Był uważany za najbogatszego człowieka świata. Spotykał się z gwiazdami Hollywood i dyktatorami. Dziś resztki jego majątku tropią komornicy. Wraz z upadkiem Adnana Khashoggiego kończy się epoka legendarnych handlarzy bronią
Przez pięć kolejnych dni na niewielkim lotnisku w pobliżu hiszpańskiego kurortu Marbella z samolotów wysiadały same znamienitości. Sean Connery, Brooke Shields, Shirley Bassey. Aktorzy znani ze srebrnego ekranu przemieszali się w hotelach i rezydencjach z politykami i biznesmenami ze wszystkich kontynentów. Świetności tłumowi przydawali utytułowani arystokraci z Wielkiej Brytanii, Szwecji, Niemiec, Hiszpanii czy Monako. W ciągu kilku godzin przeciążone zostały linie telefoniczne w Marbelli, a w wąskich uliczkach utknęły sznury limuzyn rozwożących nowo przybyłych i tych, którzy już się rozgościli, a teraz jechali zobaczyć się z innymi znajomymi z listy gospodarza. Chaos, który zapanował w miasteczku, miał jeszcze potrwać: samo przyjęcie wydane z okazji pięćdziesiątych urodzin Adnana Khashoggiego rozplanowano w szczegółach na pięć dni. Ostatecznie impreza trwała pełne dwa tygodnie: co prawda gospodarz po kilku pierwszych dniach zniknął, ale goście mogli do woli korzystać z jego rezydencji. – To najbardziej ekstrawaganckie wydarzenie w europejskiej historii – zachwycał się jeden z dziennikarzy, którym pozwolono z pewnej odległości popatrzeć na bawiące się towarzystwo. Ronald Kessler, biograf saudyjskiego biznesmena, porównywał je do fiesty z okazji koronacji Ludwika XIV.
Urodzinowe party z połowy lat 80. stało się jednak symbolicznym początkiem końca „najbogatszego człowieka na świecie” (jego majątek w rzeczywistości zawsze wymykał się szacunkom). W szczytowym momencie fortunę zgromadzoną przez Khashoggiego oceniano nawet na 4 mld dol. – dziś należałoby zapewne dodać do tego zero. Jego posiadłości i apartamenty rozrzucone były wokół całego globu. Poza Marbellą były to m.in.: Paryż, Monte Carlo, Cannes, Madryt, Kair, Rijad, Dżidda, Bejrut, Nowy Jork. W Paryżu trzymał większość swojej kolekcji dzieł sztuki, w Marbelli zaś było zoo, w którym zgromadził 200 zwierząt. Każda z rezydencji była gotowa przyjąć właściciela w dowolnej chwili, przeciętna szafa zawierała kilkaset garniturów. Wystarczyło wstać z łóżka, wsiąść w odrzutowiec i polecieć do innego miasta. Tak właśnie żył Khashoggi. Utrzymanie imperium – oraz codzienne wydatki na kasyna, zakupy i kobiece towarzystwo – szacowano na 300 tys. dol. dziennie. I wygląda na to, że dobiegający dziś osiemdziesiątki biznesmen wydał (prawie) wszystko.
Kara za korumpowanie generałów
Pierwszy raz Khashoggi poczuł smak łatwych pieniędzy w dzieciństwie. Jako ośmiolatek trafił do międzynarodowej szkoły w egipskiej Aleksandrii, w której uczyły się dzieci z bogatych rodzin z całego Bliskiego Wschodu. Tam też któregoś dnia pewien pochodzący z Libii kolega powiedział mu, że jego ojciec chciałby sprowadzać do ojczyzny ręczniki. Khashoggi miał z kolei przyjaciela, którego ojciec ręczniki produkował – więc poznał obu kolegów. Ku swojemu zdumieniu wkrótce otrzymał od nich 200 dol. za pośrednictwo. Nastoletni już przyjezdny z Arabii Saudyjskiej właśnie znalazł swój sposób na życie.
