Nasze państwo przeżywa poważny kryzys. Nie jest już w stanie zapewnić nam gwarantowanych świadczeń. Na dodatek wycofuje się z obszarów, w których dominowało. Czy takie państwo jest nam potrzebne?
Obok setek konfliktów militarnych, ideowych czy biznesowych niezwykle ciekawe czasy, w których przyszło nam żyć, obfitują w jeszcze jeden rodzaj sporu. To batalia o kształt państwa. Model, który godząc sprzeczności, będzie optymalnym środowiskiem dla życia ludzi w okresie – jak do niedawna sądziliśmy – posthistorii.
Historycznie główny podział zawsze ogniskował się wokół jednej osi. Po jej prawej stronie zbierali się ci, którzy uważali, że optymalne jest państwo minimum. Po lewej ci, którzy wybierali państwo maksimum. Pierwsi woleli ufać sobie i od siebie być uzależnionymi, drudzy zawsze oglądali się na innych i uzależniali od osłon socjalnych. Niektórzy z tych, których warto cytować, uważali, że państwo nie powinno przeszkadzać. Albert Einstein na przykład mawiał, że „państwo jest dla człowieka, a nie człowiek dla państwa. To państwo powinno być naszym sługą, a nie my jego niewolnikami”. Inni, jak znakomity felietonista Stefan Pacek, uważają inaczej: „Ojczyzna to nie kraj, w którym mieszkasz, ale kraj, którego potrzebujesz i który potrzebuje ciebie”.
Profesor Mariusz Gulczyński, teoretyk współczesnych systemów politycznych, w „Nauce o polityce” przytacza jedną z najbardziej klasycznych definicji: „Państwo jest przymusową organizacją, wyposażoną w atrybuty władzy zwierzchniej po to, by ochraniać przed zagrożeniami zewnętrznymi i wewnętrznymi ład, zapewniający zasiedlającej jego terytorium społeczności, składającej się ze współzależnych grup o zróżnicowanych interesach, warunki egzystencji korzystne odpowiednio do siły ich ekonomicznej pozycji i politycznych wpływów”.
Tyle teoria. W praktyce Polska, ale nie tylko, bo podobne przedefiniowanie przeżywa obecnie większość państw Zachodu, ma dzisiaj duży problem z wyznaczeniem nowych ram określających, czym powinna charakteryzować się skuteczna i dopasowana do pokryzysowych realiów struktura państwowa. Oczywiście jedną z głównych przyczyn tej niepewności i braku jednoznacznego pomysłu jest paraliżująca niektórych polityków obawa przed nieznanymi nam jeszcze, mogącymi objawić się po latach, odpryskowymi skutkami kryzysu lat 2007–2008 i co ważniejsze, obawa przez wznowieniami tego lub zupełnie nowymi odsłonami kolejnych zapaści finansowych.
W tej sytuacji państwa – także Polska – postanowiły przyjąć zasadę „rozwoju przez ograniczanie”, znanego z korporacji: gdy dzieje się fatalnie, robi się dobrą minę do złej gry. Polska zatem ograniczyła rolę socjalną, pozostawiając jednak na niezmienionym poziomie aparat ucisku z jego fundamentalną funkcją bezkompromisowego poborcy podatków, choć to również nie wychodzi mu idealnie, co potwierdziła niedawno NIK i o czym napiszę dalej. Na razie na taki model jesteśmy skazani. Innymi słowy na wsparcie i opiekę ze strony struktur państwowych liczyć nie powinniśmy, co nie zwalnia nas z obowiązków, które mieliśmy wcześniej – oddawania cesarzowi tego, co cesarskie. Jest tym samym dokładnie odwrotnie, niżbyśmy chcieli.
