111 osób nie żyje, ponad 200 jest zaginionych, 155 zostało uratowanych. To tymczasowy bilans czwartkowej katastrofy u wybrzeży włoskiej wysepki Lampedusa.

20-metrowy Kuter, na pokładzie którego do Europy próbowało przedostać się kilkuset uciekinierów z Afryki, spoczywa na dnie morza. Nurkom udało się dziś dotrzeć do wraku, jednak wzburzone fale uniemożliwiły wydobycie z niego kolejnych ofiar.

Wśród tych, którzy wczoraj wczesnym rankiem jako pierwsi ruszyli na pomoc rozbitkom, byli miejscowi rybacy. Jeden z nich, Marcello Nizza, opowiadał dziennikarzom o przebiegu akcji: "Kiedy wypłynęliśmy w morze, zobaczyliśmy dramatyczny obraz. Naprawdę dramatyczny. Pełno ludzi z wyciągniętymi rękami, którzy krzyczeli i błagali o pomoc. To było straszne. Zawiadomiliśmy władze portu i sami zaczęliśmy wyławiać tych ludzi. W sumie udało nam się wciągnąć na pokład i uratować 47 osób" - opowiadał włoski rybak.

Na pokładzie kutra byli głównie uchodźcy z Somalii i Erytrei. Kuter płynął z Libii, czyli z kraju, z którego najczęściej docierają do Europy nielegalni imigranci z Afryki.
Jeśli prawdą jest to, co mówią uratowani - że na pokładzie było około 500 osób - we wraku może wciąż znajdować się ponad 200 ciał.


Według Międzynarodowej Organizacji do spraw Migracji, w ciągu ostatnich 20 lat w wodach Morza Śródziemnego zginęło 25 tysięcy imigrantów.

Tragedia w pobliżu wyspy Lampedusa tematem wtorkowego spotkania unijnych ministrów spraw wewnętrznych.