Khashoggi miał wielki potencjał. Jego rodzina co prawda pochodziła z Turcji – nazwisko to oznacza oryginalnie „tworzącego łyżki” – ale przodkowie przy okazji pielgrzymki do Mekki osiedli w dzisiejszej Arabii Saudyjskiej. Ojciec przyszłego „najbogatszego człowieka świata” miał doskonałe kontakty wśród saudyjskich elit – jako lekarz opiekował się członkami panującej rodziny oraz patriarchą rodu bin Ladenów, jednego z najbogatszych klanów w królestwie. Wystarczało towarzyszyć mu, by poznawać najpotężniejszych ludzi Arabii, a nierzadko także ich zagranicznych gości. Tam też nauczył się tego, że blichtr – choćby pozorny – przyciąga potencjalnych partnerów w interesach, tak jak lampa przyciąga ćmy.
Zasada była prosta i przyszły handlarz bronią wyłożył ją koledze podczas studiów w USA. Gdy pewnego dnia zabrakło mu pieniędzy na zapłacenie rachunku za hotel, pożyczył od kolegi kilka dolarów i kupił w recepcji papierosy, zostawiając całą sumę jako napiwek. – Rachunek wystawią mi jutro – tłumaczył znajomemu wierzycielowi. – A ja nie mam teraz pieniędzy. Ale gdy zostawię recepcjoniście tak suty napiwek, uznają, że mam ich mnóstwo. I nie zażądają spłacenia rachunku od ręki – skwitował. Ten sam mechanizm miał w przyszłości działać zarówno w kasynach, jak i w interesach.
Khashoggi zaczął wysyłać do ojczyzny ciężarówki i inne produkty, których poszukiwali znajomi rodziny. Ale prawdziwa gratka przydarzyła się na początku lat 60., gdy w sąsiednim Jemenie wybuchła wojna domowa. Saudyjska rodzina królewska zwróciła się do niego z dyskretną prośbą o zakup broni na Zachodzie. Chodziło głównie o karabiny, którymi Arabia pospiesznie dozbrajała własną armię. Khashoggi pozwolił sobie tu na pokerową zagrywkę – po dostarczeniu broni odmówił przyjęcia zapłaty, co tylko wzmocniło jego wpływy na dworze. Od tej pory zaczął zajmować się umowami znacznie cięższego kalibru.
Lata 60. i 70. to była dla niego niewątpliwie bonanza. Khashoggi „obsługiwał” zamówienia zbrojeniowe Arabii Saudyjskiej, zwłaszcza dla Gwardii Narodowej, którą dowodził wówczas obecny władca królestwa – Abdulaziz – oraz sił lotniczych. W gronie klientów znajdowały się wielkie amerykańskie koncerny: Lockheed (dziś Lockheed Martin), Raytheon, Grumman Aircraft Engineering, Northrop Corp. (dwa ostatnie połączyły się potem w Northrop Grumman). Prowizje były potężne. Khashoggi zaczynał od pobierania 2,5 proc. wartości kontraktu, ale bywało, że zatrzymywał dla siebie i 15 proc. W ciągu pierwszej połowy lat 70. wycisnął w ten sposób z koncernu Lockheed 106 mln dol. Nie gardził też bonusami, jak 450 tys. dol. wzięte od Northrop na pozyskanie życzliwości anonimowych generałów saudyjskiej armii. Gdy Amerykanie zaczęli się w końcu dopytywać, gdzie podziały się pieniądze i o jakich generałów chodzi – Khashoggi skwitował ich dociekania na łamach „The Wall Street Journal”. – Pieniądze są u mnie – uciął bezczelnie. – Ukarałem Northrop za próbę korumpowania saudyjskich generałów – wyjaśnił.
