"Gazeta Wyborcza" opisała, jak wyglądało jedno z przesłuchań w sprawie kardiochirurga Mirosława G. CBA chciało aresztować lekarkę w chwili, gdy właśnie reanimowała pacjenta. Kobieta była przesłuchiwana do 1.15 w nocy, a przyznała się, gdy zagrożono jej ośmioma latami więzienia.

Nie cichnie burza medialna po słowach sędziego Igora Tulei orzekającego w sprawie doktora Mirosława G., który działania CBA w tej sprawie, a zwłaszcza przesłuchiwanie świadków i podejrzanych, porównał do metod stosowanych za czasów stalinowskich.

"Gazeta Wyborcza" dotarła do akt sprawy kardiochirurga Mirosław G. i opisuje przypadek jednej z kobiet, podejrzanych o wręczenie doktorowi G., wtedy ordynatorowi szpitala MSWiA, wartej 700 zł szkatułki na cygara. Miał być to prezent za przeprowadzoną pięć tygodni wcześniej, 28 grudnia 2006 r., operację wszczepienia by-passów ojcu lekarki. Sprawa była skomplikowana i mężczyzny nie chciała przyjąć żadna klinika w Polsce. Zgodził się dopiero G.

Aresztowanie

5 stycznia 2010 r. przed sądem lekarka Anna Z.-M. tak opisuje aresztowanie przez CBA, które nastąpiło 10 lutego 2007 r.: "Jestem anestezjologiem. Zostałam zatrzymana podczas swojego dyżuru w szpitalu. Agenci CBA weszli na blok operacyjny, tak jak stali. Panowie z CBA (były trzy osoby) nie mogli zrozumieć, że nie mogę od razu wyjść. Miałam pacjentów, którzy byli podłączeni do respiratorów. W chwili zatrzymania przyjmowałam pacjentkę, była reanimacja. Odmówiłam wyjścia, bo byłam jedynym anestezjologiem w szpitalu. Dwie, trzy godziny szukałam kogoś na zastępstwo. Agenci CBA chodzili za mną krok w krok".

Kobieta została następnie przewieziona do Warszawy. Zabroniono jej kontaktować się z kimkolwiek - zamierzano jej bowiem postawić zarzut ciężkiego przestępstwa.

Anna Z.-M. była przesłuchiwania podwójnie, najpierw przez CBA, potem przez prokuraturę. Według "Gazety Wyborczej" jest to element metody przesłuchiwania "zmęczyć, przestraszyć".

Przesłuchanie CBA

O godzinie 21.06 funkcjonariusz CBA zaczyna przesłuchanie Anny Z.-M. Kobieta przyjazne, że wręczyła Mirosławowi G. prezent. "Chciałam kupić kwiaty, ale dla mężczyzny nie jest to dobra forma podziękowania. W związku z tym kupiłam pudełko na cygara i zostawiłam w pokoju dr. G. On nawet na to nie zwrócił uwagi. Spieszył się do zabiegu" - zeznaje przed CBA.

Lekarka nie przyznaje się jednak do wręczenia łapówki i twierdzi, że chciała tylko podziękować kardiochirurgowi.

Ze strony funkcjonariusza CBA pada tylko jedno pytanie: "Czy z Suwałk albo okolic ktoś leczył się na oddziale dr. G.?". "Gazeta Wyborcza" twierdzi, że nie było ono przypadkowe. Jest to z kolei element tzw. śledztwa trałowego, polegającego na poszukiwaniu przestępstw wśród olbrzymiej rzeszy ludzi, zarzucanie sieci, w którą ktoś może wpaść. Lekarka zezna trzy lata później w sądzie, że kiedy była przesłuchiwana przez CBA 'Cały gmach pracował do późnej nocy, w każdym pokoju byli ludzie. Odniosłam wrażenie, że jest więcej takich osób jak ja".

Przesłuchanie zakończyło się się o godzinie 21.40. Następnie kobietę przewieziono na kolejne przesłuchanie w prokuraturze.

Przesłuchanie w prokuraturze

O godzinie 23 rozpoczyna się przesłuchanie w prokuraturze. W protokole z prokuratury najpierw, po odczytaniu przez przesłuchującego zarzutu - wręczenia korzyści majątkowej - Anny Z.-M. miała oświadczyć, ze nie widzi przeszkód w przesłuchiwaniu jej o tak późnej porze - "chcę mieć to za sobą".

W sądzie Anny Z.-M. tak opisuje początek przesłuchania w prokuraturze: "Od razu w prokuraturze powiedziano mi, że grozi mi osiem lat więzienia. Mam wrażenie, że wtedy mi grożono. To było bardzo nieprzyjemne. Mówiono mi, że zostanę zamknięta w areszcie śledczym".

Przed prokuraturą lekarka przyznaje się do wręczenia łapówki. "Zdecydowałam się dać prezent, gdyż liczyłam się z tym, że w przyszłości być może jeszcze będę potrzebowała pomocy dr. G." - tłumaczy. I dodaje: "Nie mówiłam prawdy. Zostawiając prezent na krześle, powiedziałam, że to upominek od rodziny". I powtarza to, co powiedziała podczas przesłuchania w CBA: "On na moje słowa o prezencie nie zareagował, był zabiegany, stała kolejka do gabinetu".

Lekarka przyzna potem przed sądem, że była przez prokuratora "proszona, naciskana, że dałam to pudełko, aby ojciec miał lepszą opiekę u oskarżonego". Śledczy chcieli też wiedzieć, czy prezent dla doktora G. był tylko "zwykłą łapówką" dowodem wdzięczności, czy może od tego prezentu doktor G. uzależniał przeprowadzenie zabiegu.

Przesłuchanie kończy się o godz. 1.15 w nocy. Lekarka wychodzi za kaucją, dostaje też policyjny dozór. Po latach prokuratura umorzy jej postępowanie w sprawie o łapówkę.

Źródło: "Gazeta Wyborcza"