A to dlatego, że naszą polską ambicją, o czym pisaliśmy w Magazynie DGP w październiku ubiegłego roku (193/2013), jest więcej od państwa brać, niż mu dawać. Czarno na białym potwierdzają ją choćby ustalenia CBOS, na których się wtedy opieraliśmy. W badaniu „Powinności państwa wobec obywatela i obywatela wobec państwa” przeprowadzonym w lipcu 2013 r. pracownia doszła do wniosku, że w naszej powszechnej ocenie państwo ma w stosunku do obywateli znacznie więcej obowiązków niż obywatele w stosunku do państwa. Niemal wszyscy w naszym kraju uważają, że powinno zapewnić każdemu bezpieczeństwo (99 proc.) i poszanowanie jego własności (98 proc.). Powszechna jest także opinia, że rolą państwa jest zapewnienie każdemu minimalnego dochodu (95 proc.) oraz bezpłatnej opieki lekarskiej – tak podstawowej, jak i specjalistycznej (95 proc.). Niewiele mniej osób (88 proc.) uważa, że obywatele powinni mieć prawo do bezpłatnej nauki na studiach. Zdecydowana większość badanych (84 proc.) oczekuje, że kraj zagwarantuje nam mieszkanie, a także pracę zgodną z kwalifikacjami (81 proc.). Z drugiej strony my sami w zamian mamy państwu do zaoferowania dość mało. Tylko 76 proc. z nas uważa, że trzeba płacić podatki od dochodów osobistych, podobna liczba jest zdania, że warto chodzić na wybory i – jeśli zajdzie taka potrzeba – służyć w wojsku.
Państwo nie jest jednak w ciemię bite. Bo skąd, przy takiej antyobywatelskiej postawie większości z nas, miałoby wziąć pieniądze na realizację naszych żądań? I niby dlaczego miałoby to robić, nie mogąc liczyć na wsparcie obywateli? Wychodzi na to, że trochę na własne życzenie jesteśmy świadkami wygaszania wielu ważnych funkcji, za które do tej pory odpowiedzialny był budżet. Ten nowy ład zaprowadzi nas na manowce, nakręcając spiralę wzajemnych roszczeń, które będzie coraz trudniej zaspokoić.

Potrzebne silne państwo

Nietrudno znaleźć przykłady potwierdzające kurczenie się państwa. Oto kilka z kilkunastu ostatnich miesięcy. Marzec 2011 r. Narodowy Fundusz Zdrowia decyduje się na likwidację ponad 300 z ok. 800 istniejących nocnych i świątecznych punktów opieki lekarskiej. Nie ma pieniędzy na ich utrzymywanie, więc je po prostu kasuje. Wydaje się, że bezapelacyjną rolą państwa jest zapewnienie obywatelom bezpłatnych świadczeń medycznych – podstawowych – w okresach, kiedy w razie pilnej potrzeby nie mogą skorzystać z oferty służby zdrowia w normalnym trybie. Ale nie – polskie państwo nie ma na to pieniędzy. Czy miałoby, gdyby nie 76 proc., ale 99 proc. z nas było przekonanych, że państwu należy się podatek i nie próbowało go sztucznie zaniżać? Na to pytanie nie ma odpowiedzi, ale możemy domniemywać, że większą ilością pieniędzy można by zarządzać w taki sposób, by w zdrowotnym budżecie nie straszyły tak wielkie dziury.
Ale nie tylko zdrowie nam kuleje. W bezpieczeństwie, które jest niezwykle ważne, bo pozwala obywatelowi darzyć państwo realnym szacunkiem, jeśli oczywiście państwo umie ochronić go przed przestępcami lub skutecznie wyegzekwować od nich odpowiedzialność za dokonane czyny, państwo również oddaje pole. Jak wynika z danych Komendy Głównej Policji, w 2013 r. zlikwidowano 105 posterunków gminnych. Jeszcze w 2008 r. było ich 817, teraz jest nieco ponad 400. KGP tłumaczy, że posterunki były niewydolne, nie funkcjonowały w trybie całodobowym, a część zadań i tak musieli realizować policjanci z komend powiatowych.
I niby wszystko jest w porządku. Działali słabo, to się ich zredukowało, przeniosło do większych struktur, wyznaczono nowe role i zadania. Problem w tym, co policja na pewno wie, że zgodnie z powiedzeniem „gdzie kota nie ma, tam myszy harcują” brak policji na wsiach czy w najmniejszych miastach powoduje wysyp drobnej przestępczości: włamań, wymuszeń, podniesienie liczby pijanych kierowców, wzrost kolizji i wypadków drogowych. Policji jest wygodniej, przestępcom swobodniej, ale co mają powiedzieć ludzie padający ofiarą rozzuchwalonych napastników?
Albo pomysł, o którym niedawno pisaliśmy w DGP, dotyczący planów redukcji sieci laboratoriów sanepidu. Wojewoda małopolski domaga się likwidacji 6 z 12 placówek w regionie, a pomorski – 6 z 10. Teoretycznie są niepotrzebne, ale z drugiej strony – nieoficjalnie – mówi się, że rządowi brakuje pieniędzy na skuteczne i kompleksowe badanie zagrożeń epidemiologicznych na terenie całego kraju.
