Kolejni świadkowie zeznają przed sądem w Katowicach w sprawie Katarzyny W. oskarżonej o zamordowanie półrocznej córki.

Katowicki sąd rozpoczął przesłuchania kolejnych świadków w procesie Katarzyny W. z Sosnowca.To osoby, które znalazły kobietę leżącą na ziemi po rzekomym napadzie, w czasie którego miało zostać porwane dziecko.

Żaneta W.

Jako pierwsza zeznaje Żaneta W. "Ja szłam z córeczką, przede mną szło jeszcze dwóch mężczyzn, sama ich puściłam. Było ciemno. schodząc z kładki przy ul. Legionów jest taki zaułek. I moja córka powiedziała wówczas: mamo patrz, ktoś tam leży. córka bardzo się wystraszyła i chciała iść do domu. Ale powiedziałam żebyśmy podeszły. Zaniepokoił mnie wózek stojący przed tą leżącą osobą" - powiedziała świadek.

Według Żanety N., oskarżona leżała twarzą do ziemi, miała pozę, jakby spadła z dziesiątego piętra. N. poprosiła o pomoc młodych mężczyzn w kapturach, którzy sprawdzili tętno Katarzynie W. i wezwali pogotowie.

Świadek powiedziała też, że Katarzyna W. cały czas sprawiała wrażenie nieprzytomnej i nie ruszała się. "Kiedy W. usłyszała syreny pogotowia, to doznała nagłego olśnienia. Klęknęła , oparła się o wózek i stwierdziła: "gdzie jest moja Madzia, ukradli mi Madzię" - zeznała N.

Żaneta N. w pewnym momencie zwróciła się do oskarżonej. "Gdybym wiedziała, że tak zrobisz dziewczyno, to bym ci wtedy nie pomogła. Wysoki Sądzie - ja sama jestem matką. Uważam, że jeśli musiała, to mogła oddać dziecko do okienka" - powiedziała.

Aleksander K.

Następnie przed sądem zeznawał Aleksander K. z Sosnowca - jeden z mężczyzn w kapturach, o których wspominała Żaneta N. 18-latek był po kursie pierwszej pomocy, ułożył więc W. w bezpiecznej pozycji, po czym zadzwonił na pogotowie.

Zaznaczył, że był tak przejęty, że nie zwrócił uwagi na to, że obok stoi wózek. "Dopiero ta pani, która była z nami, powiedziała, że w środku nie ma dziecka" - zeznał świadek. I dodał, że pomimo, że Katarzyna W. "nawet nie zajrzała do wózka", to kiedy po pewnej chwili usiadał, zaczęła od razu płakać za córką. "Tyle, że z miejsca, gdzie siedziała, nie miała możliwości zobaczyć, że dziecka nie ma w środku" - podkreślił świadek.

Marzena P.

Po Aleksandrze K. przesłuchana została Marzena P., która podczas śledztwa zeznała, że dwa dni po porwaniu Magdy spotkała swoją znajomą Jadwigę J., która po odnalezieniu ciała dziewczynki miała stwierdzić, że widziała w parku Katarzynę W. jak rozgrzebywała coś w ziemi, a obok niej stał wózek.

Marzena P. w sądzie była bardzo zdenerwowana. "Ja nic nie wiem o tej sprawie. Znajoma mi tylko coś opowiedziała, a potem przyjechała do mnie policja. Staram sobie to wymazać z pamięci" - stwierdziła.

"A co pani powiedziała znajoma" - zapytał sędzia Adam Chmielnicki.

"Zapytała mnie podczas spaceru, czy wiem, co się stało. Kiedy powiedziałam, że nie, to ona stwierdziła, że zaginęło dziecko. I zaczęła mi mówić różne rzeczy, ale już nie pamiętam jakie" - odpowiedziała sędziemu Marzena P.

Natalia K.

Kolejnym świadkiem była Natalia K., koleżanka oskarżonej. "Poznałyśmy się w szkole, byłyśmy przyjaciółkami, ale potem ten kontakt urwał się na parę lat" - zeznała świadek. Podczas ubiegłorocznych Świąt Wielkanocnych Natalia K. odwiedziła Katarzynę W. w szpitalu i potem robiła to wielokrotnie.

Podczas tych wizyt Katarzyna W. miała jej opowiedzieć, co się wydarzyło. "Oskarżona pokazała mi w telefonie zdjęcia Madzi, bo wcześniej tego dziecka nie widziałam. Rozmawiałyśmy o tym, jak to jest być mamą w tak młodym wieku i zapytałam, czy to jest prawda, co mówią ludzie. Katarzyna W. powiedziała mi, że to był wypadek i córka jej wypadła z rąk, że udzielała jej pierwszej pomocy" - zeznała K.

"Odebrałam Katarzynę ze szpitala tak, aby nikt o tym nie wiedział i potem miałyśmy kontakt telefoniczny. Po dwóch tygodniach zapytała mnie, czy może przyjechać do mnie do Krakowa. Została na noc i uznałam, że to dobra okazja, aby jeszcze raz pogadać o sprawie. Kiedy poszłyśmy na Rynek, to Katarzyna weszła do pizzeri spotkać się jakimś z dziennikarzem. Uznałam, że to nie będzie dla niej dobre i wyszłyśmy. Kiedy ją zapytałem po co się z nim spotykała, to stwierdziła, że chodziło o napisanie książki. Więc zapytałam, jak to jest zarabiać na śmierci własnego dziecka. Ona odpowiedziała, że z czegoś musi żyć" - powiedziała też przed sądem Natalia K.

Jadwiga J.

Sąd przesłuchał również 61-letnią Jadwigę J. z Sosnowca, która przed śmiercią Magdy miała widzieć jej matkę w miejscu przyszłego pochówku dziewczynki.

"9 stycznia w parku Żeromskiego zobaczyłam stojący dziecięcy wózek, a przy pobliskich ruinach byłego biurowca pracowały tam trzy osoby. Jedną z tych osób była oskarżona Katarzyna W." - zeznała J.

I dodała: "Kiedy wracałam do domu, to kierowana ciekawością postanowiłam sprawdzić, co te osoby robiły w tych ruinach. Myślałam, że może otwierają tam jakiś kiosk, czy coś w tym stylu. Niczego tam jednak nie zauważyłam, tylko belki i duży kamień. To wzbudziło moje podejrzenia, bo widziałam, że tam coś było robione. Przecież oni szpadlem tłukli coś pod ścianą. Ten kamień był postawiony do góry, tuż obok był dół, taki równy, jak kopie się na cmentarzu. Ten dół był polany wodą" - zeznała J. Świadek powiedziała, że jej pierwsza myśl była taka, czy "te pierońskie meliniarze mają zamiar tu zakopać małe dziecko?".

Jadwiga J. stwierdziła, że wie, kto był w ruinach razem z Katarzyną W. "Ja rozpoznałam, ale bez ochrony boję się je ujawnić. Mieszkamy w Sosnowcu, widujemy się na ulicy" - stwierdziła i zaznaczyła, że te osoby były też na pogrzebie Magdy.

Do tej pory sąd przesłuchał 11 osób, w tym matkę Katarzyny W. oraz szefa agencji detektywistycznej Krzysztofa Rutkowskiego, który pomagał w poszukiwaniach dziecka.

Według biegłych, dziecko zostało uduszone. Kobieta nie przyznaje się do winy. Katarzynie W. grozi dożywocie.