do życia. Te lokalne grupy – circulos – stały się później organizacyjną podstawą nowej partii.
Ale nie byłoby jej też, gdyby nie Pablo Iglesias. Choć nie było go w grupie intelektualistów i aktywistów społecznych, którzy w połowie stycznia opublikowali manifest wzywający do stworzenia listy wyborczej do europarlamentu, która byłaby realną alternatywą wobec układu politycznego, to właśnie ten 36-letni obecnie doktor nauk politycznych z Uniwersytetu Complutense w Madrycie (UCM) i gospodarz debat politycznych w jednej ze stacji telewizyjnych stanął na jej czele. – Jeśli ludzie nie zajmą się polityką, inni się nią zajmą za nich. A kiedy zajmą się nią inni zamiast ciebie, mogą ukraść twoje prawa, twoją demokrację i twój portfel – mówił w jednym z wywiadów, wyjaśniając swoje motywacje.
Iglesias – zwykle w koszuli i dżinsach, z bródką i charakterystycznym kucykiem – nie wygląda na polityka, ale jego politologiczne wykształcenie, rozpoznawalna twarz, antyestablishmentowe hasła i gotowe do wykorzystania struktury organizacyjne w postaci circulos okazały się receptą na sukces. W cztery miesiące po zarejestrowaniu Podemos dostało 8 proc. głosów w kraju, mimo że na kampanię do europarlamentu miało tylko 150 tys. euro – w całości zebrane na zasadzie crowd-fundingu. – Chcemy uczciwego kraju. Kraju z działającymi usługami publicznymi, kraju, gdzie nikt nie jest wyrzucany z własnego domu, z publicznymi szpitalami, publicznymi emeryturami, kraju, w którym jeśli ciężko pracujesz, możesz napełnić lodówkę i kupić dzieciom przybory do szkoły. Chodzi nam o zwykłe rzeczy – mówił Iglesias. To trafiało do ludzi, bo gdy pod koniec lipca partia zaczęła przyjmować członków, poziom 100 tys. osiągnęła po trzech tygodniach. Dziś jest ich ponad 260 tys., co oznacza, że wyprzedziła pod tym względem socjalistyczną PSOE, a ustępuje tylko Partii Ludowej. A na Facebooku ma prawie 900 tys. polubień, czyli dwukrotnie więcej niż wszystkie pozostałe hiszpańskie partie razem wzięte.

Rewolucji nadszedł czas

Tym, co przyciąga Hiszpanów do Podemos, jest antyoszczędnościowy program – w kampanii do europarlamentu obiecywała wstrzymanie spłaty zadłużenia zagranicznego, obniżenie wieku emerytalnego do 60 lat i skrócenie tygodnia pracy do 35 godzin, co pozwoliłoby obniżyć bezrobocie, zapewnienie stałego minimalnego poziomu dochodu dla wszystkich obywateli, wstrzymanie wywłaszczeń z powodu niespłacenia kredytów hipotecznych, znacjonalizowanie spółek użyteczności publicznej i rozliczenie całej klasy politycznej – ale także zupełnie inny sposób prowadzenia polityki.
W czasie kryzysu hiszpańscy wyborcy stracili zaufanie zarówno do uwikłanej w afery korupcyjne Partii Ludowej, jak i odpowiedzialnej za doprowadzenie do katastrofy gospodarczej PSOE, a oba ugrupowania – które na przemian rządzą krajem od końca lat 70. – zaczęli uważać za oderwany od rzeczywistości układ. Tymczasem Podemos, które podkreśla, że faktycznie jest inicjatywą obywatelską, a zarejestrowało się jako partia tylko ze względu na wymogi formalne, oferuje autentyczne poczucie wpływu na politykę. Każdy jej członek może nie tylko zgłaszać swoje inicjatywy na lokalnym circulo, ale także poprzez stronę internetową, i jeśli będzie skutecznie lobbował na ich rzecz, zostaną one jako propozycja programowa poddane pod głosowanie – oczywiście przez sieć. Ta demokracja bezpośrednia posunięta jest do tego stopnia, że circulos odbywają się nawet wśród członków hiszpańskiej emigracji zarobkowej w Wielkiej Brytanii, a dopiero dwa tygodnie temu Iglesias został formalnie wybrany na lidera partii w miejsce dotychczasowego kolektywnego kierownictwa. – Nie pokonamy (premiera Mariano) Rajoya i (lidera PSOE) Pedro Sancheza, mając trzech sekretarzy generalnych, lecz jednego – przekonywał Iglesias zwolenników maksymalnej decentralizacji ugrupowania. Na dodatek publikuje na stronie internetowej informacje o wszystkich dotacjach i wydatkach, co w hiszpańskiej polityce, gdzie o przyjmowanie łapówek podejrzany jest bliski współpracownik premiera Rajoya, jest ewenementem.

