Pierwszy podobno zdradził swój kraj. Drugi twierdzi, że ze zdrajcami walczy. Trzeci, chce po prostu dobrze zarobić, a przy okazji utrzeć nosa hollywoodzkiemu lobby.
Edward Snowden / Youtube

Bóg przebacza, Wujek Sam nigdy: wróg publiczny Ameryki

„Rząd przyznał sobie władzę, do której nie jest uprawniony. Nie ma żadnego publicznego nadzoru. Właśnie dlatego, tacy ludzie jak ja mają prawo, aby przekroczyć granice, której przekraczać nie wolno” (Edward Snowden, „Guardian”).

Nigel Farage / Newspix / Schifres Lucas

Edward Snowden, autor jednego z największych przecieków w historii Stanów Zjednoczonych, zdecydowanie nie przypomina bohatera popularnych szpiegowskich filmów. 29-letni Amerykanin do niedawna wiódł całkiem zwyczajny żywot – stabilna praca, przyzwoite wynagrodzenie, narzeczona, dom i bajkowy krajobraz słonecznych Hawajów za oknem.

20 maja 2013 r. Snowden postanowił jednak zrezygnować ze swojego amerykańskiego snu. Poprosił swojego szefa o kilka tygodni urlopu, pożegnał się z narzeczoną i z tajemniczą walizką wsiadł na pokład samochodu lecącego do chińskiego Hongkongu. Tam zameldował się w jednym z luksusowych hoteli i nie opuszczał go przez kolejnych kilka tygodni.

W tym samym czasie amerykański „Washington Post” i brytyjski „Guardian” ujawniły otrzymane od Snowdena dokumenty dotyczące tajnego rządowego programu PRISM prowadzonego przez amerykańską Agencję Bezpieczeństwa Narodowego. W ramach PRISM – operacji rozpoczętej za prezydentury George’a W. Busha, a kontynuowanej przez Baracka Obamę – amerykańskie agencje rządowe monitorowały i gromadziły prywatne dane na temat rozmów telefonicznych oraz internetowej aktywności obywateli USA, a przede wszystkim mieszkających w tym kraju cudzoziemców. W ramach PRISM z amerykańskim rządem – na bliżej nieokreślonych warunkach – współpracowali najwięksi giganci nowych technologii – Microsoft, Google, Facebook oraz Apple.

Doniesienia o aferze PRISM zszokowały amerykańską opinię publiczną, ale z każdym kolejnym dniem media coraz mniej miejsca poświęcały samym podsłuchom, a coraz więcej autorowi przecieku. Dziś PRISM zszedł na drugi, a nawet trzeci plan, a Snowden stał się w Ameryce wrogiem publicznym numer jeden. Amerykańscy politycy nie mówią więc nic o programie, który przez ostatnich 6 lat odzierał z prywatności ich obywateli. Mają jednak zaskakująco dużo do powiedzenia na temat niepozornego 29-latka, który postanowił pokazać światu ciemną stronę Ameryki. Snowden nazywany jest kłamcą, szpiegiem i zdrajcą narodu, choć sam podkreśla, że działał właśnie w interesie tego narodu. Od Amerykanina odwróciła się nawet jego rodzina. Jego ojciec Lon Snowden w wywiadzie dla telewizji Fox News nazwał swojego syna zdrajcą i poprosił go, aby wrócił do Stanów Zjednoczonych i oddał się w ręce władz. „Wolałbym, aby mój syn był więźniem w USA niż wolnym człowiekiem w kraju, który nie cieszy się takimi wolnościami, jak my” – powiedział Lon Snowden.

Obecnie Snowden przebywa w strefie tranzytowej moskiewskiego lotniska Szeremietiewo, a jego sytuacja przypomina trochę scenariusz filmu „Terminal” z Tomem Hanksem w roli głównej. Snowden do USA wrócić nie może, gdyż amerykańskie władze unieważniły jego paszport. Wrócić zresztą nie chce, gdyż po powrocie do USA zostałby z pewnością „gorąco” powitany przez agentów CIA. Z drugiej strony pozostanie w Rosji również nie jest dla Snowdena najlepszą opcją. Póki co, prezydent Rosji Władimir Putin zarzeka się, że o jego ekstradycji do Stanów Zjednoczonych nie może być mowy. Kilka telefonicznych rozmów z Barackiem Obamą może jednak skłonić Putina do zmiany zdania.