Bywa też, że państwowe pomysły likwidacyjne są już tak absurdalne, że rząd okrakiem wycofuje się z nich tak szybko, jak się da. Dotyczy to np. forsowanej przez byłego ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina reorganizacji sądów rejonowych, której efektem była likwidacja 79 z nich. Reforma przyniosła więcej szkody niż pożytku, dlatego szybko i bez fajerwerków – inaczej niż w czasie wprowadzania – ją odkręcono.
Co ciekawe, państwo, choć bardzo przywiązane do należnych mu danin, odpuszcza również – przynajmniej częściowo – aktywność, która mogłaby znacznie podreperować centralne finanse. Co również jest ewidentną oznaką jego słabości. W ocenie Najwyższej Izby Kontroli organy państwowe wycofały się bowiem z aktywnego przeciwdziałania oszustwom podatkowym. W okresie badanym przez NIK (2011–2013) nastąpił gwałtowny wzrost uszczupleń VAT przy jednocześnie niskim poziomie kwot odzyskiwanych z tego tytułu przez Skarb Państwa. Wyniki kontroli prowadzonych w pięciu urzędach kontroli skarbowej wykazały, że w 2011 r. dla Skarbu Państwa odzyskano zaledwie 22,7 proc. kwoty zaniżeń VAT, 8,8 proc. w 2012 r. oraz 4,8 proc. w I półroczu 2013 r. Natomiast w dziewięciu urzędach skarbowych w 2011 r. odzyskano 22,1 proc., 20,7 proc. w 2012 r. oraz 26,5 proc. w I półroczu 2013 r. Tak niska skuteczność w egzekwowaniu zobowiązań podatkowych wynikała najczęściej z braku majątku po stronie dłużników lub niemożności weryfikacji, czy majątek taki istnieje.
I przykład najdobitniejszy. Państwo poddało się w zakresie zapewnienia Polakom w przyszłości emerytur na poziomie wystarczającym na godziwe życie. Jakkolwiek by liczyć i jakichkolwiek prognoz by używać, to zamiast stopy zastąpienia ostatniej pensji emeryturą na poziomie 60 proc. będziemy mieli ok. 30 proc. w przyszłości. Czyli średnia emerytura będzie kilkadziesiąt procent niższa niż obecnie, o ile w ogóle system oparty na ZUS przetrwa. Wiele zależy od sytuacji demograficznej, a ta jest coraz gorsza. Doszliśmy już do sytuacji, w której więcej Polaków umiera, niż się rodzi. A skoro mamy w zakresie emerytur zasadę solidaryzmu pokoleniowego, czyli młodzi utrzymują starych, a potem sami utrzymywani są przez kolejnych młodych, to aby emerytury nie były coraz niższe, młodych powinno być coraz więcej. A że młodych będzie coraz mniej, bo posiadanie dzieci jest dzisiaj w Polsce rodzajem sportu wyczynowego, to i emerytury będą groszowe. Państwo jedynie ten stan rzeczy zautoryzowało, wyciągając dodatkowo rękę po pieniądze zgromadzone w OFE, dając kolejny przykład swojej bezsilności, braku pomysłu na kompleksowe zarządzanie przyszłością. I nie wykazuje się minimalną choćby aktywnością, aby przynajmniej sprawiać wrażenie, że los przyszłych emerytów jest dla rządzących ważny.
Felietonista DGP, historyk idei prof. Marcin Król, mówił jakiś czas temu w wywiadzie radiowym: „Państwo nie wywiązuje się ze swoich podstawowych funkcji, tzn. nie zapewnia zmniejszania bezrobocia, nie gwarantuje dobrego rozwoju edukacji i dostępu młodzieży uboższej do szkół wyższych, nie buduje autostrad. Zawsze baliśmy się państwa, że będzie ograniczało naszą wolność. Ja myślę, że silne państwo musi istnieć, ale silne państwo to silne państwo, a nie państwo w stanie bezwładu. To są zupełnie dwie różne rzeczy. Restytucja silnego państwa jest warunkiem sensownego udziału Polski w Europie. Jeżeli nie będzie silnego państwa, to nic nie wywalczymy w UE. Słabe państwo będzie przez Unię pomiatane. Silne będzie – przeciwnie – szanowane”.

Źle, że się bogacimy?

