Działacze Prawa i Sprawiedliwości zamiast uderzyć się we własną pierś, szukają winnych - tak zarzuty posłów tej partii pod adresem prezydenta komentuje doradca Bronisława Komorowskiego profesor Tomasz Nałęcz. PiS twierdzi, że między innymi prezydent ponosi winę za niską frekwencję w czasie warszawskiego referendum, bo namawiał do tego, by mieszkańcy stolicy zostali w domu.

"To kłamstwo", odpowiada profesor Tomasz Nałęcz w rozmowie z IAR. Podkreśla, że Bronisław Komorowski nie formułował tego typu wezwań. W sprawie referendum wypowiedział się raz, w czasie wywiadu na żywo. "Dał wtedy jedynie do zrozumienia, że nie zamierza głosować w tej sprawie", mówił profesor. Podkreślił, że od takiej sytuacji do apelu o nieuczestniczenie w referendum to nawet nie o jeden ale o dwa mosty za daleko. W opinii doradcy prezydenta, PiS się zorientował, że jest o te dwa mosty za daleko po referendum i próbuje znaleźć teraz winnych.

W opinii Tomasza Nałęcza, politycy Prawa i Sprawiedliwości sami strzelili sobie samobójczego gola. Zaczęli nagłaśniać, że prezydent z takim apelem wystąpił i być może niektórzy w to uwierzyli i w referendum nie wzięli udziału. Doradca prezydenta powiedział, że w czasie referendum zwyciężyła rozwaga warszawiaków. "Oni doskonale zrozumieli, jaka jest różnica między normalnym głosowaniem, a referendum, gdzie kwestia frekwencji jest istota", mówił. Dlatego, jak dodał, ci, którzy nie chcieli odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz bronili jej w sposób najskuteczniejszy, czyli przez pozostanie w domach.

Tomasz Nałęcz powiedział, że na miejscu Platformy Obywatelskiej nie ogłaszałby triumfu, bo do referendum jednak doszło i wielu obywateli chciało większej aktywności pani prezydent.