Pomocną dłoń do Amerykanina wyciągnęły dwa południowoamerykańskie państwa – Ekwador i Wenezuela. To właśnie w londyńskiej ambasadzie Ekwadoru przebywa inny banita – Julian Assange. Kierunek południowoamerykański jest dla Snowdena zdecydowanie lepszym wyborem niż chwiejna Rosja, ale nawet Ekwador czy Wenezuela nie zagwarantują 29-latkowi bezpieczeństwa. Snowden – były pracownik NSA - doskonale zdaje sobie sprawę, że niewidzialne macki wywiadu USA dosięgną go praktycznie wszędzie. Jeśli nie dziś, to za kilka miesięcy lub kilka lat. Przezorny Amerykanin postanowił więc wyciągnąć ostatniego asa z rękawa. Glenn Greenwald, dziennikarz brytyjskiego „Guardiana”, poinformował niedawno, że Snowden przekazał kilku osobom dokumenty odsłaniające kolejne tajemnice NSA. Jeśli życie Snowdena znajdzie się w niebezpieczeństwie – dokumenty mają zostać ujawnione. Szantażowanie najpotężniejszego państwa na świecie nie wydaje się dobrym pomysłem. Ale to ostatnia karta, którą posiadał w swojej talii Snowden – wróg publiczny Ameryki.

Na pohybel Unii: wróg publiczny Europy

„Powiedziano nam, że będziemy mieli prezydenta, zobaczymy wielką postać o światowej renomie. Człowieka, który mógłby być politycznym przywódcą 500 milionów ludzi. Człowieka, który będzie reprezentował nas wszystkich na światowej scenie, którego praca jest tak ważna, że płaci mu się więcej niż prezydentowi Obamie. Cóż, obawiam się, że mamy pana. (...) Nie chcę być niegrzeczny, ale wie pan, naprawdę ma pan charyzmę ofiary losu i wygląd szarego urzędnika bankowego” (Nigel Farage o wyborze Hermana van Rompuya na stanowisko stałego przewodniczącego Rady Europejskiej).

Kim Dotcom / Bloomberg / Brendon OHagan

Nigel Farage nigdy nie udostępnił prasie tajnych rządowych informacji. Nie brał również udziału w żadnej aferze szpiegowskiej. Przez wielu unijnych technokratów uważany jest jednak za zdrajcę. Zdrajcę „europejskich ideałów Schumanna i Monneta”. Kim jest człowiek, przed którym drżał (były już) Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek?

Urodzony w niewielkiej brytyjskiej wiosce Herne, Farage już od najmłodszych lat interesował się polityką. Jeszcze w czasie nauki w prestiżowym Dulwich Collage wstąpił do Partii Konserwatywnej, w której pierwsze skrzypce grała wówczas Margaret Thatcher. Farage był wielkim zwolennikiem polityki prowadzonej przez „Żelazną Damę”, szczególnie w odniesieniu do relacji Wielka Brytania – Wspólnoty Europejskie. Podobnie jak sama Thatcher – i wielu Brytyjczyków – obawiał się również, że pogłębiona integracja zmierzająca do stworzenia namiastki federacji europejskiej stanowi zagrożenie dla suwerenności i niepodległości Wielkiej Brytanii. Kiedy w 1990 roku Margaret Thatcher została odsunięta od władzy, Farage zrozumiał, że jego drogi z Partią Konserwatywną powoli się rozchodzą. Ostatecznie opuścił ją w 1992 roku, kiedy nowy premier – euroentuzjasta John Major podpisał w Maastricht Traktat o Unii Europejskiej.

Rozczarowany Farage postanowił wejść na ścieżkę wojenną… z Europą. Początkowo, założona przez niego w 1993 roku libertariańska Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP), określana była mianem politycznego happeningu. Wówczas – nawet w eurosceptycznym brytyjskim społeczeństwie – idea opuszczenia przez Wielką Brytanię struktur europejskich traktowana była z przymrużenie oka. Mijały jednak lata, a mieszkańcy Wyspy coraz mniej zadowoleni byli z europejskiego projektu. W 1999 roku UKIP zdobyła 7 proc. głosów w wyborach do Parlamentu Europejskiego, a Farage został jednym z trzech europosłów, którzy reprezentowali brytyjski eurosceptycyzm na europejskiej arenie.