Mimo to nie ubywało tych, którzy chcieli z nim robić interesy. Liczył się przede wszystkim styl: na całym globie było już w sumie 38 biur jego firm. Saudyjczyk inwestował olbrzymie sumy w Ameryce i Europie. Gdy przyjeżdżał do jakiegoś kraju, chciał się widzieć nie z delegacją powitalną, ale wyłącznie z osobą, która w tym kraju rządzi. Stąd jego zażyłe kontakty z Richardem Nixonem, Jimmym Carterem czy Ronaldem Reaganem. Stąd galeria zdjęć z Henrym Kissingerem, dyktatorem Zairu Mobutu Sese Seko, królową Tajlandii Sirikit. Jeżeli prezydent Sudanu potrzebował samolotu, Khashoggi podstawiał swojego 727, jeżeli król Hiszpanii chciał popływać po Morzu Śródziemnym – z Marbelli wypływał dla niego największy wówczas jacht świata „Nabila”. Ten sam, na który trafia James Bond w filmie „Nigdy nie mów nigdy”. W 1976 r. handlarz wyciągnął z pałacu w Addis Abebie etiopskiego prezydenta (i koptyjskiego chrześcijanina) Hajle Sellasje, by u jego boku uzyskać w Watykanie audiencję u Pawła VI. – Nigdy nie wiesz, kiedy możesz potrzebować papieża – skwitował później.
Etykietkę „handlarz bronią” przyczepiono Khashoggiemu jeszcze w latach 60., gdy jego interesy z amerykańskimi koncernami były w rozkwicie. On sam wielokrotnie próbował ją odczepiać, znacznie chętniej przypominając, że nazywany bywa również „Panem Załatwię To” czy „najbogatszym człowiekiem świata”. – A dlaczego nie mówią: prezes koncernu Lockheed, handlarz bronią – prychał w gronie bliższych współpracowników. Inwestował gigantyczne sumy w nieruchomości i firmy, które miały mu pozwolić oderwać się od zarabiania na uzbrojeniu. Bezskutecznie, większość założonych przez niego spółek wcześniej czy później bankrutowała.
Skuteczność Khashoggiego jako dostawcy broni nigdy nie została ostatecznie potwierdzona: dobrze znane są jedynie te wczesne kontrakty wynegocjowane dla Arabii Saudyjskiej oraz rola, jaką miał odegrać w negocjacjach między Amerykanami a Iranem – znanych jako afera Iran-Contras, podczas której uruchomiono skomplikowany łańcuszek transakcji: libański Hezbollah uwalniał porwanych w Libanie Amerykanów, w zamian Iran (patron Hezbollahu) miał szansę kupować izraelskie i amerykańskie uzbrojenie od pośredników takich, jak Khashoggi (łamiąc amerykańskie sankcje), a pieniądze z tych transakcji transferowano do nikaraguańskiej antykomunistycznej partyzantki Contras.
Przez wszystkie te dekady Khashoggi cieszył się cichym patronatem CIA i mniej lub bardziej dyskretnym wsparciem saudyjskiego dworu królewskiego. Gdy pod koniec lat 80. został aresztowany w Szwajcarii, a następnie wydany USA, niemal natychmiast znalazł się na wolności. Być może dlatego szczegóły jego transakcji na rynku broni wciąż pozostają tajemnicą, choć kontakty z potencjalnymi odbiorcami nie ulegają wątpliwości.
Choć Saudyjczyk powoli wypadał z interesu, zastępowany przez nowe pokolenie handlarzy korzystających z chaosu, w jakim pogrążył się dawny blok wschodni, jego nazwisko wciąż powraca – nawet po latach – przy takich okazjach, jak choćby raport o działalności WSI. Jeszcze w 2003 r., gdy Biały Dom szykował się do ataku na Irak, do podupadłego już wówczas na zdrowiu (i w interesach) pośrednika pofatygował się sam Richard Perle, szef Narodowej Rady Bezpieczeństwa, żeby przedyskutować nadciągającą operację i jej konsekwencje. Ale to był już tylko łabędzi śpiew niegdysiejszego potentata.
