Powiązana z Al-Kaidą organizacja przyznała się do dzisiejszego zamachu w stolicy Libanu. Rano przed ambasadą Iranu w Bejrucie eksplodowały dwa ładunki wybuchowe. Zginęły co najmniej 32 osoby, a prawie 150 zostało rannych. Wśród ofiar nie ma Polaków. Zamach jest związany z toczącą się w sąsiedniej Syrii wojną domową.

Według informacji libańskich władz, pierwszy z zamachowców wysadził się przy bramie ambasady, a drugi - 30 sekund później tuż obok. Druga eksplozja miała jednak znacznie większą siłę. „Kiedy przyjechałam na miejsce, zobaczyłam spalone ciała leżące na ziemi. Było ich kilkanaście” - mówi libańska dziennikarka Nejla Szechwan.

Libańskie władze twierdzą, że w zamachu zginął attache kulturalny irańskiej ambasady. Początkowo taką informację podawali też przedstawiciele irańskich władz, choć teraz twierdzą one, że mężczyzna żyje.

Do zamachu przyznała się powiązana z Al-Kaidą sunnicka organizacja Brygady Abdullaha Azzama. Jest to jedna z najbardziej wpływowych grup walczących w Syrii o obalenie Baszara al-Assada. To nie pierwszy przypadek, kiedy w Libanie dochodzi do zamachu związanego z syryjską wojną. „Syria stała się polem walki w znacznie szerszym, regionalnym konflikcie między szyitami a sunnitami” - tłumaczy w rozmowie z Polskim Radiem libańska dziennikarka Rania Abouzeid.

Sunnici w większości walczą o obalenie syryjskiego prezydenta. Z kolei szyici, w tym libański Hezbollah oraz Iran to najwierniejsi sojusznicy Baszara al-Asada.

W połowie sierpnia w zamachu na południu Bejrutu zginęło 27 osób, a tydzień później eksplozja przed meczetem w Trypolisie zabiła 40 osób. Oba te ataki także są ściśle powiązane z wojną w Syrii.

Dzisiejszy zamach potępiły zarówno władze Syrii, Libanu, Iranu, jak i szef brytyjskiej dyplomacji William Hague.