"Nasz Dziennik" publikuje w całości raport będący efektem dwutygodniowej pracy pod Smoleńskiem grupy archeologów, którzy badali teren katastrofy samolotu TU-154M. Dokument jest dołączony do prokuratorskich akt. Ekipa specjalistów - byli wśród nich także geodeci oraz patolog i technik kryminalny - przeszukiwała półtorahektarowy teren w dniach od 13 do 27 października 2010 roku.

Badacze przyznają w raporcie, że mieli "mocno ograniczone" możliwości zastosowania metod geofizycznych w badaniu terenu katastrofy. Powodem były zmiany w warstwach powierzchniowych podejmowanych przez Rosjan bezpośrednio po katastrofie. Pracę utrudniały między innymi ślady intensywnych prac ziemnych w postaci nitki betonowej drogi dojazdowej ciągniętej od wrakowiska i przesunięcia dużych mas ziemi.

W ocenie archeologów duży promień rozrzutu i fragmentacji maszyny to efekt prac między innymi ciężkiego sprzętu gąsienicowego na miejscu katastrofy. Te same czynności miały ich zdaniem wpływ na znaczący sposób rozdrobnienia przedmiotów i stan ich zachowania. Ciężki sprzęt rozjeżdżał elementy lub wpychał je głęboko w ziemię.

Diagnoza archeologów jest pesymistyczna - konkluduje gazeta. Pierwotny układ powierzchni terenu i układ szczątków samolotu mógł się zachować jedynie pod betonowymi płytami i usypaną warstwą żwiru.