W ciągu dekady o 40 proc. zwiększyła się liczba świeżo upieczonych ojców, którzy mogliby być już dziadkami. To powrót przedwojennego trendu
Ojcostwo po pięćdziesiątce / Dziennik Gazeta Prawna
Ryszard Kalisz po raz pierwszy ojcem został w wieku 56 lat. Cezarowi Pazurze syn urodził się, kiedy aktor miał 50 lat, a Ryszardowi Rynkowskiemu drugie dziecko urodziło się, gdy muzyk był w wieku 57 lat; co ciekawe, pół roku później został on też dziadkiem. Janusz Józefowicz po kilkunastu latach przerwy ponownie został ojcem w wieku 51 lat. Ale rekordzistą jest Jacek Bromski, któremu dziecko urodziło się w 2011 r., kiedy reżyser miał 65 lat.

Kryzys wieku średniego

Jeszcze kilka lat temu tacy zaawansowani wiekiem ojcowie byli wyjątkiem. Przez lata w Polsce liczba dzieci panów po pięćdziesiątce utrzymywała się na podobnym poziomie. Ale ostatnie lata zaowocowały wysypem „srebrnych wilków”, czyli mężczyzn zaliczanych już wiekowo do seniorów, ale wciąż chcących cieszyć się pełnią życia, a więc także ojcostwem. Część z nich decyduje się na dziecko, bo zwalniają tempo życia, wiedzą, że już nie mają się do czego spieszyć i że wszystko przemija. Myśl o tym, że nie rozpłyną się w nicości, że zostaną po nich doskonałe geny, jest dla nich wtedy ogromną pociechą. Są dojrzali, z pozycją społeczną, na spokojnie więc mogą kontemplować ojcostwo. – Częściej jednak powodem takiej decyzji jest po prostu kryzys wieku średniego. Mężczyźni ewidentnie czują, że ich rola we współczesnym społeczeństwie słabnie, więc by ją przynajmniej częściowo odzyskać, fundują sobie w bardzo dojrzałym wieku dziecko. Proszę zauważyć, że w przeciwieństwie do kobiet, które także rodzą dzieci coraz później, w przypadku panów rzadko to są ich pierwsi potomkowie. Dziecko ma mężczyznę odmłodzić, w jego własnych oczach i otoczenia – ocenia psycholog Katarzyna Korpolewska.
Rzeczywiście, choć średni wiek ojcostwa systematycznie rośnie (z 29 lat w 2001 r. do ponad 31 lat w 2013 r.), nie jest to tak wyraźna tendencja jak w przypadku kobiet (tu w tym samym czasie skok nastąpił z 26 do 29,3 roku). Tym bardziej więc widoczny jest wzrost liczby „srebrnych wilków”, których w 2002 r. było 1545, a w 2013 r. już ponad 2,5 tys. To oznacza, że ich udział wśród ojców ogółem zwiększył się z 0,49 do 0,69 proc.

Ucieczka przed starością

To o tyle ciekawy trend, że w ostatnich dekadach – od okresu międzywojennego – późne ojcostwo stawało się coraz rzadsze. Przykładowo w 1931 r. wśród 906 tys. urodzonych dzieci 29,3 tys. (aż 3,2 proc.) miało ojca po pięćdziesiątce. – W tym czasie było też 460 przypadków, gdy ojciec miał 70 lat i więcej, gdy dziecko przyszło na świat – dodaje demograf dr hab. Piotr Szukalski z Uniwersytetu Łódzkiego i wyjaśnia, że wtedy związane to było z wielodzietnością rodzin. – Jak rodziło się 5, 7, a czasami i 10 dzieci, to wówczas w naturalny sposób było też więcej ojców w starszym wieku – twierdzi.
Dowodem na to, że dziś w znacznej części późne ojcostwo jest ucieczką przed starością, jest to, że blisko 40 proc. z tych dzieci pochodzi ze związków pozamałżeńskich, a większość z ich matek jest sporo młodsza od ojców – najczęściej mają między 35 a 39 lat, ale dosyć często są to także dwudziestolatki.
Według ekspertów to nie koniec tego trendu. – Podejrzewam, że w przyszłości nadal przybywać będzie ojców po pięćdziesiątce, a to z prostego powodu. Kobiety decydują się na dziecko coraz później, często w wieku ok. 40 lat, i właśnie w ten wiek wchodzi pokolenie drugiego, powojennego wyżu demograficznego. Ich partnerzy są zaś często o kilka czy nawet kilkanaście lat starsi, a więc automatycznie sporo z nich będzie zostawało ojcami – uważa Piotr Szukalski i dodaje, że to wcale nie jest pozytywna tendencja.
– Między potomstwem a ojcem w tym wieku są dwa pokolenia różnicy w postrzeganiu świata. To może powodować problemy wychowawcze – tłumaczy demograf i dodaje, że sam doświadczył takiej sytuacji, bo jest synem bardzo dojrzałego ojca.
– Problemem jest też to, ile lat ten ojciec w ogóle ma szansę ojcem być. I nawet nie chodzi o to, że przed nimi jest znacznie mniej lat życia, ale także o wydolność organizmu do aktywnego zajmowania się potomstwem – dodaje Korpolewska.