Dzisiaj Polska silnym państwem nie jest, nawet jeśli rządzący zaklinają rzeczywistość, udając, że mamy realny wpływ na sprawy europejskie. Ale nawet gdybyśmy mieli, to wewnętrznie państwo jest słabe, wycofane, pozbawione jakichkolwiek sensownych inicjatyw, zrezygnowane. Trwa jedynie, nie rozwija się, nie idzie do przodu. Nie wyzwala w nas energii, którą tak bardzo wielokrotnie – szczególnie w kampaniach wyborczych – obiecywał premier Donald Tusk.
A silne nie może być także ze względu na jakość kadr, które nim kierują.
– „Perspektywa” to słowo zupełnie nieznane polskim politykom. Oni en masse już dawno doszli do wniosku, że wygrywanie wyborów to kupowanie konkretnych grup wyborców – górników, rolników, nauczycieli. Aktywności i wydatki w państwie bardzo często podejmowane są głównie w celu przyciągnięcia i utrzymania tych najpotężniejszych grup wyborców. Inne cele w ogóle nie mają znaczenia. Niestety nie jest to specjalność jedynie polska, rozpowszechniła się na całym świecie. Wszędzie władza deprawuje, a w wielu wypadkach chęć jej utrzymania zwyczajnie uniemożliwia realizację uniwersalnych i altruistycznych celów – stawia diagnozę Marcin Roszkowski, szef Instytutu Jagiellońskiego.
Profesor Jacek Wasilewski, socjolog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, zgadza się z tą bezlitosną konstatacją, ale dodaje, że słabość, mizerię i dezaktywność polskiego państwa trzeba interpretować na szerszym tle. Najlepiej nie tylko europejskim, ale światowym. – Polska struktura państwowa działa w miarę skutecznie jedynie w obliczu ewidentnego zagrożenia albo czytelnej traumy – ocenia. – W pracy organicznej jesteśmy bez szans. Ze względu na takie nastawienie socjalna rola państwa, jego opiekuńcze zaplecze słabnie bezapelacyjnie, topi się niemalże na naszych oczach.
Nie jest to jednak, jak dodaje prof. Wasilewski, domena jedynie polska, podobne zmiany widać nawet w państwach uchodzących do niedawna za ikony opiekuńczości, jak np. Szwecja, która redukuje skalę dofinansowania dla rodzin i ogranicza ulgi. Robi to i tak zdecydowanie później, niż powinna, ponieważ już lata 90. przyniosły głęboką recesję gospodarczą, kryzys finansów publicznych i olbrzymi deficyt budżetowy. Była to w tym okresie największa recesja w krajach OECD, a wywołało ją, zdaniem wielu specjalistów, funkcjonowanie praktycznie nielimitowanego państwa socjalnego. W ciągu trzech lat 1991–1993 produkt krajowy brutto Szwecji obniżył się łącznie o 6 proc. Do tego doszło wysokie bezrobocie sięgające w 1993 r. 8 proc. i dług publiczny na poziomie 13 proc. PKB. W kraju, gdzie opiekuńczość była podręcznikowa, musiał rozpocząć się proces jej demontażu, który w różnym stopniu przyciął ambicje socjalne wielu mniej zaangażowanych państw. W jakimś stopniu z opóźnieniem dotyczy to także Polski.
– Pytanie jednak, czy to źle i czy powinniśmy czuć oburzenie na rządzących. Bo przecież obiektywnie tak Szwedzi, jak i my stajemy się coraz zamożniejsi, rośnie liczba dóbr, które posiadamy, gromadzimy kapitał. Przez to nie potrzebujemy już tak silnego wsparcia jak wcześniej, bo część obciążeń, które kiedyś ponosiło za nas państwo, możemy dzisiaj udźwignąć bez problemu sami – kończy ekspert z SWPS.
Zmiany w naszej zamożności zauważa również prof. Kazimierz KiK, politolog z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach. Jednak jego zdaniem ten medal ma dwie strony. Awers to rosnąca grupa Polaków dobrze sytuowanych. Rewers – również coraz większa grupa wykluczonych. O ile tych pierwszych kurczenie się państwa szczególnie nie dotknie, bo np. stać ich na prywatne leczenie, o tyle tych drugich brak państwowej opieki wyrzuci zupełnie poza margines. Pierwszych nie dotknie szczególnie mniejsza liczba posterunków policji, bo stać ich na wynajęcie agencji ochrony. Drugim jednak może ten brak wymiernie zaszkodzić, bo na prywatne bezpieczeństwo ich nie stać.