Od dziś w Stanach Zjednoczonych zaczynają się przygotowania do wyścigu do Białego Domu, który odbędzie się za dwa lata. Wczorajsze wybory do Kongresu, które zgodnie z wszelkimi przewidywaniami zakończyły się sukcesem republikanów, to właśnie tę partię stawiają w korzystniejszej pozycji wyjściowej. Choć na razie nie ma ona wyraźnego faworyta do prezydenckiej nominacji.

Na pewno najbliższe wybory prezydenckie będą bardziej zacięte od tych z 2012 r. Bo Barack Obama kończy drugą i ostatnią kadencję, a wystawienie przez demokratów wiceprezydenta Joe Bidena jest mało prawdopodobne. A to zarówno ze względu na jego zaawansowany wiek, jak i obciążenie, którym są coraz gorzej oceniane rządy obecnego lokatora Białego Domu. Zatem obie partie wystawią nowych ludzi. Co nie znaczy, że niedoświadczonych nowicjuszy.
Dotyczy to zwłaszcza demokratów. Choć formalne decyzje w tej sprawie zapadną w połowie 2016 r., na dziś zdecydowaną faworytką jest Hillary Rodham Clinton. Była pierwsza dama w latach 1993–2001 i sekretarz stanu podczas pierwszej kadencji Obamy nie ukrywa prezydenckich ambicji. Już w 2008 r. starała się o nominację, a jej rezygnacja z dalszego kierowania dyplomacją po części była podyktowana obawą, że pozostawanie w administracji Obamy zmniejszy jej szanse. Poza tym Clinton odbywa obecnie sporo spotkań sondujących szanse. A te są całkiem spore. Jest najbardziej rozpoznawalna ze wszystkich osób wymienianych jako potencjalni kandydaci i – przynajmniej wśród demokratów – bardzo dobrze oceniana. Na pewno jednak nominacji nie dostanie bez walki – może się o nią ubiegać np. obecny gubernator stanu Maryland Martin O’Malley.
Bardziej skomplikowana jest sytuacja po stronie republikanów. Z medialnego punktu widzenia największe emocje budziłby pojedynek Clinton z Jebem Bushem, czyli drugim synem George’a H.W. Busha i młodszym bratem poprzedniego prezydenta. Były gubernator Florydy jest ze względu na wyważone poglądy kandydatem preferowanym przez partyjne elity, ale z tych samych powodów podejrzliwie traktują go szeregowi członkowie, szczególnie związani z konserwatywnym skrzydłem. Pytanie też, na ile nazwisko Bush wciąż jest zniechęcające dla neutralnych wyborców.
Jako alternatywa dla Busha najczęściej pojawia się pięć nazwisk. Gubernator New Jersey Chris Christie z umiarkowanymi poglądami może powalczyć o niezdecydowanych wyborców, a przez prawe skrzydło republikanów jest ceniony za fiskalną odpowiedzialność. Paul Ryan był kandydatem na wiceprezydenta u boku Mitta Romneya, a wcześniej przygotował plan ograniczenia deficytu. Senator z Florydy Marco Rubio jest zwolennikiem ostrego cięcia deficytu i twardej polityki zagranicznej, na dodatek ma poparcie coraz liczniejszych wyborców latynoskich, ale są wątpliwości, czy byłby już gotowy do prezydentury. Senator Rand Paul opowiada się za znaczącym ograniczeniem roli państwa i izolacjonizmem w polityce zagranicznej, co dla dużej części wyborców jest nie do zaakceptowania. Podobne jak ultrakonserwatywne poglądy popularnego wśród partyjnej prawicy senatora Teda Cruza z Teksasu. Dwaj ostatni z pewnością w starciu z Clinton by przegrali, ale pozostali mają pełne szanse, szczególnie że – jak pokazały wybory do Kongresu – demokraci są w defensywie.