Proszę zatrzymać sobie tę teczkę
Kilka dekad wcześniej Khashoggi na lotnisku w Mediolanie stanął naprzeciw celnika, który zapytał go, czy ma przy sobie jakieś pieniądze i ile. – Nie wiem ile. Otworzę teczkę i może pan przeliczyć – odparł biznesmen. W teczce były zwitki banknotów o wartości przekraczającej 100 tys. dol., wygrane podobno w kasynie. – Powinien pan był to zadeklarować. Zrobił to pan? – dopytywał celnik. – Nie, bo nikt mnie o to nie pytał – odparł Saudyjczyk. Gdy wokół zgromadził się tłum innych celników próbujących między sobą znaleźć jakieś wyjście z sytuacji i przerzucających się wygłaszanymi szeptem uwagami, Khashoggi w końcu wzruszył ramionami. – Jeśli panowie chcą, to proszę zatrzymać tę teczkę – stwierdził. – Proszę po prostu zamknąć tę teczkę i już sobie pójść – odparł błagalnie włoski celnik.
Ta rozrzutność, podobnie jak rozpad starych zimnowojennych sojuszów, upadek dyktatorów i brak instynktu inwestycyjnego zemściły się na Khashoggim. Tuż po zamachach 11 września upadła internetowa firma zajmująca się usługami finansowymi – Genesis Intermedia – w którą Khashoggi aktywnie wcześniej inwestował. Zostawiło go to z sięgającym „zaledwie” 21 mln dol. długiem, którego spłaty odmówił. Do dziś narosło drugie tyle odsetek. To był gwóźdź do trumny imperium.
– Bogaci ludzie z reguły są nudni, bo nie muszą stawiać czoła rzeczywistości – perorował Khashoggi w rozmowie z magazynem „Dossier” jeszcze w 1985 r. – Wszystko, co mam, jutro może przepaść. Zamiast dwunastu domów mogę mieć dwa. Musimy akceptować fakt, że to wszystko może się skończyć. Kto tego nie rozumie, jest zgubiony – dowodził. Przepowiednia się spełniła: Khashoggi ma dziś prawdopodobnie dwa domy, w Rijadzie i Dżiddzie. Jego majątek szacuje się jeszcze w porywach na 400 mln dol., ale on sam twierdzi, że jest „spłukany”. W USA pozostawił same długi, choć jakiś czas temu osoba o nazwisku takim samym, jakie nosi jeden z saudyjskich dyplomatów, zapłaciła któryś z prawniczych rachunków. Niewykluczone zatem, że „Pan Załatwię To” wciąż cieszy się opieką dworu królewskiego.
Wierzyciele Khashoggiego nie wierzą w przypadki. Tajemnicą poliszynela jest, że majątek dawnego handlarza bronią próbują tropić firma prawnicza Levi Lubarsky & Feigenbaum (LL&F) oraz biuro detektywistyczne Mintz Group. Z wypowiedzi osób zaangażowanych w postępowanie komornicze wynika, że choć Saudyjczyk wyprzedał rezydencje i dzieła sztuki, a firmy zlikwidował – to zmiany obejmowały przede wszystkim wymianę szyldów i figurantów w zarządach. Prawnicy próbują też interweniować u saudyjskich władz, ale i tu czekają ich pułapki: według szariatu naliczanie odsetek jest praktyką zabronioną, więc potencjalne roszczenia mogłyby zostać zaspokojone wyłącznie do wspomnianej sumy 21 mln dol. – Jesteśmy zdeterminowani, żeby dopaść Khashoggiego gdziekolwiek na świecie się znajdzie, w tym i w Arabii Saudyjskiej – twierdzi Howard Levi z LL&F. – A potem jego spadkobierców, jeśli będzie to konieczne – dodaje. Ale i to może być trudne.
