Polityk w rozmowie z "Faktem" podkreślił, że nie obraża się, jeśli ktoś nazywa go "Żydem albo faszystą". - Może ten ktoś tak uważa - wyjaśnił. Następnie stwierdził, że zupełnie inną sytuacją jest ta, w której ktoś kłamie na jego temat z pełną premedytacją.
Korwin-Mikke tłumaczył też, dlaczego uderzył Boniego akurat w czasie spotkania europosłów w MSZ. - Może się mijaliśmy (wcześniej), ale wtedy na pewno nie był w zasięgu mojej ręki. Gdyby się nawinął wcześniej, to... Ale się jakoś wywijał chytrze. To spoliczkowanie to był mój obowiązek moralny, bo coś takiego, co on mi zrobił, nie może uchodzić na sucho. Nie może być tak, że ktoś kogoś publicznie przy milionach ludzi – bo to leciało w telewizji – obraża i nic - podkreślił lider KNP.
Polityk zapewnił też, że jego zachowanie nie było happeningiem. - Jak coś obiecuję, to tego dotrzymuję - podkreślił.