Na konta 18 najbardziej znanych polskich europosłów dzięki pracy w Brukseli trafiło 46,5 mln złotych. Najwięcej na europosłowaniu zarobiła Joanna Senyszyn (SLD), która w Parlamencie Europejskim wzbogaciła się o 4,5 miliona złotych.

Tuż za Senszyn w zestawieniu polskich krezusów z PE znaleźli się Tomasz Poręba (PiS) i Danuta Huebner (PO) (zarobili po 3,7 mln zł). Trzecie miejsce zajął Adam Gierek (SLD) na konto którego wpłynęło 3,5 mln zł. (Brakuje informacji skąd to zestawienie - oraz czy są to kwoty zarobione w czasie jednej kadencji, czy w czasie całej dotychczasowej kariery w PE)

Europosłowie pobierają miesięcznie około 70 tys. zł wynagrodzenia. Do tego PE daje deputowanym możliwość „dorobienia” do tego wynagrodzenia. Mechanizmy takiego dorabiania opisał w swojej książce „Parlament ANTYeuropejski” Marek Migalski.

Eurodeputowani najwięcej mogą zarobić dojeżdżając do Brukseli samochodem. Sesje Parlamentu Europejskego odbywają się co tydzień. Parlamentarzysta, który chce dojechać do pracy samochodem, otrzymuje zwrot za paliwo w wysokości 49 eurocentów za kilometr. Migalski wyliczył, że podróże z Warszawy do Brukseli przez pięć lat pozwoliłyby (po odliczeniu kosztów paliwa) zarobić nawet 800 000 złotych. Europarlamentarzysta ma również prawo zrobić sobie w ciągu tygodnia przerwę i wrócić do kraju. Wykorzystując tę szansę można zyskać kolejne 800 000 złotych.

Eurodeputowany, który chce otrzymać zwrot za paliwo, musi dostarczyć dwa paragony ze stacji benzynowych znajdujących się na trasie do Brukseli. Europosłowie pokonują więc 300 km w kierunku domu, robią zakupy na stacji benzynowej i wracają do Brukseli. To samo robią ich asystenci - wyjeżdżają z miasta, gdzie europosłowie mają biura i robią zakupy na stacji benzynowej. Zysk jest oczywiście jeszcze większy, bo odlicza się mniejsze zużycie paliwa.

Innym sposobem zarabiania na dojazdach do Brukseli jest korzystanie z jednego samochodu przez większą liczbę europosłów – w takiej sytuacji wszyscy dostają zwrot, a kosztami paliwa dzielą się solidarnie.

Kolejna sprawa to diety. Tygodniowo europoseł może zainkasować dodatkowe 1500 euro z tego tytułu. Aby uzyskać prawo do diety wystarczy wpisać się na listę obecności. Teoretycznie dieta powinna być wydawana na mieszkanie i jedzenie podczas pobytu euro deputowanego w Brukseli, ale – jak zdradza Migalski – europarlamentarzyści potrafią być bardzo oszczędni: wynajmują mieszkania w kilka osób, a nawet nocują w PE.

„W ciągu tygodnia można zaliczyć pięć diet po 304 euro większość czasu spędzając w Polsce! Należy do Parlamentu Europejskiego przylecieć w poniedziałek wieczorem, podpisać się i we wtorek rano – oczywiście po wcześniejszym złożeniu stosownej parafki – można wracać do Polski. W ten sposób zarobi się dwie diety i parę mil w programie Miles&More. W środę wieczorem powrót do Brukseli. Trzeba przetrwać czwartek i już w piątek po 7 rano (czyli po wpisaniu się w rejestrze) można wracać na weekend. Dzięki temu w domu można spędzić cały poniedziałek, prawie cały wtorek, prawie całą środę i prawie cały piątek” – pisze Migalski. Dodatkowo wykorzystując diety podróżne, każde europarlamentarzysta może miesięcznie dorobić 8 tys. euro – to tysiąc więcej niż podstawowe uposażenie.

Na utrzymanie biur poselskich europosłowie otrzymują 24,5 tys. euro miesięcznie. Jak pisze Migalski, nikt tych wydatków nie sprawdza. Asystenci nie mają wyznaczonych obowiązków a europosłowie nie są rozliczani ze swoich działań, więc „nic nie stoi na przeszkodzie, by zatrudnić kilku kolegów i razem przez pięć lat mile spędzać czas, zarabiając naprawdę godne pieniądze” – czytamy w książce euro deputowanego.

A co, gdy kadencja europarlamentarzysty się skończy a wyborcy nie odnowią mu mandatu? Na otarcie łez były już europoseł jeszcze przez pół roku może liczyć na miesięczne wynagrodzenie z Brukseli w wysokości 7,5 tys. euro. Przez sześć miesięcy ma również prawo do darmowych przelotów do Brukseli.