Trzeba wyjąć z sejmowej zamrażarki projekt ustawy zakazującej reklamy i sprzedaży w szkołach i przedszkolach śmieciowego jedzenia – apelują posłowie PSL do marszałek Sejmu Ewy Kopacz.

W projekcie zdefiniowali, jaka może być maksymalna zawartość cukrów, tłuszczów czy szkodliwych kwasów w żywności i napojach dostępnych w sklepikach i automatach na terenie szkół. Chcą, by dyrektor szkoły mógł rozwiązać umowę z prowadzącym sklepik szkolny, gdyby ten sprzedawał w nim zakazane produkty. A służby sanitarne miałyby prawo przeprowadzać kontrole w placówkach oświatowych.
Dziś walka z niezdrową żywnością spada na samorządy i szkoły. Część włączyła się w finansowane z unijnych pieniędzy projekty, jak „Owoce w szkole”. Niektóre inicjują własne akcje. Np. placówki edukacyjne z Białegostoku prowadzą ponad 40 różnych działań promujących zdrowe żywienie, jak akcja antychipsowa czy dzień zielonej herbaty. Dzierżawcy sklepików muszą się w umowach ze szkołami zobowiązywać do sprzedaży zdrowej żywności.
Ale w większości szkół w kraju sprzedawane są głównie słodycze. – Owoce są drogie i nikt ich nie kupuje – mówi jedna ze sprzedawczyń. A dyrektor jednej ze stołecznych szkół odmówiła wzięcia udziału w programie „Owoce w szkole”, bo... dzieci rozrzucają opakowania po nich.
Tymczasem według Instytutu Żywności i Żywienia aż 28 proc. chłopców i 22 proc. dziewcząt w ostatnich klasach szkoły podstawowej zmaga się z nadwagą lub otyłością.