Chcemy uczciwego kraju. Kraju, gdzie nikt nie jest wyrzucany z własnego domu, z publicznymi szpitalami, publicznymi emeryturami, kraju, w którym jeśli ciężko pracujesz, możesz napełnić lodówkę i kupić dzieciom przybory do szkoły. Chodzi nam o zwykłe rzeczy

Choć Iglesias deklaruje walkę z całą dotychczasową kastą polityków, to nie Rajoy, lecz Pedro Sanchez ma więcej powodów do obaw. Podemos przyciąga wprawdzie dużo osób, które do tej pory odrzucały politykę w całości – jedna czwarta głosujących na Podemos nie brała udziału w ostatnich wyborach parlamentarnych w Hiszpanii w 2011 r. – ale bardziej podgryza elektorat socjalistów – 36 proc. wyborców Podemos poprzednio poparło PSOE. Według bieżących badań opinii publicznej największe poparcie nowe ugrupowanie ma w grupie wiekowej 25–34 lata, co nieszczególnie dziwi, biorąc pod uwagę, że na bezrobociu jest co drugi młody Hiszpan. Podemos wygrywa też z Partią Ludową i PSOE w największych miastach oraz wśród specjalistów z klasy średniej i wyższej klasy średniej. Co ciekawe, nawet tym teoretycznie najlepiej wykształconym i najbardziej świadomym politycznie grupom najwyraźniej nie przeszkadza, że propozycje Podemos składały się z samych ogólników (konkretny program partia przedstawiła dopiero w zeszłym tygodniu), nie wiadomo, skąd wziąć pieniądze na zapowiadane świadczenia (same podwyżki podatków dla najbogatszych nie wystarczą) i czy wprowadzenie tych pomysłów w życie może gospodarce zaszkodzić.
Ale jeszcze bardziej niż hiszpańscy socjaliści dobrymi notowaniami Podemos niepokoją się politycy w Brukseli, we Frankfurcie, w Berlinie czy Atenach. Ewentualne przejęcie władzy przez ugrupowanie kwestionujące konieczność spłacania zaciągniętych pożyczek, zapowiadające skończenie z polityką równoważenia budżetu i wzywające do przedefiniowania zadań Europejskiego Banku Centralnego (z utrzymywania w ryzach inflacji na zabieganie o pełne zatrudnienie), spowodowałoby nawrót niestabilności w strefie euro. Na marne poszłyby dotychczasowe cztery lata zaciskania pasa przez Hiszpanów, co zaczęło przynosić pierwsze efekty, bo kraj na dobre wyszedł z recesji i od kilku kwartałów notuje przyzwoity wzrost gospodarczy, powoli, ale systematycznie spada bezrobocie, poprawiła się konkurencyjność gospodarki, dzięki czemu Hiszpania nawet zaczęła notować dodatni bilans handlowy. Na dodatek konsekwencje nie ograniczyłyby się do jej samej. Bo po pierwsze, jest ona na tyle dużą gospodarką, że zawirowania pociągnęłyby w dół całą strefę euro, a po drugie – zwycięstwo Podemos byłoby zachętą dla podobnych ugrupowań w innych krajach. Podemos współpracuje z Syrizą, ultralewicową główną grecką partią opozycyjną, która obiecuje skończyć z dyktatem Komisji Europejskiej i EBC i prowadzi w sondażach. A podobne postulaty – i niezłe notowania – ma jeszcze Ruch 5 Gwiazd we Włoszech. – Podemos, podobnie jak Syriza, mówi, że nie chce opuszczać strefy euro. Ale nazywam ich ukrytymi eurosceptykami. Wprowadzenie ich planów w życie spowoduje, że ich kraje staną się niekompatybilne z resztą strefy euro – uważa Vincenzo Scarpetta, analityk z think-tanku Open Europe.

Rewolucja może poczekać

Iglesias jako doktor nauk politycznych zdaje sobie sprawę, że radykalne propozycje są dobre na początek, by się dać zauważyć, ale gdy stawką faktycznie jest przejęcie władzy, trzeba je trochę złagodzić. – Nie uważamy, by był teraz właściwy czas na prezentowanie szerokiego spektrum pragnień, ale raczej na przedstawienie tego, co faktycznie może być natychmiast zrealizowane – napisano w 68-stronicowym programie, którego autorami są ekonomiści Juan Torres i Vincenc Navarro. Wypadł z niego punkt o obniżeniu wieku emerytalnego, zamiast gwarantowanego minimum dochodów jest mowa o subsydiach dla osób bez żadnych dochodów, a rezygnacja z jednostronnego spłaty długów przez Hiszpanię zmieniła się w negocjowaną restrukturyzację zadłużenia. – Propozycje, które przedstawiliśmy, do niedawna mogłaby mieć w programie każda partia socjaldemokratyczna. Przynajmniej do czasów Tony’ego Blaira – mówił Iglesias, przekonując, że program ugrupowania nie jest nazbyt radykalny. – Nie weszliśmy do polityki, aby odegrać symboliczną rolę. Jesteśmy w niej po to, aby wygrać i stworzyć rząd.
Wprawdzie do wyborów pozostał jeszcze rok, ale jak na razie wygląda, że faktycznie mogą to zrobić.