Od tej pory aż do dnia dzisiejszego (UKIP dostało się do Parlamentu również w 2004 i 2009 roku), Farage nieprzerwanie daje się we znaki największym tuzom europejskiej polityki. Ofiarami ciętego i bezkompromisowego języka króla brytyjskiego eurosceptycyzmu stali się m.in. Jose Manuel Barroso (szef Komisji Europejskiej) oraz Herman van Rompuy (przewodniczący Rady Europejskiej). Portugalczyka, w wywiadzie dla stacji Fox, określił niedawno mianem „wprowadzającego w błąd komunistycznego idioty”. Dla Rompuya okazał się bardziej łaskawy i stwierdził jedynie, że ma on „charyzmę ofiary losu”. Samą UE wielokrotnie przyrównywał natomiast do nowego komunistycznego projektu, którego celem jest władza pozbawiona jakichkolwiek ograniczeń.

Ze słów Farage’a – jego ostrej oceny unijnych struktur, jak również europejskiego politycznego establishmentu – można by się oczywiście śmiać, gdyby nie fakt, że coraz częściej ma on po prostu rację. O nadchodzącym kryzysie strefy euro brytyjski polityk mówił jeszcze w październiku 2008 roku, kiedy Unia Europejska dopiero szykowała się na nadejście ekonomicznego tsunami. Wówczas słowa Farage’a były przez unijnych technokratów wyśmiewane, a on sam porównywany do francuskiego populisty Jean-Marie Le Pena. Dziś chyba nikt nie odważy się już określić Farage’a mianem populisty, a wielu Brytyjczyków widzi w nim swojego wymarzonego premiera. Sondaże wskazują, że UKIP jest obecnie trzecią siłą w Wielkiej Brytanii, a poparcie dla tej partii rośnie wprost proporcjonalnie do pogłębiania się unijnego kryzysu.

Cel Farage’a jest jasny i przejrzysty – wyprowadzić Wielką Brytanię z Unii Europejskiej. Czy jego plan ma szanse powodzenia? Zdecydowanie tak. W tym roku przeprowadzono już 24 sondaże w sprawie opuszczenia przez Brytyjczyków struktur unijnych. Tylko w jednym przypadku większość respondentów opowiedziała się za pozostaniem w UE. Farage jest więc pewny swego. Potrafił stworzyć partię polityczną, na którą chce dziś głosować 20 proc. Brytyjczyków. Dlaczego więc nie miałby sobie poradzić z grupą ludzi o „charyzmie ofiar losu”?

MEGAupadek: wróg publiczny Hollywood

„Popełniłem kilka błędów, gdy byłem młody i zapłaciłem za nie swoją cenę. Steve Jobs był hakerem, a Marta Stewart była zamieszana w inside trading. Myślę, że po 10 latach moja przeszłość nie powinna być dominującym tematem" (Kim Dotcom, torrentfreak.com).

20 stycznia 2012 roku mieszkańcy niewielkiej miejscowości Coatesville (Auckland, Nowa Zelandia) byli świadkami scen wyjętych z planu sensacyjnego filmu. 76 oficerów policji wspieranych przez 2 helikoptery przypuściło szturm na jedną z rezydencji. Policjanci skonfiskowali przedmioty o łącznej wartości 17 milionów dolarów. Wśród czterech aresztowanych osób znalazł się również właściciel rezydencji Kim Dotcom – założyciel serwisu Megaupload i enfant terrible świata nowych technologii. Czterem aresztowanym mężczyznom przedstawiono zarzuty popełnienia przestępstw związanych z internetowym piractwem, konspiracją w celu naruszenia praw autorskich oraz praniem brudnych pieniędzy.

Urodzony w niemieckim Kiel, 39-letni Kim Dotcom (a właściwie Kim Schmitz) nigdy nie był niewiniątkiem. Już jako nastoletni haker miewał zatargi z prawem, które skończyły się dla niego kilkoma miesiącami spędzonymi w areszcie. Za pierwszym razem wpadł za handel numerami kradzionych kart kredytowych. Drugie przestępstwo dotyczyło szpiegostwa komputerowego. Po raz trzeci Dotcom wpadł w ręce sprawiedliwości w 2003 roku za malwersacje finansowe związane z firmą LetsBuyIt.com, w której posiadał udziały. Za każdym razem udawało mu się jednak uniknąć dłuższego pobytu w więzieniu.

Pod koniec 2003 roku Dotcom stwierdził, że ze swoim CV kariery w Niemczech raczej już nie zrobi i postanowił przenieść się do miejsca bardziej przyjaznego dla interesów prowadzonych w „szarej strefie”. Wybór padł na Hong Kong. Tam niemiecki przedsiębiorca parał się kilkoma mniej i bardziej transparentnymi biznesami. Tam również założył internetowy serwis, który najpierw uczynił go milionerem, a potem doprowadził do jego upadku – Megaupload.