Niekwestionowany król menażerii
Wymykanie się komornikom mogłoby uchodzić za idealną pointę dla losów wszystkich dawnych magnatów rynku broni. Trzy lata temu zmarł Sarkis Soghanalian, amerykański pośrednik na rynku broni, na długo przed Wiktorem Butem nazywany „handlarzem śmiercią”. Soghanalian dostarczał broń Irakowi Saddama Husajna, różnym stronom wojny domowej w Libanie, Ekwadorczykom, Nikaraguańczykom i Argentyńczykom podczas wojny o Falklandy. Nie uniknął więzienia, choć w zamian za współpracę z amerykańskim wywiadem wyrok zredukowano mu do zaledwie dwóch lat odsiadki. Odsiadka przetrąciła jednak kręgosłup jego biznesowi: ostatnie dwie dekady Soghanalian spędził, próbując utrzymać się z zaoszczędzonych sum. Podobnie zresztą jak protegowany amerykańskich i francuskich służb specjalnych Jean-Bernard Lasnaud, który od kilkunastu lat żyje nieniepokojony na Florydzie, opierając się próbom ekstradycji do Ameryki Południowej i zupełnie otwarcie prowadząc niewielki biznes.
O wiele mniej szczęścia miał inny handlarz znany z doniesień na temat międzynarodowych kontaktów WSI Monzer al-Kassar. Nazywany niegdyś „księciem Marbelli” Syryjczyk odsiaduje trzydziestoletni wyrok więzienia, na który skazano go w 2009 r. w USA. Nie jest tajemnicą, że koniec zimnej wojny dał i jemu po kieszeni, co zresztą sprawiło, że zaczął angażować się w ryzykowne transakcje, które ostatecznie zaprowadziły go za kraty.
Zupełnie inaczej potoczyły się losy „Księcia Moosa”, banglijskiego handlarza bronią Moosy Bin Shamshera, który w ekstrawagancjach próbował dorównać Khashoggiemu. Dostawca uzbrojenia dla partyzantek i rządów Azji Południowej przez lata próbował równoważyć aktywność na rynku broni innymi inwestycjami – i po części udało mu się je ocalić, choć część jego kont w szwajcarskich bankach pozostaje zamrożona do dziś. Shamsher może się za to cieszyć flotą rolls-royce’ów oraz wartą 3 mln dol. parą wysadzanych diamentami butów. Narzekać nie może też Fares Manaa – pośrednik, który zaopatrywał w broń rozmaite stronnictwa w Jemenie i całej Zatoce Perskiej oraz szpiegował dla Muammara Kaddafiego. Mimo że nazwisko Manaa pojawiało się m.in. w raportach Rady Bezpieczeństwa ONZ, dawny handlarz bronią rządzi dziś jemeńską prowincją Sa’dah jako gubernator.
Na „rynku” nie odnalazło się również nieco młodsze pokolenie handlarzy bronią. Wieloletnia odyseja Wiktora Buta skończyła się dwa lata temu w amerykańskim sądzie, który skazał go na 25 lat więzienia. Dekadę wcześniej urwała się kariera Leonida Minina – podobnie jak But służącego za pierwowzór bohatera filmu „Pan życia i śmierci”. Choć Minin wylądował we włoskim więzieniu tylko na dwa lata, za dosyć drobne przestępstwa, to jego majątek i firmy zostały zajęte w ramach postępowań przeciw liberyjskiemu watażce Charlesowi Taylorowi. Źle skończył też Dale Stoffel – pozujący na najemnika amerykański handlarz bronią, który próbował wzbogacić się na kontraktach realizowanych dla nowego irackiego rządu w Bagdadzie. W 2004 r. Stoffel został zabity w zamachu w Iraku – kilka lat po tym wydarzeniu jego firma pozwała rząd w Bagdadzie na sumę 25 mln dol., z którą Irakijczycy mieli jakoby zalegać amerykańskiemu pośrednikowi.
Wszyscy wymienieni – może poza Shamsherem – przy Khashoggim byli zaledwie detalistami. A biorąc pod uwagę rozrzutność, mogliby uchodzić za pensjonarki. „Pan Załatwię To” nie był może nigdy „najbogatszym człowiekiem świata”, ale wśród handlarzy śmiercią był niekwestionowanym królem.
Bogaci ludzie z reguły są nudni, bo nie muszą stawiać czoła rzeczywistości. Wszystko, co mam, jutro może przepaść. Zamiast dwunastu domów mogę mieć dwa. Musimy akceptować fakt, że to wszystko może się skończyć