To normalne, że zagraniczny inwestor, który włożył w polską firmę dziesiątki, jeśli nie setki milionów euro czy dolarów, chce mieć wymierne efekty zaangażowania tego kapitału. I pieniądze trafiające za granicę w postaci dywidend nie powinny nas oburzać ani dziwić. Dziwne jest coś innego. Mogłoby się wydawać, że lista największych inwestorów będzie miała wiele wspólnego z naszymi największymi partnerami handlowymi. Błąd. Wprawdzie Niemcy są na pierwszym miejscu w naszym eksporcie i imporcie, i wśród inwestorów. Ale później wszystko się miesza.
Holandia – na szóstym, siódmym miejscu w naszych obrotach handlowych – jest druga na liście inwestorów (parę lat temu, gdy PZU było kontrolowane przez Eureko, była nawet pierwsza). Luksemburg, nic nieznaczący w naszych obrotach handlowych, jest na czwartym miejscu wśród największych inwestorów w Polsce. I na pierwszym jako kierunek naszych inwestycji bezpośrednich.
W co my tam inwestujemy? W kontekście niedawnej afery podatkowej odpowiedź jest oczywista – właśnie w korzystne rozwiązania podatkowe. Podobny wniosek narzuca się, jeśli chodzi o trzy kolejne kraje na liście ulubionych kierunków polskich inwestycji: Cypr, Szwajcarię i – znów – Holandię. Na te cztery kraje przypada niemal 75 proc. całości polskich bezpośrednich inwestycji za granicą. Odejmijmy przypadającą na nie kwotę, a otrzymamy prawdziwy obraz ekspansji naszego kapitału za granicę. Przyznajmy – dość mizerny.