Zdecydowana przewaga „króla czekolady” na starcie kampanii prezydenckiej może zaskakiwać. Ciekawe zmagania toczą się także po drugiej, postjanukowyczowskiej stronie barykady
W piątek Centralna Komisja Wyborcza (CWK) Ukrainy zamknęła listy kandydatów w wyborach prezydenckich. W szranki staną 23 osoby. Dość niespodziewanie od samego początku kampanii faworytem jest jeden z nich: oligarcha Petro Poroszenko. Reszta walczy o miejsce na podium, wpływy we własnym obozie politycznym albo zyski finansowe.
Od czasu, gdy lider Ukraińskiej Demokratycznej Unii na rzecz Reform (UDAR) Witalij Kłyczko zrezygnował z kandydowania i przekazał poparcie Poroszence, nie pojawiły się żadne wiarygodne sondaże. Jednak nawet w warunkach, w których Kłyczko wciąż był rozpatrywany w charakterze kandydata, Poroszenko mógł liczyć na 36,2 proc. głosów tych, którzy byli zdecydowani pójść na wybory. To trzykrotnie więcej niż Julia Tymoszenko i najpopularniejszy kandydat z drugiej strony barykady, do niedawna wiceszef Partii Regionów (PR) Serhij Tihipko.
Poroszenko to główny sponsor zarówno Euromajdanu, jak i wcześniejszej o dziewięć lat pomarańczowej rewolucji, właściciel produkującego słodycze Roshenu i wspierającej Majdan telewizji 5 Kanał. Z jednej strony zdobył sobie szacunek podczas ostatnich protestów. Bez nachalnego lansowania się na scenie na Majdanie Nezałeżnosti, w większości najgroźniejszych momentów konfliktu stał na placu ramię w ramię z ludźmi. Jako jedyny, poza liderem Partii Radykalnej Ołehem Laszką, pojechał także na Krym, oferując mediację. Milicja z trudem uchroniła go przed linczem w zbuntowanym Symferopolu. Z drugiej jednak strony to właśnie rywalizacja i wzajemne obwinienia o korupcję z Julią Tymoszenko doprowadziły w 2005 r. do rozpadu obozu pomarańczowych. Tymoszenko straciła wówczas fotel premiera, Poroszenko – sekretarza Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony.
Rozstrzyga oligarcha
Zdaniem znanego publicysty Witalija Portnikowa wszystkie dotychczasowe wybory na Ukrainie były rozstrzygane przy udziale miejscowych oligarchów. Tak samo będzie i tym razem. Austriacka prasa podała, że Poroszenko i Kłyczko spotkali się niedawno z wpływowym oligarchą Dmytrem Firtaszem. Firtasz, oczekujący w Austrii na decyzję w sprawie ekstradycji do USA za korupcję, miał poprzeć Poroszenkę, podobnie jak jego biznesowy partner Serhij Lowoczkin. Wiele wskazuje na to, że obaj dawni sponsorzy Partii Regionów zamierzają postawić na nowego gracza w postaci Poroszenki. Już wcześniej, zgodnie z praktykowaną tu zasadą portfolio, oligarchowie równolegle finansowali skrajnie różne opcje. Firtasz i Lowoczkin, nawet gdy ten ostatni był szefem administracji Wiktora Janukowycza, nie wahali się wprowadzać swoich ludzi na listy UDAR.
Poza Poroszenką i Tymoszenko obóz promajdanowy reprezentują m.in. szef Swobody Ołeh Tiahnybok, lider Sektora Prawicowego Dmytro Jarosz i koordynatorka medycznych wolontariuszy Majdanu Olha Bohomołeć. Tiahnybok to jedyny z trójki politycznych liderów Majdanu, który sprawdzi się w wyścigu o prezydenturę. Dla jego partii to być albo nie być – spadające sondaże wskazują, że Swoboda, porzuciwszy radykalną retorykę, utraciła skrajny elektorat, ale nie zyskała go w centrum sceny politycznej. Jarosza i Bohomołeć kompromitują zaś dziwne kombinacje wokół deklaracji majątkowych, a tego pierwszego dodatkowo bandyckie wybryki członków Sektora Prawicowego.
Jarosz z całą rodziną, według informacji złożonych w CWK, zarobił w zeszłym roku 803 hrywny (217 zł). Dziennikarzom tłumaczył zaś, że celowo nie szukał legalnej pracy, aby nie finansować reżimu z podatków. Z kolei Bohomołeć zadeklarowała 3,3 mln hrywien (895 tys. zł) dochodu, a także siedem mieszkań, dwa domy, garaż, pięć działek i siedem obiektów zakwalifikowanych jako „inna nieruchomość”. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że wcześniej kandydatka przeprowadziła zbiórkę pieniędzy na obowiązkową kaucję wyborczą, twierdząc, iż nie jest w stanie jej opłacić z własnej kieszeni.
Jeszcze ciekawiej wygląda walka po drugiej stronie barykady. Dla PR to pierwsza okazja, by się zorientować w rozmiarach poparcia po ucieczce Janukowycza. Oficjalnym kandydatem PR jest Mychajło Dobkin, do niedawna gubernator obwodu charkowskiego. I o ile w Charkowie jest szanowany jako dobry gospodarz, reszta kraju słabo go zna. Wiadomo, że za wystawieniem Dobkina lobbował najbogatszy Ukrainiec Rinat Achmetow.
W każdym razie elektorat PR w 55 proc. poprze ekswicepremiera Serhija Tihipkę, postrzeganego jako głowa najbardziej demokratycznego i otwartego na współpracę z Zachodem skrzydła partii. I choć Tihipko może wkrótce stracić legitymację partyjną za niezgodne z uchwałą zjazdu PR wystawienie się w charakterze kandydata, na oficjalnego przedstawiciela PR chce oddać głos jedynie co siódmy wyborca regionałów. A startują jeszcze inni ludzie z kręgu PR: eksminister energetyki Jurij Bojko, deputowany Ołeh Cariow czy były zastępca prokuratora generalnego Renat Kuźmin, który za Janukowycza sterował represjami wobec Tymoszenko i byłego szefa MSW Jurija Łucenki.
Handel miejscami
Reszta to kandydaci techniczni. W warunkach ukraińskich część wystawia się po to, by odbierać głosy konkurentom swoich patronów. W ten sposób np. zbliżona do PR, atrakcyjna 38-latka Natalija Korołewska ma przyciągać tych, którzy kierując się urodą, oddaliby głos na Tymoszenko. Inni zaś – a przynajmniej tak wyglądała praktyka w poprzednich wyborach – idą na wybory tylko po to, by sprzedawać większym partiom przysługujące im miejsca w komisjach wyborczych. Jedni kupią je, by uniemożliwić fałszerstwa, inni – przeciwnie, by ułatwić podkręcenie wyniku.
Inni kandydaci walczą o wpływy we własnym obozie politycznym lub zyski finansowe