Skarżcie do sądów autorów określeń "polskie obozy koncentracyjne", najlepiej do brytyjskich - radzi Martin Mendelsohn, amerykański prawnik, mający doświadczenie w dochodzeniu odszkodowań dla ofiar ludobójstwa.

Podczas zorganizowanego w Warszawie spotkania poświęconego walce z fałszowaniem prawdy o niemieckich, nazistowskich obozach w okupowanej Polsce, zauważył, że w sądach amerykańskich byłoby trudno w tych przypadkach dochodzić sprawiedliwości. Trzeba by udowodnić "złośliwy zamiar" autora wypowiedzi. Jednak większość publikacji amerykańskich jest sprzedawana również w Londynie, a tam prawo stawia inny wymóg.

Mecenas Mendelsohn wyjaśnił, że angielski system prawny służący rozstrzyganiu spraw o pomówienie jest bardzo przyjazny skarżącym, ponieważ ciężar dowodu niezaistnienia występku przesunięto na oskarżonego. To on musiałby przekonać sąd, że to, co zostało opublikowane, odnosiło się na przykład do położenia geograficznego obozu, więc intencje były czyste. W przekonaniu Martina Mendelsohna, proces przed sądem w Londynie przyciągnąłby z pewnością uwagę nie tylko tamtejszych mediów i problem zostałby nagłośniony.

Amerykański prawnik zauważył, że pierwszy terminu "polski obóz" użył - "jak na ironię" - Jan Karski, legendarny symbol oporu przeciw nazistom. Miał dobre intencje: chciał Amerykanom uzmysłowić, gdzie jest Treblinka, że obóz leży w Europie, w Polsce i że naziści dokonują tam ludobójstwa.

Nieszczęsne określenie pojawiło się po wielu latach w wypowiedzi samego prezydenta Baracka Obamy. Padło z jego ust podczas ceremonii pośmiertnego uhonorowania Jana Karskiego amerykańskim Medalem Wolności. Wydarzenie odbiło się głośnym echem w światowych mediach. Redakcje prestiżowych tytułów wypowiedź Baracka Obamy umieszczały w cudzysłowie i kluczyły, by ją jakoś omówić nie używając zwrotu, który ma zniknąć i nie może być utrwalany w świadomości społecznej.