Idea działania Megaupload była prosta. Serwis oferował użytkownikom bezpłatny i płatny hosting plików. Mogli oni również udostępniać wybrane materiały innym internautom. Jedną z zalet serwisu była m.in. możliwość bezpośredniego odtworzenia zamieszczanych w serwisie multimediów z poziomu przeglądarki internetowej, bez potrzeby pobierania ich na dysk komputera. Megaupload szybko zyskał w internecie ogromną popularność. Szybko stał się również Mekką dla pirackich treści. Użytkownicy zamieszczali na serwerach m.in. całe sezony popularnych seriali, największe filmowe hity i popularne albumy muzyczne. Twórca serwisu za każdym razem podkreślał jednak, że Megaupload nie wspiera piractwa. Co więcej – z zeznań pracowników wynika, że serwis zawsze reagował na zgłoszenia dotyczące naruszenia praw autorskich i usuwał nielegalne materiały.

Argumentacja Dotcoma i spółki nie przekonywała jednak hollywoodzkiego lobby, które uważało Megaupload za poważne zagrożenie dla przyszłości największych amerykańskich wytwórni filmowych. 5 stycznia 2012 w Wirginii (USA) złożony został akt oskarżenia Stany Zjednoczone vs Kim Dotcom, w sprawie nielegalnej działalności serwisu Megaupload, w tym internetowego piractwa, wymuszania haraczy i naruszania praw autorskich. Jeszcze przed szturmem na rezydencję Dotcoma, Motion Picture Association of America (MPAA), stowarzyszenie zrzeszające takie korporacje, jak Metro-Goldwyn-Mayer, Paramount Pictures czy też Sony Pictures Entertainment, wywierało presję na rząd Nowej Zelandii (kraju do którego w 2010 roku wyemigrował Dotcom). Ówczesnemu premierowi Johnowi Kay’owi bardzo zależało wówczas na dobrych kontaktach z hollywoodzkim establishmentem, które miały prowadzić do większej promocji na arenie międzynarodowej. Niewykluczone, że zgoda na aresztowanie Dotcoma była efektem kompromisu zawartego pomiędzy MPAA a nowozelandzkimi władzami.

Dotcom spędził w areszcie miesiąc… a nie powinien w nim przebywać nawet jednego dnia. Bardzo szybko okazało się bowiem, że szturm na jego rezydencję oraz wcześniejsze dochodzeniowe działania rządowego biura bezpieczeństwa, nowozelandzkiej policji i amerykańskiego FBI prowadzone były z naruszeniem obowiązującego w Nowej Zelandii prawa. Prawie rok po aresztowaniu Dotcom usłyszał więc słowo „przepraszam” z ust samego premiera Johna Kay’a.

Dziś niemiecki biznesmen wciąż przebywa w Nowej Zelandii, gdzie oczekuje na decyzję w sprawie ewentualnej ekstradycji do Stanów Zjednoczonych, która zapadnie prawdopodobnie w sierpniu. Dotcom nie siedzi jednak bezczynnie. Na początku czerwca wygrał kolejny proces w sprawie bezprawnej konfiskaty jego mienia podczas zeszłorocznego aresztowania. Na mocy wyroku sądu, nowozelandzka policja musi zwrócić mu mienie o łącznej wartości 42 milionów dolarów.

Na podwalinach zlikwidowanego Megaupload, Dotcom założył natomiast nowy hostingowy serwis – MEGA, który działa na bardzo podobnych zasadach, jak jego poprzednik. Z drobną różnicą. Każdy plik zamieszczany przez użytkowników serwisu szyfrowany jest za pomocą klucza AES, który zapisywany jest po stronie użytkownika. Ponieważ serwis MEGA nie posiada dostępu do poszczególnych kluczy, jego twórcy nie mogą zostać pozwani za treści zamieszczane przez użytkowników – przynajmniej w teorii. Dotcom wcale nie przestraszył się więc „hollywoodzkiego smoka” i zamierza kontynuować otwartą wojnę z najpotężniejszym lobby. Wszystko wskazuje jednak na to, że prędzej czy później tę wojnę przegra. Skoro Hollywood już raz zrujnowało mu życie, to nie zawaha się, aby zrobić to po raz kolejny. Gra toczy się bowiem o zbyt duże pieniądze.

Snowden, Farage i Dotcom - pochodzą z różnych krajów, reprezentują różne środowiska i raczej nigdy nie zostaliby najlepszymi przyjaciółmi. Łączy ich jedno: wszyscy narazili się „kilku” osobom. Bardzo ważnym osobom. Każdy z nich zapłacił za to swoją cenę.