Bezprecedensowy atak na pałac prezydencki w Kabulu. Rano uzbrojeni napastnicy próbowali wedrzeć się do rozległego zespołu budynków, w których urzęduje Hamid Karzaj. Wszyscy zostali zabici, ale walka trwała półtorej godziny.

Był to najbardziej śmiały atak na obiekty rządowe w afgańskiej stolicy. Komentatorzy mówią o kompromitacji miejscowych sił bezpieczeństwa, które tydzień temu przejęły odpowiedzialność za kraj.

Była 6.30 gdy przed jedną z bram pałacu podjechał pancerny samochód. „To była Toyota Landcruiser z fałszywymi dokumentami. Kiedy strażnicy poprosili o dokumenty, trzech ludzi wysiadło ze środka, a auto eksplodowało. Strażnicy zabili wszystkich napastników” - opowiada szef kabulskiej policji generał Mohammad Ayoub Salangi.

W tym samym czasie kolejni napastnicy zaczęli atakować nie tylko siedzibę prezydenta, ale także jeden z hoteli, który jest bazą CIA. Tuż obok przy bramie kilkunastu afgańskich dziennikarzy czekało, by wejść do pałacu na konferencję prasową. „Byliśmy na otwartym terenie. Pobiegliśmy więc wszyscy do najbliższego schronu. Wciągnęliśmy tam 8-letniego chłopca, który także znalazł się na linii ognia” - mówi afgański dziennikarz BBC Bilal Sarwary.

Afgańscy żołnierze zabili wszystkich 14 napastników, ale wymiana ognia w najściślej strzeżonym miejscu w kraju trwała półtorej godziny. Prezydent Hamid Karzaj był w czasie ataku w środku, ale nic mu się nie stało. Do zamachu przyznali się talibowie.

Kilka dni temu prezydent Karzaj zerwał negocjacje z talibami, bo nie podobało mu się, że mają je prowadzić Amerykanie. Rozmowy o włączeniu rebeliantów w struktury władz wydają się być jedynym sposobem na zakończenie trwającej ponad 11 lat wojny.